[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czterech panów i jedna dama jezdzili, koń za koniem, wzdłuż ścian maneżu; na środku stałdyrektor zakładu, mężczyzna z miną wojskową, w granatowej kurtce, białych obcisłychspodniach i wysokich butach z ostrogami.Był to pan Miller ; komenderował jezdzcamipomagając sobie w tej czynności długim batem, którym od czasu do czasu podcinał zlemanewrującego konia, przy czym krzywił się jezdziec.Wokulski zauważył naprędce, że jedenz panów, który jezdził bez strzemion, trzymając prawą rękę za plecami, ma minę łobuza, żedrugi z nich pragnie zająć na koniu stanowisko środkujące między szyją a zadem, a czwartywygląda tak, jakby w każdej chwili usiłował zsiąść z konia i już do końca życia nie ćwiczyćsię w ekwitacji.Tylko dama w amazonce jezdziła śmiało i zręcznie, co Wokulskiemunasunęło myśl, że na świecie nie ma dla kobiet pozycji ani niewygodnej, ani niebezpiecznej.Maruszewicz zapoznał swego towarzysza z dyrektorem.- Właśnie czekałem na panów i natychmiast służę.Panie Szulc!.Wbiegł pan Szulc, młody blondyn, odziany również w granatową kurtkę, lecz jeszcze wyższebuty i obciślejsze spodnie.Z wojskowym ukłonem wziął do ręki symbol dyrekrorskiej władzyi zanim Wokulski opuścił maneż, przekonał się, że Szulc mimo młodego wieku energiczniej___________________________________________________________________________Pobrano z http://www.ebook.zap.only.pl Strona 124eBook Elektroniczna Księgarniawłada batem aniżeli sam dyrektor.Drugi bowiem pan aż syknął, a czwarty rozpocząłformalną kłótnię.- Pan - rzekł dyrektor do Wokulskiego - przyjmuje klacz barona ze wszelkimiprzynależnościami : siodłami, derami i tam dalej?.- Naturalnie.- W takim razie mam u pana sześćdziesiąt rubli za stajnię, której pan Krzeszowski nie opłacił.- Trudna rada.Weszli do stajenki widnej jak pokój, nawet ozdobionej dywanami, niezbyt zresztą cennymi.%7łłób był nowy i pełny, drabina toż samo, na podłodze leżała świeża słoma.Pomimo to bystreoko dyrektora dojrzało jakąś niestosowność, krzyknął bowiem:- Cóż to za porządek.panie Ksawery, do stu par diabłów!.Czy i w pańskiej sypialnikonserwują się takie rzeczy?Drugi pomocnik dyrektora ukazał się tylko na chwilę.Spojrzał, zniknął i z korytarza zawołał:- Wojciech!.do stu tysięcy diabłów.Zaraz mi zrób porządek, bo ci to wszystko każępołożyć na stole.- Szczepan!.cholero jakiś.- odezwał się trzeci głos za przepierzeniem.- Jak mi jeszcze raz,pieskie nasienie, tak stajnię zostawisz, to ci każę zbierać zębami.Jednocześnie rozległo się kilka tępych uderzeń, jakby ktoś pochwycił kogoś drugiego zagłowę i uderzał nią o ścianę.Niebawem zaś przez okno stajni zobaczył Wokulski młodzieńcaz metalowymi guzikami przy kurtce, który wybiegł na podwórze po miotłę i znalazłszytakową, mimochodem zwalił przez łeb gapiącego się %7łydka.Jako przyrodnik, podziwiałWokulski tę nową formę prawa zachowania siły, gdzie gniew dyrektora w tak szczególnysposób zawędrował aż do istoty znajdującej się poza rajtszulą.Tymczasem dyrektor kazał wyprowadzić klacz na korytarz.Było to piękne zwierzę nacienkich nóżkach, z małą główką i oczyma, z których przeglądał dowcip i rzewność.Klaczkaw przechodzie zwróciła się do Wokulskiego wąchając go i chrapiąc, jakby w nim odgadłapana.- Już pana poznała - rzekł dyrektor.- Niech jej pan da cukru.Piękna klacz!.To mówiąc wydobył z kieszeni kawałek brudnej substancji, nieco zalatującej tytuniem.Wokulski podał to klaczy, która bez namysłu zjadła.- Zakładam się o pięćdziesiąt rubli, że wygra! - zawołał dyrektor.- Trzyma pan?- Owszem - odpowiedział Wokulski.- Wygra niezawodnie.Dam doskonałego dżokeja, a ten poprowadzi ją według mojejinstrukcji.Ale gdyby została przy baronie Krzeszowskim, niech mnie piorun trzaśnie,przywlokłaby się trzecia do mety.Zresztą nawet nie trzymałbym jej na stajni.- Dyrektor jeszcze nie może uspokoić się - wtrącił ze słodkim uśmiechem Maruszewicz.- Uspokoić się!.- krzyknął dyrektor czerwieniejąc z gniewu.- No, niech pan Wokulskiosądzi, czy mogę nadal utrzymywać stosunki z człowiekiem, który opowiadał, że jasprzedałem w Lubelskie konia, co miał koler!.Takich rzeczy - wołał, coraz mocniejpodnosząc głos - nie zapomina się, panie Maruszewicz.I gdyby hrabia nie załagodził afery,pan Krzeszowski miałby dziś kulę w udzie.Ja sprzedałem konia, co miał koler!.%7łebymmiał zapłacić od siebie sto rubli, klacz wygra.%7łeby miała paść.Przekona się pan baron.Koń miał koler!.Ha! Ha! Ha!.- wybuchnął demonicznym śmiechem dyrektor.Po obejrzeniu klaczy panowie udali się do kancelarii, gdzie Wokulski uregulował należnerachunki przysięgając sobie nie mówić o żadnym koniu, że ma koler.Na pożegnanie zaśodezwał się:- Czy nie mógłbym, dyrektorze, wprowadzić tę klacz na wyścigi bezimiennie?- Zrobi się.- Ale.___________________________________________________________________________Pobrano z http://www.ebook.zap.only.pl Strona 125eBook Elektroniczna Księgarnia- O! niech pan będzie spokojny - odparł dyrektor ściskając go za rękę.- Dla dżentelmenadyskrecja jest pierwszą cnotą.Spodziewam się, że i pan Maruszewicz.- O!.- potwierdził Maruszewicz trzęsąc głową i ręką w taki sposób, że o tajemnicypogrzebanej w jego piersiach nic można było wątpić.Wracając obok maneżu Wokulski znowu usłyszał trzaśnięcie batem, po którym czwarty panznowu rozpoczął kłótnię z zastępcą dyrektora.- To jest niedelikatność, mój panie!.- krzyczał czwarty.- Odzienie mi popęka.- Wytrzyma - odparł flegmatycznie pan Szulc trzaskając batem w kierunku drugiego pana.Wokulski opuścił rajtszulę.Gdy, pożegnawszy się z Maruszewiczem, siadał w dorożkę, przyszła mu szczególna myśl dogłowy:"Jeżeli ta klacz wygra, to panna Izabela pokocha mnie."I nagle zawrócił się; jeszcze przed chwilą obojętne zwierzę stało mu się sympatycznym iinteresującym.Wchodząc powtórnie do stajenki usłyszał znowu charakterystyczny łoskot głowy ludzkiejuderzanej o ścianę.Jakoż istotnie z sąsiedniego przedziału wybiegł mocno zarumienionychłopak stajenny, Szczepan, z włosami ułożonymi w taki wicherek, jakby mu dopiero cowyjęto z nich rękę, a zaraz po nim ukazał się i furman, Wojciech, który ocierał o kurtkę niecozatłuszczone palce.Wokulski dał starszemu trzy ruble, młodszemu rubla i obiecał im naprzyszłość gratyfikacje, byle tylko klaczka nie miała krzywdy.- Będę jej, panie, doglądał lepiej niż własnej żony - odpowiedział Wojciech z niskimukłonem.- Ale i stary jej nie skrzywdzi, owszem.Na wyścigu, panie, pójdzie kobyłka jakszkło.Wokulski wszedł do stajenki i z kwadrans przypatrywał się klaczy.Niepokoiły go jejdelikatne nóżki i sam drżał na widok dreszczów przebiegających jej aksamitną skórę, myślałbowiem, że może zachorować
[ Pobierz całość w formacie PDF ]