[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zbędna była nawet kochanamamusia w roli urokliwej Ariadny. No gdzie?! Stanowczo domagała się powrotu zaginionej latorośli.Anka z żalem zrezygnowała z obsadzenia Adasia w roli potomka bohaterskich Grekówi rozejrzała się dookoła. Nie wiem. Jak to nie wiesz?! Teściowa łypnęła na nią złym wzrokiem.W jej przekonaniu Ankapowinna jakimś cudem błyskawicznie namierzyć wtopionego w tłum małżonka. Może wszczepimy mu mikroczipa? Takiego jak Zaworkowi. Jakiego picza?! - Mama Klusek zignorowała możliwości współczesnej techniki.Najwyrazniej na wspomnienie znienawidzonego psa wpadła w jeszcze większą wściekłość.Szukaj! zarządziła.Anka postanowiła złapać trop zaginionego.Wszystko wskazywało na to, że teściowaza chwilę eksploduje, wysadzając w powietrze świątynię konsumpcji.Oczyma duszy ujrzałazapadające się z hukiem wieże World Trade Center i uznała, że najwyższy czas na energicznepodjęcie akcji poszukiwawczej.Jak na zawołanie wszechobecna skoczna muzyka ucichła i z głośników popłynął niski męskigłos: Właściciel samochodu o numerach rejestracyjnych WI trzy-dwa-sześć-pięć proszony jesto niezwłoczne udanie się. O! Powiedz mu, żeby znalazł Adasia! Jakiemu mu? zdziwiła się Anka.Mamie Klusek wydawało się chyba, że głos dobiegaz przestworzy, w których czuwa nad jej synkiem jakaś bliżej nieokreślona opiekuńcza istota. No temu tam! Teściowa wycelowała palec w wieńczącą przybytek szklaną kopułę.Ance zabrakło słów.Nie czuła się na siłach wnikać w jej duchowy świat, zamieszkiwanygłównie przez jakieś bliżej niezidentyfikowane mściwe istoty, gotowe obrócić w proch każdego, ktonieopatrznie stanie na jej drodze.Te same niesubstancjonalne byty miały wspierać ją w opiece nadstanowiącym centrum wszechświata Adasiem.Na głęboki podziw zasługiwał fakt, że w tęskomplikowaną ezoteryczną konstrukcję udało się wpleść coniedzielne wizyty w kościele, jakrównież przyjmowanie z pełną pompą chodzącego po kolędzie księdza. Na co czekasz?! W głosie brutalnie oderwanej od dziecka matki zabrzmiała histeria.Anka poczuła się ogłuszona niekontrolowanym wybuchem instynktu macierzyńskiego.Kiedy rozpaczliwie szukała wyjścia z przerastającej ją z każdą sekundą sytuacji, z kieszenijej dżinsów dobyły się podkreślające doniosłość sceny dzwięki symfonii Beethovena.Ogarnęło ją złe przeczucie. Nie wziąłem ze sobą dokumentów.Wszystko przez tego cholernego szczura! Patrz, conarobiłaś, idiotko! Ton szepczącego do słuchawki Adama łączył w sobie doskonale znaną Ancewściekłość z dużo bardziej zagadkową desperacją. Przy kupnie jakiego gadżetu trzeba się wylegitymować? zainteresowała się przelotnie. Zamknij się i rób, co mówię.Wracaj do domu, wez mój portfel i przyjeżdżaj na komisariatna Wilczą! Szybko!Połączenie zostało gwałtownie przerwane. Znalazł się poinformowała Anka, odwracając się do roztrzęsionej mamy Klusek. Gdzie? Porzucona matka zawisła wzrokiem na jej ustach. Gdzie jest mój synek?! Na policji odparła zwięzle Anka i pobiegła w stronę wyjścia, nie oglądając sięna zastygłą nagle w osłupieniu teściową.Ciężkie sapanie, które za sobą słyszała, świadczyło o tym,że zdesperowana matka dzielnie dotrzymuje jej kroku. Skandal! A jaki wstyd! Zadyszka nie przeszkadzała jej w wyrażeniu opinii o kontaktachporządnych obywateli z organami ścigania.Zgodnie z wyznawanym przez nią światopoglądem byłyone zarezerwowane dla marginesu społecznego złożonego z alkoholików, kobiet lekkichobyczajów, przedstawicieli większości wolnych zawodów i młodych ludzi z kolczykami w nosie. Adam pewnie składa zeznania stwierdziła Anka pocieszająco. Jakie zeznania? Mama Klusek