[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie miała pojęcia, jakdługo spała i nie mogła uwierzyć, że udało się jej usnąć wobecności Bastiena Toussainta.Może to instynkt samozacho-wawczy?Odgrodziła się w ten sposób od niego.- Jesteśmy na miejscu - oznajmił.- W małym, sennym,potwornie nudnym St.Andre.Księgarnia jest kilka krokówstąd, za rogiem.Lunch może pani zjeść w tej kafejce, jeślioczywiście pani zgłodnieje.Ja wrócę za jakieś dwie godziny.- Jak to? Można wiedzieć, dokąd pan się wybiera?- Muszę coś załatwić.Przepraszam, jeśli liczyła pani nato, że będę jej towarzyszył, ale naprawdę mam inne sprawy nagłowie, choć może wyda się to pani niegrzeczne.- Na nic nie liczyłam - powiedziała i nie wiedzieć czemupoczuła się lekko zawiedziona.Spojrzała na niebo: ciemne,zaciągnięte chmurami.A samo miasteczko? W szarym świetle zimowego dniasprawiało wyjątkowo przygnębiające wrażenie.- Jest pan pewien, że w księgarni będą mieli obcojęzycz-ne książki? - zagadnęła niepewnie.- To straszna dziura.- Hakima nic a nic nie obchodzi, jakie książki pani kupi.I czy w ogóle coś pani wybierze.Szukał pretekstu, żeby siępani pozbyć na kilka godzin.Mnie zresztą też.Jestem pewien,że nawet nie zapyta, z czym wracamy.78Chloe spojrzała zdumiona na Bastiena.- Nie rozumiem.- A co tu rozumieć? W ten sposób upiekł dwie pieczenieprzy jednym ogniu.- Bastien położył dłonie na kierownicy.Piękne dłonie.Nawet z tą bijącą w oczy obrączką.Otworzyła drzwi i wysiadła z samochodu.Ochłodziło się,gwałtowne podmuchy wiatru targały pozbawionymi liści gałę-ziami drzew.- Umawiamy się za dwie godziny? - zapytała jeszcze,zerkając na zegarek.- Mniej więcej.- Ruszył, ledwie zamknęła drzwiczki.Samochód zniknął w błyskawicznym tempie na pierwszymskrzyżowaniu.Było po pierwszej.Biorąc pod uwagę szybkość, z jaką To-ussaint jechał, mogli być w tej chwili gdzieś w pół drogi doMarsylii.Niedobrze, że nie miała parasolki, bo niebo z minutyna minutę robiło się coraz ciemniejsze.Dobrze natomiast, że sobie pojechał.Jego towarzystwopotwornie ją denerwowało, nie była przyzwyczajona do takichemocjonalnych huśtawek.Ani do takich zagadkowych face-tów.Bo mężczyzni to generalnie istoty o prostej, wręcz prymi-tywnej konstrukcji.Bastien należał do jakiegoś rzadko wystę-pującego podgatunku.Stanowił dla Chloe prawdziwą zagadkę,zupełnie nie potrafiła go rozgryzć.Nie miała pojęcia, czy rzeczywiście jest Francuzem, czymsię naprawdę zajmuje.I czy się nią naprawdę interesuje, czytylko gra, bo ma w tym jakiś cel.Wiedziała tylko jedno - uwielbiał prowadzić z niedozwo-79loną prędkością.No i pięknie pachniał.Ruszyła na poszukiwanie księgarni.Nie mogła zakładać,że zakup książek to tylko pretekst.Dostała od Hakima zlece-nie i zamierzała potraktować je z całą powagą.Znalezć księgarnię nie było wcale łatwo.Chloe zagadnęłajakąś starszą panią o kwaśnej minie.Ta z pewnością nieudzieliłaby informacji, gdyby pytanie zostało zadane po an-gielsku.Nawet gdyby znała język, co w prowincjonalnym St.Andre, znając w dodatku awersję Francuzów do języków ob-cych, było mało prawdopodobne.Ale Chloe, która uczyła się francuskiego od pierwszej kla-sy szkoły podstawowej, a chodziła do dobrej prywatnej szkoły,mówiła po francusku z lekkim tylko akcentem.Brano ją naogół za Belgijkę, nigdy za okropną Amerykankę.Księgarnia okazała się beznadziejna, ale właśnie tegoChloe się spodziewała.Raczej antykwariat niż księgarnia, pe-łen starych książek w większości wydanych jeszcze przed woj-ną i stanowiących kiedyś bibliotekę jakiegoś profesora.Tytułybyły tak tajemnicze, że nawet Chloe nie była w stanie ich prze-tłumaczyć.Znalazła w końcu kilka francuskojęzycznych powieści, oinnych nie było co marzyć, i kupiła je.Jeśli goście nimiwzgardzą, sama je przeczyta.Z książkami pod pachą ruszyław stronę kawiarni, licząc, że po drodze uda się jej kupić jakieśkolorowe czasopisma, które przynajmniej częściowo zrekom-pensują brak miłej i lekkiej lektury.Nie znalazła kiosku, żadnego straganu z gazetami, w ob-skurnej kafejce nie było nawet lokalnego dziennika, ale można80było coś zjeść, a Chloe była już bardzo głodna.Zamówiła bagietkę z brie, do tego mocną kawę, zamiast,jak to miała w zwyczaju, kieliszka wina.Postanowiła nie tykaćalkoholu do końca pobytu w Mirabel.Mogła tylko prosić los,by ten pobyt zakończył się jak najszybciej.Marzyła, by znówznalezć się w swoim maleńkim paryskim mieszkaniu, z kilko-ma tysiącami euro na koncie.Jadła powoli, przeciągając posiłek w nieskończoność i cochwilę zerkając na zegarek.Dwie godziny wkrótce miną.Ba-stien powinien pojawić się lada moment.Oby przed deszczem.Zapłaciła i wyszła na ulicę, rozglądając się, czy nie dojrzynadjeżdżającego porsche.Miasteczko sprawiało wrażenie wy-marłego, gwałtowne podmuchy zimnego wiatru stawały sięcoraz dokuczliwsze.Odwróciła się w stronę kawiarni i zoba-czyła, że drzwi są zamknięte, a w oknie pojawiła się wywieszka Fermę.W tej samej chwili jak na złość zaczęło padać.W pierw-szym odruchu chciała zapukać do kawiarni, ale uznała, że niewarto się dobijać, i tak jej nie wpuszczą, skoro zamknęli, led-wie wyszła.Obsługiwali ją jak z łaski, a teraz zapewne udadzą,że nie słyszą pukania.W miasteczku, jak to w tego typu dziu-rach, najwyrazniej nie lubiano obcych.Ruszyła szybkim krokiem z powrotem do księgarni, ale itutaj zastała drzwi zamknięte na głucho.Schowała się wewnęce wejściowej i postawiła kołnierz płaszcza, osłaniając sięprzed siąpiącym deszczem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]