[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.On tam jest nadal, a pan jestteraz - jak to się mówi? - beztroski.Odprę\yć się, powiada pan.Jak pan to robi?- Praktyka.I syfon wody sodowej.r,ozdział trzeci Był to wieczór muzyki klasycznej przed hotelem "Rembrandt", bo__ katarynki dobywało się takie wykonanie fragmeńtu Piątej Beethovena, \e, ;_ry kompozytor padłby na kolana składając wieczyste dzięki za swoją__prawie całkowitą głuchotę.Nawet z odległości pięćdziesięciu jardów,__ której ostro\nie przypatrywałem się poprzez lekko m\ący deszcz, efektbył przerazliwy; niezwykłym świadectwem tolerancji mieszkańców Ams-_rdamu, miasta miłośników muzyki oraz siedziby słynnego na cały świat' _oncertgebouw, był fakt, \e nie zwabili starego muzykanta do jakiejśtawerny i pod jego nieobecność nie zrzucili tej katarynki do najbli\szegokanału.Staruch nadal pobrzękiwał puszką na końcu kija, czysto odrucho-wo; bo tego wieczora nie było w pobli\u nikogo, nawet portiera, któryalbo został zapędzony do wnętrza przez deszcz, albo był miłośnikiemmuzyki.Skręciłem w boczną ulicę obok wejścia do baru.śadna postać nie czaiłasię w sąsiednich bramach ani w samym wejściu do baru, i nie spodziewa-łem się \adnej napotkać.Poszedłem dookoła na małą uliczkę i do schod-dków przeciwpo\arowych, wdrapałem się na dach i odnalazłem po drugiejjego stronie gzyms, który znajdował się wprost nad moim balkonem.- Wyjrzałem przez krawędz.Nie zobaczyłem nic, ale coś poczułem.dym _ papierosowy, al nie pochodzący z papierosa wyprodukowanegoprzez jedną z szanowniejszych firm tytoniowych, które nie włączająpapierosów z marihuany do swoich wyrobów przeznaczonych na rynek.Wychyliłem się jeszcze bardziej, tak \e o mało nie straciłem równowagi,i wtedy coś ujrzałem, niewiele, ale dość: dwa szpiczaste ńoski butówitra\ zataczający łuk roz\arzony czubek papierosa, najwyrazniej trzy-manego w opuszczonej ręce.Cofńąłem się ostro\nie i cicho, wstałem, wróciłm do schodków prze-ciwpo\arowych, zszedłem na szóste piętro, dostałem się do środka drzwia-mi prowadzącymi ze schodków, zamknąłem je na klucz, pods\edłem cichodo drzwi pokoju 616 i zacząłem nasłuchiwać.Nic.Otworzyłem bezgłośnie29drzwi wytrychem, który ju\ przedtem wypróbowałem, i zamknąłem jenajszybciej, jak mogłem, bo niewykrywalne przeciągi mogą zwiać dymtak, \e to zwróci uwagę czujnego palacza.Tyle \e narkomani nie słynąz czujności.Ten nie stanowił wyjątku.Tak jak mo\na było przewidzieć, był to kelnerz mojego piętra.Siedział wygodnie w fotelu, oparłszy stopy o prógbalkonu i palił papierosa trzymanego w lewej ręce; prawa spoczywałaluzno na kolanie dzier\ąc rewolwer.Normalnie jest bardzo trudno tak podejść do kogoś od tyłu, choćbynajciszej, a\eby coś w rodzaju szóstego zmysłu nie ostrzegło go, \e sięzbli\amy, ale jest wiele narkotyków, które stępiają ten instynkt, a kelnerpalił właśnie taki.Stanąłem za nim z rewolwerem wycelowanym w jego prawe ucho, a onwcią\ nie wiedział, \e tam jestem.Dotknąłem jego prawego ramienia. Okręcił się konwulsyjnym targnięciem ciała i wrzasnął z bólu, gdy\ przezten ruch jego prawe oko nadziało się na lufę mojego rewolweru.Poderwałobie ręce do uszkodzonego oka, a ja odebrałem mu broń bez oporu.Schowałem ją do kieszeni, chwyciłem go za prawe ramię i pchnąłemmocno.Kelner wywinął kozła do tyłu i zwalił się cię\ko na plecy i tyłgłowy.Le\ał tak z dziesięć sekund, całkiem ogłuszony, po czym dzwignąłsię na jedną rękę.Wydawał z siebie dziwny, świszczący odgłos, jegozbielałe wargi odsłaniały po\ółkłe od tytoniu zęby, wyszczerzone wilczymgrymasem, a oczy miał pociemniałe z nienawiści.Nie widziałem większychszans na przyjacielską pogawędkę między nami.- Ostro gramy, co? - wyszeptał.Narkomani są wielkimi amatoramifilmów przemocy i dialog ich jest bezbłędny.- Ostro? - zdziwiłem się.- Ale\ skąd.Pózniej zagramy ostro.Je\elinie będziesz gadał.Mo\liwe, \e chodziłem na te same filmy, co on
[ Pobierz całość w formacie PDF ]