[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musiałem cię opuścić i uciec przedtobą w obawie, że zarazisz mnie swoją koszmarną dyscypliną, która jesttwoją bronią, tarczą strzegącą twojej pracy.Uciekłem w obawie, żewchłoniesz mnie do tego stopnia, że nauczę się patrzeć twoimi oczyma imyśleć twoimi kategoriami i że wszystko będzie dla mnie miało wartośćpieniądza, a nie istotną wartość moralną, jak w wypadku Dorozs.Dla ciebiemiało znaczenie Dorozs ze szkła i betonu, a nie uzdrawiająca moc jegozródeł.Nie mogłem żyć z tobą.Kiedy cię ujrzałem po raz pierwszy, byłaś jakmały żołnierz idący w bój.Stałaś na straży u boku ojca, który byłnajwspaniałomyślniejszym nędzarzem.Myślałem wtedy, że jesteś podobna dotych dwojga starych ludzi, przy których wyrosłaś, i że rozdajesz hojnie siebie,jak to czynili twoi rodzice.Ale nigdy nie znałem większego pod tym względemskąpca niż ty, choć wydawałaś się taka wspaniałomyślna.Nigdy niewidziałem większego tchórza od ciebie, mimo że nosiłaś w teczce granaty, anapotkanemu żandarmowi powiedziałaś z wrodzoną ci butą: Co się pan namnie tak gapi? Nie widział pan jeszcze w życiu studentki?Kapitan wzdychał żałośnie jak człowiek.Wśliznął się za Antalem dopokoju.Lekarz zapalił papierosa i, sięgając po zapałki, strącił popielniczkęna podłogę.Iza drgnęła, otworzyła oczy i natychmiast oprzytomniała,świadoma, gdzie się znajduje.Kapitan schował się pod stół.Na dworze byłojuż ciemno.Spojrzała na zegarek.Była szósta.Wyprostowała się, obciągnęła na sobie spódnicę i poprosiła o papierosa.Antal poczęstował ją. Dlaczego Domokos odszedł? zapytał.Popatrzyła na niego w milczeniu. Szukałem go wszędzie, ale nie znalazłem ani jego, ani jego wozu.Dekkermi powiedział, że Domokos zapukał do jego gabinetu, podziękował za gościnęi pożegnał się z nim.O wpół do trzeciej pojechał do Budapesztu.Czy wrócina pogrzeb?Dopóki nie spostrzegł nagłego napięcia w twarzy Izy i jej zwilgotniałychwarg, nie zdawał sobie sprawy, co oznaczają jego własne słowa.Ale otowszystko stało się jasne.Nie mógł oderwać od niej oczu, gdyż zdawało musię, że ma przed sobą kogoś bardzo chorego, komu nie można pomóc. Bang uderzył zegar, który nie tykał jak inne zegary. Tik-tak, tik-tak.Bang-bang-bang. Ten głuchy dzwięk odezwał się w nich echem.Przysłuchiwali mu się oboje, jak groznym pomrukom zamkniętej w klatcebestii. B a n g.Iza siedziała przez chwilę nieruchomo i śledziła wzrokiem ulatujący dym zpapierosa.Westchnęła kilka razy głęboko, jak ktoś, kto się broni przedomdleniem. Nie rozumie pomyślał Antal z ogromnym współczuciem. Nie rozumie,nieszczęśliwa.Pochylił się nad nią i takim ruchem, o jakim marzyła wczoraj, przyciągnąłją do siebie.Nie dotknął jej od wielu lat, od dnia kiedy powiedział, żeodchodzi.Iza gwałtownie wyrwała się z jego objęć, wstała i spojrzała mu wtwarz, jakby chciała coś powiedzieć.Ale milczała.Zaczęła szybko zbieraćswoje rozrzucone rzeczy.Pobiegła do łazienki, gdzie ciągle jeszcze wisiałoogromne żółte prześcieradło kąpielowe.Otworzyła neseser i zaczęła wnieładzie wrzucać do środka bieliznę i przybory toaletowe.Kapelusz i płaszczleżały obok niej na fotelu.Ubierała się bez słowa. Wydaje mi się, że pora, abym ci podziękowała za gościnę powiedziałaIza. Kongres się skończył i dostanę pokój w hotelu.Nie czekała na odpowiedz.Nie obchodziło ją, czy Antal w ogóle odpowie.Zwróciła się ku wyjściu, nie oglądając się ani w prawo, ani w lewo.Wmieszkaniu było ciemno, ale nie potknęła się o nic.Szła, jakby ją ktośprowadził.Już kiedyś, przed ośmiu laty, szli tak razem wtedy Iza także szłaprzodem, a Antal z tyłu, niosąc walizki i pogwizdując pod nosem.Terazwiedział, że ta scena nie może się powtórzyć po raz trzeci.Nigdy więcej.Kapitan skoczył ku nim.Iza nie pochyliła się, aby psa pogłaskać.Nawetgo nie dotknęła.Nad ogrodem czerniał nieprzenikniony mrok.Ciężki iponury.Nie było ani księżyca, ani gwiazd.Nad bramą paliła się lampa.Izastanęła i odwróciła się. Poczekaj chwilkę, wezmę tylko płaszcz powiedział Antal. Odprowadzęcię. Nie trzeba.Nie podali sobie rąk.Furtka nie zaskrzypiała jak dawniej.Miękko obracała się w zawiasach,cicho zamykając się za nią.Antal odczekał, aż umilkną tak dobrze mu znanekroki.Zamknął furtkę na zasuwę.Iza zobaczyła Kolmana przez okno wystawowe.Wyglądał jakby przeciętywpół, kiedy nalewał mleko do niebieskiego dzbanka.Obok niego piętrzył sięstos wesołych bochenków chleba.Na wystawie konserwy, kubki, a w nichkolorowe nieśmiertelniki, niżej otwarty woreczek z orzechami.Iza podeszłabliżej.Czekała ze ściśniętym sercem, może Kolman wyczuje jej obecność iwyjdzie, przyciśnie ją do piersi, pogłaszcze i powie Izuniu.Tęskniła zapieszczotą tej starczej, szorstkiej, pachnącej cebulą ręki i za nieporadnymi,serdecznymi słowami: Takiej dobrej dziewczynki nie ma drugiej na świecie.Ciało Kolmana przechyliło się do połowy nad ladą.Rozmawiał z jakąśkobietą.Jego wąsy połyskiwały w świetle lampy, krajał chleb, a potem zacząłprzestawiać odważniki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]