przystanęła, wbijając w wybrakowaną synową zły wzrok. Zeznania świadka improwizowała Anka, potajemnie pasąc się wizją swego małżonkaprzykutego do ściany zawilgoconego lochu i opędzającego się od krewnych Dżumisia wielkościspasionych kotów. Może widział jakieś przestępstwo.Teściowa spojrzała na nią z pogardą.Sam pomysł wmieszania Adama w czyjeś ciemnesprawki musiał wydać się jej nieprzyzwoity.Prychnęła z odrazą i podjęła przerwany marszobieg. Potrzebuje portfela poinformowała ją zwięzle Anka. Wracamy do domu.Tym razem mama Klusek nie podjęła dyskusji.Anka zdążyła zarejestrować ten fakt jakoabsolutne novum.Kiedy dotarła do celu, drogę zagrodził im wychodzący z kamienicy rachityczny staruszek.Mama Klusek natarła na niego z impetem, rozpłaszczając kruchego jak wydmuszka seniorana drzwiach od zsypu.Anka spojrzała bezradnie na sponiewieranego sąsiada i wpadła za teściowąna klatkę schodową.Mama Klusek waliła właśnie z furią w przycisk windy, która z nieznanych jejprzyczyn zatrzymała się na trzecim piętrze. Na dół! ryknęła wściekle, dla pewności kopiąc metalowe drzwi odzianą w bezkształtnychodak nogą. Ale już!Narastający rumor wywabił z mieszkania gospodarza domu, który wystawił głowę przezuchylone drzwi. Co tu się dzieje? warknął, wyrażając nietypowe dla siebie zainteresowanie losemlokatorów.Anka z rozrzewnieniem wspomniała dozorcę kamienicy na Uniwersyteckiej.Pogrążonyna co dzień w błogim nieróbstwie pan Sławek przypominał o swoim istnieniu, kiedy na miesiącprzed Bożym Narodzeniem ozdabiał klatkę schodową girlandami kolorowych, migającychw szalonym rytmie lampek.Psychodeliczny wystrój obowiązywał do wczesnej wiosny, kiedymiejsce choinkowych dekoracji zajmowały powieszone za uszy wielkanocne zające.Spełnionyartystycznie autor świąteczno-futurystycznych instalacji spędzał resztę czasu w zaciszu domowychpieleszy, odgrodzony solidnymi drzwiami od trywialnej rzeczywistości. No co się tu dzieje, pytam?! Głos stróża gwałtownie wyrwał Ankę z zamyślenia.Ponieważ zajęta dyscyplinowaniem użytkowników windy mama Klusek pozostawiła jegopytanie bez odpowiedzi, gospodarz poszerzył szparę w drzwiach na tyle, żeby osobiściezlokalizować zródło piekielnego hałasu. Pani nie kopie! zażądał.Mama Klusek spojrzała na niego wyzywająco i wymierzyła windzie kolejnego kopniaka. Na policję zadzwonię! postraszył cieć. Nie musi pan, same zaraz tam pójdziemy poinformowała go usłużnie Anka.Facet popatrzył na nią jak na wariatkę. Może lepiej do czubków zasugerował, cofając się w głąb bezpiecznego mieszkania.Najwyrazniej odczuwał typowy dla jego klasy społecznej zabobonny lęk przed chorobamipsychicznymi.Anka uznała jego pomysł za warty rozważenia.Zamarzyła jej się mama Klusek przypiętapasami do szpitalnego łóżka i obezwładniona końską dawką jakiegoś środka uspokajającego.Zanim zdążyła dojść w tej kwestii do porozumienia z cieciem, który przyglądał jej siępodejrzliwie, walenie gwałtownie ustało. Zjeżdża! W głosie mamy Klusek zabrzmiała ponura satysfakcja.Po chwili drzwi windy rozsunęły się z cichym sykiem, wypuszczając ze środka kobietęz wózkiem.Na widok zagradzającego jej drogę purpurowego na twarzy monstrum młoda matkaodruchowo cofnęła się z powrotem.Niezrażona nową przeszkodą mama Klusek chwyciła za rączkęspacerówki i wywlekła wózek z windy razem z kurczowo wczepioną w niego właścicielką.Odtrącając ją na bok, wepchnęła się do pustej kabiny, po czym skinęła na z lekka ogłuszonąbłyskawicznym rozwojem akcji Ankę. Jedziemy! zakomenderowała.Do pełnego zwycięstwa nad wrogiem zabrakło tylko obwieszczających triumf trąbanielskich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]