[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dajcie mi tu jakiegoś psa.I Murzyna, przyprowadźcie zdrajcę Murzyna.– Kto się zakłada? O ile? Lisiecki?– Jestem Polakiem, ale nie głupcem.– Wy wszyscy w gorącej wodzie kąpani.W powietrzu unosi się zapach podnieconych samców i rozgrzanej psiej sierści.Jan Zygmunt, który w Jabłonnym Sadzie wychowywał się z psami, który kocha psy(a ludzi jeszcze nie), wkłada rękę między palisadę.Spuszczony na arenę molospodchodzi, obwąchuje go, zaczyna się łasić.Ciężki ogon bije o piasek.Jan Zygmuntuśmiecha się, kiedy brytan zaczyna lizać go gorącym, miękkim językiem poprzeżartych prochem palcach.– Wygrałeś – rzecze z przekąsem Lisiecki.– Pies to pies.– Tak, oczywiście.– To my je uczyniliśmy takimi, jakie są.My, ludzie.– A wiesz, jacy są ludzie?Silnego Murzyna (miał być silny, żeby nie poszło zbyt łatwo) ciągnie czwórkastrażników.Tamten krzyczy, coś bełkocze.Opaskę biodrową ma upapraną gnojem,muchy obsiadły mu plecy poprzecinane rzemieniem.– Po co te komedie.Murzyni boją się psów, wystarczy im go pokazać.– Nie wiesz? Tutaj jednostka psiarzy jest ważniejsza od artylerii – ktoś kpi.Śmiech pełen zmęczenia.I cisza.Po śmierci Podwysockiego szopa jest dla nich za duża, ale nie ma kogo dokwaterować.Szeregowca nie wolno, a kapitan Dogua, którego chcieli poprosić, by przeniósł tu swojebuty – bo wiadomo było, że dobrze gra w karty i nie bawi się w szulerkę – otruł się.– Prawdziwy żołnierz strzela sobie w łeb.A co dopiero generał.– Nie był generałem.– Leclerc na nim polegał.Wszystko mogło się zdarzyć.– I zdarzyło się.– Lisiecki z Jabłońskim są przekonani, że jeśli dotąd nie umarli nażółtą febrę, to już nie umrą.– Jak ocaleje setka nas z całego drugiego batalionu sto trzynastej półbrygady, towszyscy hurtem powinniśmy iść na kolanach do Częstochowy.Nie rozmawiają ani o pierwszym batalionie (ten jest Leclerca), ani o trzecim (tenw Port-au-Prince pod dowództwem generała Boudeta).W ogóle częściej niżkiedykolwiek milczą.Lisiecki nie mówi o wygranych w karty, Jan Zygmunt trzymaw tajemnicy kobiety, które widuje na plaży – niby kryją się tuż za wydmą, ale taknaprawdę on zaczął uważać obie za własność.Wyobraża sobie, że wszystko co robią,robią dla niego.Przez to czuje się człowiekiem wartościowym, człowiekiem bogatym.Ojciec za takie myśli dałby mu w twarz.Część białych kobiet w koloniach, zaniedbana przez mężów, zgnębiona niemodnymkrojem sukni i modląca się o powrót, sypia ze swoimi Mulatkami.To bezpieczne, tymbardziej że takie plotki podniecają mężczyzn, a nie czynią zeń zazdrosnychkochanków.To słodkie.Tylko kobieta wie, jak dogodzić kobiecie.Jedna pustkazaspokaja drugą, potem w niemodnej sukience można chodzić jeszcze tydzień, miesiąc,rok.Dopóki czarni mężczyźni nas stąd nie wyrzucą!Kreolka i jej cocotte – taką prowokację smakuje Jan Zygmunt na języku.Czuć jąpomarańczowym bimbrem i morską pianą.Szopa jest za wielka, ale Andrzej Lisiecki z uporem i gorliwością godną lepszej sprawyzapełnia ją masą śmieci.Honorowe miejsce na ścianie zajmuje stępiała szabla,wyciągnięta z grobu jakiegoś monarchisty.Czerwone wstążki (bez liku, na każdymkroku), podkowy, łyżeczki połączone na krzyż drutem, które kiwają się nadhamakiem.– Co ty wyprawiasz?– Modlę się.– To nieprawda.Co to za gusła – Jan Zygmunt jest zdenerwowany.– Odpędzam Barona Samedi i inne demony cmentarzy.Les mysteres.Jabłoński chce coś burknąć groźnie, ale w końcu milknie i wychodzi na wieczornyspacer.Bębny i ujadania skomponowane w jedno.Credo: wierzę w nie, bo nie jestemgłuchy.Marzy, żeby marzyć.Postanawia przychodzić na plażę codziennie.Za wszelką cenę! Czekać.Czekać, ażw końcu przyjdą obie, pasujące do siebie jak pola na szachownicy.Królewska gra! JanZygmunt się tym upaja.A także swoją młodością, ich młodością, solą, słońcem.W koszarach panuje takie rozprzężenie, że może bezkarnie pozwolić sobie na podobnewycieczki.Będzie ocalony, chyba że jego ślad zwęszy jakiś murzyński buntownik(Haitańczyk walczący o niepodległość, co Jan i wszyscy pozostali Polacy wypierająz myśli) i go zabije.Wyobraża sobie taką śmierć przez zadźganie nożem.Tak jakwyobraża sobie miłość z tamtymi dwiema.Jest jak Odyseusz opętany przez syreny.Poznał już uliczne kobiety, miłość zawsze szybką, zawsze w ubraniu, ciała tłukącesię po zaułkach.Podziwiał nagość na obrazach Davida, te łabędzie szyje, te bezwłosepachy, łona.Teraz jego oczom, jego zmysłom przydarza się coś innego.Kreolkapewnego dnia też się rozbiera i obie wyglądają, jakby tańczyły na falach, jakby falomsię oddawały.To zawiera w sobie prawdę, której Jan Zygmunt zawsze szukał.Prawdębezkompromisową.Jest nią zauroczony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]