[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby jednak złapał mnie teraz, od razu by wiedział, żepróbuję uciec.A czym mi zagroził, gdy powiedziałam, że chcę odejść? Przytuliłam mocno Daniela ipróbowałam się uspokoić.To był dopiero początek.Musiałam raz się przesiąść, a po dłuższym marszu dotarłam wreszcie na dworzecautobusowy w Glasgow.Planowałam to tak długo, wiedziałam, że pieniędzy starczy mi tylko nadwa bilety do Portsmouth.Niewiele wcześniej dziadkowie przenieśli się tam, by być bliżej Annei jej dzieci.Jakże pragnęłam się tam teraz znalezć.Kiedy kasjerka podała mi bilety, musiała chyba sądzić, że się czegoś naćpałam.Pamiętam, że wpatrywałam się w nie, jakby były ze złota.Dla mnie były cenniejsze niżnajdroższy kruszec.Były moją drogą ucieczki z piekła.Modliłam się tylko, bym zdołała ichużyć.Nasz autokar miał odjechać o wpół do dziesiątej wieczór.Spojrzałam na zegar na stacji izrobiło mi się słabo.Była dopiero ósma.Od wolności dzieliło mnie jeszcze dziewięćdziesiątminut.Nigdy w życiu się tak nie bałam.Grozba powieszenia na katedrze w Brighton była niczymw porównaniu z tym, przez co teraz przechodziłam.Nawet nóż przyłożony do twarzy nie mógłsię równać ze strachem, iż Peter zaraz się zjawi na dworcu.Odnajdzie nas.Byłam tego pewna.Wszystko sobie wyobraziłam.O siódmej dotarł do domu.Zauważył, że drzwi sąniezamknięte i wpadł do środka, klnąc i krzycząc.A potem zorientował się, że mnie nie ma iwyciągnął odpowiednie wnioski.Miał moje kluczyki do samochodu, do motocykla, mojąksiążeczkę oszczędnościową i torebkę.To jaki jest najtańszy sposób na wyjazd z miasta?Autobus.To było oczywiste.Wiedział, że nie mam przyjaciół.Odciął mnie od wszystkich.Autobus był jedynym rozwiązaniem.Peter już na pewno był w drodze.Doskonale wiedziałam,co by nam zrobił, gdyby nas złapał.Wyobrażałam to sobie tak wyraznie, jakby to się jużwydarzyło.Podjeżdża samochód, pisk opon, on wyskakuje, klnąc ile wlezie.Aapie mnie za włosyi zaczyna bić.Tak by było.%7ładnych dyskusji, wyjaśnień, tylko kara.Sama myśl o tym sprawia, że zbiera mi się teraz na płacz.Wtedy też z trudemopanowywałam łzy.Daniel był zaniepokojony, ale ja nie mogłam ich powstrzymać.Wciążpowtarzałam, że nic się nie stało i żeby się nie martwił, ale widok jego twarzy i wspomnienietego, jak Peter groził, że zrzuci go ze schodów, były silniejsze.Byłam przekonana, że jeśli Peterdopadnie nas, zanim wsiądziemy do autobusu, to nas zabije.Nie miałam co do tego wątpliwości.Zrobiłby to od razu, na miejscu.Nie zwracałby uwagi na to, czy ktoś go widzi albo próbujepowstrzymać, a potem zabrałby się do Daniela.Byłam tak przerażona, że wciąż zadawalam sobie te same pytania czy słuszniepostępuję? Czy niepotrzebnie narażam życie syna? Może należało zostać i spróbować naprawićnasze małżeństwo? Czy powinnam zadzwonić do Petera, przeprosić go i poprosić, by nas odebrałz dworca, zanim będzie za pózno?Naprawdę przyszło mi do głowy coś takiego.Im dłużej tam siedziałam, tym głupszerzeczy przychodziły mi do głowy.W głębi serca wiedziałam, że postępuję słusznie.To nie byłoniepotrzebne ryzyko.To był jedyny sposób na uratowanie życia mojego syna.Kiedy minęło najdłuższe dziewięćdziesiąt minut mojego życia, podjechał autobus iwsiedliśmy do środka wraz z innymi pasażerami.Jeśli myślałam, że po zajęciu miejsca wpojezdzie mój koszmar się skończy, to się myliłam.Podróż do Londynu trwała dziewięć godzin.Dziewięć godzin wyglądania przez okno i paranoicznego lęku, że każdy wyprzedzający nassamochód jest prowadzony przez Petera.Pozostali pasażerowie spali, a ja czuwałam.W końcudotarliśmy do Londynu.Daniel był zmęczony i głodny, a ja miałam już tylko jednądziesięciopensówkę i musiałam zadzwonić do babci.Nie miała pretensji o dziwną porę telefonu,zwłaszcza gdy usłyszała o wszystkim. Odbierzemy cię z przystanku w Portsmouth powiedziała spokojnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]