[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może został napadnięty?Może złodzieje wtargnęli do domu?Nie zastanawiając się dłużej, energicznie odsunęłakomodę i otworzyła drzwi.Zawahała się na progu; spojrzenie jej padło na złamaną nogę od krzesła, którąMark postawił pod ścianą.Chwyciła ją jak maczugę, itak uzbrojona wybiegła na korytarz.Mark już nie krzyczał, ale z jego sypialni dochodziłyteraz jakieś pomrukiwania, niezrozumiały bełkot.Annie z bijącym sercem nacisnęła klamkę, uchyliładrzwi i ostrożnie rozejrzała się po pokoju.Nie było tamżadnego intruza ani oznak stoczonej walki.Mark leżałna plecach z rozpostartymi ramionami i nerwoworzucał głową po poduszce, mamrocząc pod nosemniezrozumiałe wyrazy.Wolniutko zbliżyła się do łóżka.Zobaczyławówczas, że oczy miał zamknięte, wokół nichzaznaczały się teraz wyraznie ciemne obwódki, a ustadrżały mu nerwowo i wydobywał się z nich żałosnyjęk.Wstrząśnięta tym widokiem, zastygła w niemymbólu, a z bezwładnej dłoni wyśliznęła się na podłogębezużyteczna noga od krzesła.Wiedziała, co mu sięśni.I nie mogła patrzeć na jego męki.- Mark.Mark, obudz się! - Pochyliła się nad nim idłonią dotknęła jego rozpalonego policzka.Głęboko wciągnął powietrze i przestał bredzić.Przez moment leżał nieruchomo, a potem zamrugałgęstymi, czarnymi rzęsami i szeroko otworzył oczy.- Annie? - Westchnął urywanie.- To był tylko zły sen, Mark.- powiedziałałagodnie.W szarym świetle poranka widziała teraz wyrazniejego śmiertelnie bladą twarz i krople potu perlące się na czole.Wyglądał jak ciężko chory człowiek.Miałaprzemożną ochotę odgarnąć mu potargane włosy zeskroni, ująć głowę w dłonie, przycisnąć do piersi iukołysać.- Bardzo krzyczałem? - Uśmiechnął się blado.- Tozdarza się jedynie wówczas, gdy sen jest nieznośnierealny.- Odwrócił głowę, żeby zerknąć na zegarek.-Która to godzina?- Minęła szósta.Nie zapytała, co mu się śniło, ani on nie czułpotrzeby wyjaśnień.Z niezrozumiałych powodów byłagłęboko przeświadczona, że dzisiejszej nocy mielitakie same sny.- Przepraszam, że cię tak wcześnie obudziłem.Uśmiechnął się znów kącikiem warg.Usiadł na łóżku ipalcami zaczesał do tyłu zmierzwione włosy.Dopiero teraz zorientowała się, że spał nago.Zobaczyła nagie ramiona, opaloną pierś pokrytągęstym, czarnym włosem i.wstrząśnięta, pospiesznieodwróciła wzrok.Tętent dudnił jej w skroniach -głuchy, rytmiczny, bolesny niemal tętent.- Zaparzę kawę - powiedziała słabym głosem, czującw ustach nagłą suchość.Musiała uciec pod byle pretekstem.Zarumieniona idrżąca, zaczęła się już wycofywać, gdy nieoczekiwaniejego mocna dłoń chwyciła ją za ramię.Zachwiała się iupadła na łóżko, wydając głośny okrzyk przestrachu.Usiłowała wstać, ale Mark przyciskał jej ramiona domateraca, jednocześnie wbijając ostry wzrok w jejrozgorączkowane, zielone oczy, Zniłaś mi się przez całą noc, Annie.Nic nie mów, proszę!Zamrugała powiekami, by usunąć sprzed oczunatrętne obrazy z własnego snu, i oblała się gorącymrumieńcem.Mark obserwował ją przez chwilębacznym wzrokiem.- Annie.- usłyszała ochrypły szept iniespodziewanie jego usta dotknęły jej warg.Poczuła się znów zagubiona, zdezorientowana.Niewiedziała, czy wszystko to dzieje się na jawie, czy weśnie.Przeszłość i terazniejszość przeniknęły się,zmieszały.Raz zdawało jej się, że leży na miękkiej,pachnącej trawie, w lesie, w gorącą, letnią noc - toznów, że jest rześki, wiosenny poranek i zapada się wmiękkiej pościeli pod ciężarem mężczyzny, któregokocha.To jedno było pewne: kochała go dziś, wczoraj izawsze.Przesuwała palcami po klatce piersiowej, słyszałagłuchy łoskot jego serca i ciężki, dyszący oddech.Ramiona miał gładkie jak jedwab, potężne mięśnieprężyły się pod wpływem jej pieszczoty.Na samą myślo możliwości jego śmierci bolesny skurcz chwytał ją zagardło.Mark był tak żywy, tak dynamiczny.I znówujrzała ciemny las, pocięty snopami reflektorów,usłyszała terkot karabinów maszynowych.Dzikikrzyk uwiązł jej w gardle.Kocham go, pomyślała znów.Objęła dłońmi jegogłowę i tym razem sama poszukała jego warg.Jeśli on umarł, ja też chcę umrzeć.Och, czy właśnie tak się czuła moja babka, gdy Mark Grantzostał zastrzelony w lesie? Co ja mówię?! Wierzę w towszystko! Uwierzyłam w każde jego słowo.Och, jakto się stało? Jak to się mogło stać?- Annie.- dyszał prosto w jej usta.Patrzył na niąteraz ciemnymi, błyszczącymi od łez oczami,rozdartymi walką i rozpaczą.- Annie.- powtórzył.-Jeszcze chwila, a nie będę mógł przestać.Zdecydujsię.Obiecałem, że nie będę cię zmuszał i nie zrobiętego.Ale tak bardzo cię pragnę, tak bardzo.- Prawie cię nie znam, Mark.- broniła się bezprzekonania, - Cóż ja o tobie wiem? Nawet nie wiem,czym się zajmujesz, gdzie mieszkasz, kim naprawdęjesteś.Dużo mówiłeś, ale nie masz żadnych dowodówna potwierdzenie swych słów.- Ja jestem żywym dowodem, Annie - przerwał jejgwałtownie.- Reszta jest kwestią wiary.Niewszystko w życiu da się udowodnić na sali sądowej.Jestem przekonany, że już kiedyś żyłem.Dobrzepamiętam całe fragmenty z tamtego życia, szczególniezaś ostatnie miesiące.Nie mogę tego udowodnić, taksamo jak nie mogę udowodnić, że jesteś wcieleniemswej babki,ani że oni byli kochankami.Musisz sama zdecydować,czy wierzysz w to, czynie.Oczywiście, że miał rację.To, o czym mówił,dotyczyło sfery uczuć i przeczuć, instynktów iodruchów - tych niejasnych, niematerialnych rzeczy,które trudno było zdefiniować, a co dopieroudowodnić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright 2016 (...) chciałbym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire