[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.146 Wierna Rzekaprzypomniało.Przez zewnętrzne zdrętwienie jak przez skorupę prze-rżnął się, przebił i wydarł zdrój wewnętrzny.Poruszyła się niespokoj-nie.Coś chciała wykonać, coś zdziałać, coś powiedzieć.Dusiła się.Jęła się przeciągać z bolesnym poziewaniem.Ach, nareszcie!Prawda - prawda! Wyszukała w staniku sukni zaszytą kulę.Ro-zerwała paznokciami zaszycie, wyłuskała zeń ołowianą kulę, którabyła wypadła z Józefowej rany.Nieznacznie, krótko ucałowała tębryłę moskiewskiego ołowiu.Podała ją na dłoni pani Odrowążowej.Jąkając się, nie mogąc znalezć dokładnych słów, przez szczękającezęby grzecznie i spokojnie wykrztusiła:- Ta kula.To ode mnie.Ode mnie.Na pamiątkę!.Pani Odrowążowa wzięła kulę i ważyła ją na pięknej, białej, deli-katnej dłoni.Głębokie zadumanie poryło jej mądre czoło.Patrzyłaponurymi od męczarni oczyma w twarz Salomei.Och, jakże dla niej był bolesny mściwy czyn tej dziewczyny!Młody książę tym darowaniem kuli zaniepokoił się bardzo.Cośgo tknęło.Coś przed nim zabłysło! Oparł chude ręce na poręczachkrzesła, żeby wstać.Patrzał oczami inkwizytora w twarz matki.Matka pokiwała bezwładną głową.Była jak gdyby przestrzelona tąkulą.Ręce jej drżały.Józef chciał porwać się z miejsca i pytać, gdywtem rozległ się turkot.Wszyscy wybiegli na ganek.Stała przednim podróżna kareta bez latarń.Oczom Salomei kształt jej i zarysczterech koni ukazał się jak gdyby widzenie rydwanu śmierci.Z jękiem wewnętrznym wsparła się o ścianę.Człowiek prze-brany za stangreta wymówił hasło.Z pośpiechem, co tchu, krótkopopasając konie, wynoszono i przywiązywano walizę.Po krótkim ze wszystkimi pożegnaniu księżna i jej syn wsiedlido środka.Pojazd oddalił się sprzed ganku wolno, cicho, noga zanogą, żeby nie wywoływać turkotu ani tętentu.Wsiąkł w ciemnośćnocy.Znikł.Pani Rudecka, znużona i jak zawsze smutna, oddaliła się z gankuco prędzej - rada, że nareszcie wywieziony został niebezpieczny147 Stefan %7łeromskigość.Szczepan, który pomagał walizę ładować, odszedł również.Panna Salomea została na ławce sama.Patrzyła w tę stronę ciem-ności, która pochłonęła karetę.Kolana jej były ściśnięte.Ręce nanich złożone.W sercu spokój.Wskutek nieprzewidzianego w sferze uczuć zawrotu poczęłaz niejaką przyjemnością myśleć o pieniądzach ofiarowanych jejprzez księżnę Odrowążową.Myśl o tym była jakby uciskiem naserce, zduszeniem wszelkich wzruszeń.Chwila, o której sama myślprzerażeniem ściskała duszę, chwila odjazdu, przeszła, minęłabez żadnego prawie uczucia.Salomea dotykała lękliwie myślamiwszystkiego: pustki pokoju, klatki kanarka, trwogi wobec Domini-ka - i ze zdumieniem spostrzegała, że wszystko stało się niebolesne,a wszelkie czucie stępiało.Ohydną ulgę przynosiła myśl, że tylejest pieniędzy.Gdyby żył ojciec, jakżeby się, zapewne, ucieszył!Bo przecie uczciwie zdobyte, za rzetelną usługę.Nie byłby już tymubogim rządcą w jednym zawsze kubraku i długich butach, co niedosypia i nie dojada, tłucze się świątek i piątek od folwarku do fol-warku na siodle, wiecznie w swarach, twardych kłopotach, zawszew skwar albo niepogodę na powietrzu, wśród udręki i bacznościo cudze zyski.Któż to wie, czy za tyle pieniędzy nie można by byłowziąć dzierżawy w innej stronie- niewielkiego folwarku, gdzie na własnym spokojne zakwitłobygospodarstwo; - miałoby się inwentarz, sprzężaj, parę lepszych konido wyjazdu, bryczkę resorową do kościoła, ubranie godowe.Chłopimówiliby, jak się patrzy:  wielmożny panie. Myśl błąkała się potym jakowymś nieznanym miejscu.Lecz że musiała wrócić z kra-ju bezcelowych śnień do grubej rzeczywistości, więc się powlokłana daleki grób.Och - pójść tam na klęczkach, wyszukać mogiłę,przypaść do niej piersią, objąć rękoma! Powiedzieć tej garstce pia-sku, co się stało, wyznać jej swój grzech podły, okropny, haniebny!Wytłumaczyć upadek swój i odsłonić winę! Trzeba wznieść za tezłote pieniądze żelazny krzyż na grobie.Położyć napis.148 Wierna RzekaZadumała się nad tym, jak też trafić do tego miejsca.Przypo-mniała sobie o liście ostatnim, pisanym ołowianą kulą.Wysunąłsię szczegół, że jest tam nazwisko wieśniaka, u którego ojciec leżałprzed śmiercią.Dostawszy z kieszeni ów list, trzymała go w ręku.Ciemność nocy nie pozwalała czytać ostatnich ojca wyrazów.Ręceopadły.Lecz oto Boża dłoń poczęła z ziemi usuwać grubą nocną zasłonę.Wyłoniły się z oćmy zarysy olch nad wodą, pochyłych w różne stronykoron na wyniosłych pniach - kształtów dziwnych, niespodzianychjak formy uczuwania w cierpieniu.Te postaci zarysowujące się naniebie przytuliły pomiędzy sobą wzrok.Na chwilę - bo wnet wydarłsię spomiędzy nich.Daleko, szary brzask oddzielił ziemię od nieba.Miękkie mgłyśniadą smugą zamajaczały nad rozdałem rzecznym.Ptaki ozwałysię w tej mgle tak harmonijnie, jakby to jej obraz ukazujący sięz mroku tymi głosami dał znać o sobie, wyraził barwę i postać swoją.Aagodny, zwilgły w nizinach wiatr ruszył senne gałęzie.Blisko, narabatach ogrodu, zajaśniały białe kolory.Ta barwa utopiła w sercużądło wspomnienia - i sama stała w oczach jak uwidoczniony, nagiból.Lecz mężne oczy pokonały ją.Musiała wessać w siebie zemstęi stać się tylko sobą.Przeszło.Ciężka senność ogarniała ciało i duszę.Teraz nareszcie możnabędzie wyspać się po tylu niewczasach we własnym łóżku, któreprzez tak długą porę obcy zajmował człowiek.- Nie będzie już sercedrżało od stuknięcia w szybę.- Niechże przychodzą i patrzą, niechszukają i węszą.- Nie będzie już trudów szalonych, bieganiny bezkońca i niezmiernej, bezsennej troski.- Nie ma już kogo pilnować.- Będzie spokój, cisza, porządek.- Spać!Salomea wstała z miejsca, żeby wykonać zamiar i iść do sie-bie.Lecz zamiast tego, po krótkim wahaniu, ruszyła przejść sięponad rzeką.Rachowała na to, że zanim zdąży zejść ku wodzie,149 Stefan %7łeromskirozwidni się i będzie można w liście ojca przeczytać nazwę wsii miano wieśniaka, w którego chacie umarł.Szła wolno drogąw dół, po miękkim piasku, który nocne rosy znacznie zwilżyłyokrywając go z wierzchu ciemnym osadem.Pózniej wtargnęłana mokrą trawę i, sama nie wiedząc czemu, szła ku rzece.Przezchwilę zatrzymała się i pobyła w altanie obrośniętej pachnącymwinem.Myśli jej były ciche i umiarkowane, zabiegające okołosprawy, co sobie teraz za pieniądze kupić, jakie sprawić rzeczy.Wbijała się w dumę, że już nie będzie popychadłem na łasceu dalekich krewnych - sierotą, do której buziaka zabiera się każ-dy przyjezdny jegomość.Pokręcą się i nakonkurują teraz, zanimz którym mówić zechce.Wolno a niepostrzeżenie wzmagał się brzask.Rozbrzmiewałgłośniej śpiew ptaszęcy.Widać już było daleko kwieciste, niekoszone łąki, matem rosyspojone [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire