[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mieszkało u niego tysiące rodzin.Mógłby się wzbogacić tylko na pobieranychod nich opłatach i nawet nie zbliżać się do towarów z kradzieży.– Jego chciwość nie ma końca.– Goodwin powiedziała to z surowością mithrańskiejkapłanki, zatroskanej o dobro naszych dusz.– Gdybym zdołała złapać jednego z jego księgowychi zmusić go do mówienia, może byśmy dorwali tego potwora.A skoro o potworach mowa, co tobyła za gadka o Wężu Cienia?– Sam się nad tym zastanawiałem – stwierdził Tunstall.– Krzywonogiemu tak odbiło zżalu, że wymyśla sobie bestie z dziecięcych bajek.– I z nich wziął ten pomysł – zgodziła się Goodwin.Od dłuższej chwili słyszałam jakąś kłótnię, krzyki baby i piski dzieci.Później ryknąłchłop.Usłyszeliśmy brzęk tłuczonych naczyń w budynku po lewej.Ktoś wrzasnął:– Niech ich Bogini ocali, ona ma nóż! Chodź, Jack, powstrzymaj ją, zanim pozabija swojedzieciaki!– Jego już prawie wykończyła! – zawołała jakaś kobieta.Na parterze otworzyły się okiennice.Wychylił się mężczyzna.Rozejrzał się i naszobaczył.– Mówi, że malcom łby poucina.I ma w ręce nóż! Dwa piętra wyżej!Goodwin i Tunstall wymienili spojrzenia.Żaden Pies nie lubi się pakować w rodzinnesprzeczki, ale jeśli sąsiedzi mieli rację, ta baba groziła obcięciem głów swoim dzieciom.Pognalido środka przez pozbawione drzwi wejście i zaczęli wbiegać po rozchwierutanych schodach, a jadeptałam im po piętach.Na obu piętrach musieliśmy przepychać się obok gromadki sąsiadów.Żaden nie chciał interweniować, gdy w grę wchodziły noże.Ale wskazali drzwi, zza którychdochodziły straszne dźwięki.Były to głosiki dzieci, które błagały matkę, by przestała, by była grzeczna.Mówiły, że jąkochają.Ona krzyczała, że poderżnie im gardła, jeśli nie zamkną jap.Jakiś mężczyzna prosił ją,by się uspokoiła.– W imię królewskiego prawa! – krzyknął Tunstall, sprawdzając skobel.Drzwi nie byłyzamknięte, więc pchnął je i otworzył.Naszym oczom ukazał się średniej wielkości pokój.Tutajznajdował się piec, stół i sienniki dzieci.Maluchy stały w kącie naprzeciw okna, dwiedziewczynki i raczkujący chłopczyk w brudnej pielusze.Ich tata był bliżej nas, obok małegopieca w ścianie.Między nimi, na środku pokoju, stała kobieta.Miała w ręce długi nóż i kołysałasię na nogach.Widziałam jej małe, piwne oczy, zerkające szybko niczym oczy ptaka to naGoodwin, to na Tunstalla.Moje Psy rozstąpiły się, by stworzyć wrażenie, że może rzucić sięmiędzy nimi i dopaść drzwi.W tej przestrzeni znajdowałam się ja, ale mogła pomyśleć, że zdołamnie odepchnąć.Najstarsze z dzieci miało podbite oko.Inne – podrapaną twarz.Na twarzy ich ojcawidniała krew ze skaleczeń wokół jednego oka.Jego warga była pęknięta, a połatana koszula –rozdarta.Sądząc po rozbitych skorupach u jego stóp, rzuciła w niego dzbanem.Po zapachu octu imięty poznałam, że było w nim wino gorącej krwi.Goodwin westchnęła i podrapała się po głowie.– Proszę pani, co pani wyprawia? – spytała.– Puściły pani nerwy i zdenerwowała panisąsiadów.Nie możemy pozwolić, by zakłócała pani królewski spokój.Pani mąż możepotrzebować uzdrowiciela do tych skaleczeń, a dobrze pani wie, ile w dzisiejszych czasachkosztują uzdrowiciele.Dojdzie do tego grzywna, zasądzona przez sędziego.Radzę nie pogarszaćsprawy.Proszę odłożyć nóż i pójść z nami.Baba odparła propozycją tak ohydną, że aż mi zaimponowała.Goodwin nawet nie drgnęła.– To bardzo miło.Nóż, pani… jak się pani nazywa?Znowu obrzuciła nas bluzgami.– Orva – powiedział chłop znużonym tonem.– Tym razem posunęłaś się za daleko.Odłóżnóż i rób, co ci mówią.Nie widziałam jej drugiej ręki i nie domyślałam się, że może w niej coś trzymać, naprzykład kamienny moździerz, używany do rozdrabniania ziół.Zobaczyłam go teraz, gdy cisnęłanim w głowę mężczyzny.Tunstall musiał wiedzieć o narzędziu, bo z łatwością je złapał.AGoodwin wiedziała o narzędziu i o tym, że jej partner je złapie, bo rzuciła się do ręki Orvy, tej, wktórej ta trzymała nóż.Baba była wystarczająco szybka, żeby zostać dobrym Psem.Dostrzegłam jej ruch wreakcji na skok gwardzistki.Uderzyła Goodwin najpierw wierzchem dłoni, pięścią obróconą wbok, a potem tyłem trzonka w szczękę.Goodwin upadła, a oczy uciekły jej w tył głowy.Dzieci krzyknęły.I wtedy bardzo cicho przemówił Tunstall.– Orva.Uderzyłaś Psa nożem.Odwróciła się i skoczyła przez otwarte okno.Ruszyłam za nią.W ogóle nie myślałam, boinaczej może przyszłoby mi do głowy, że narażam się na złamanie nóg albo kręgosłupa.Okazałosię, że okno wychodzi na schody, prowadzące przed dom.Spadłam na półpiętro, z chrzęstemkostek.Kobieta pędziła po schodach w dół.Dźwignęłam się na nogi i pognałam za nią.Wiodła mnie przez Szambo, zaułek po zaułku, pośród kałuż pomyj i błota.Światłosączyło się jedynie z otwartych drzwi spelunek i lupanarów.Wino gorącej krwi, pełne ziół,pozwoliło Orvie biec jeszcze długo po tym, jak normalny pijak padłby z wyczerpania.Pośliznęłam się i wpadłam na rozklekotany płot gdzieś za Dworem Łotra.Orvy nie było nigdziewidać.Zamrugałam powiekami, nasłuchując jej kroków, zamiast ufać swoim oczom
[ Pobierz całość w formacie PDF ]