[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pragnęła czuć na skórze promienie słońca i smaganie wiatru.Zręcznie unikałabliskości innych łodzi.Za nic na świecie nie wyrzekłaby się prywatności. Przez kilka godzin będzie samolubna.Przez kilka godzin nie będzie księ\niczką, leczkobietą, pieszczoną przez słońce i głaskaną przez wiatr.Roześmiała się ponownie,przechylając głowę do tyłu tak, by wiatr targał jej włosy.- Ju\ to kiedyś robiłam! - powiedziała, przekrzykując łoskot \agli.Reeve odprę\ył się.Teraz wiatr pracował za niego, jak najlepszy terapeuta.- To twoja łódz - oznajmił z uśmiechem.- Jeśli wierzyć twojemu ojcu, Bennett nie boisię zupełnie wiatrów i burz, Aleksander jest w stanie prześcignąć mistrzów, ale najlepszym\eglarzem w rodzinie jesteś ty.Brie w zamyśleniu powiodła dłonią po gładkiej, mahoniowej barierce.Liberie.Zadumała się wpatrzona w nazwę widniejącą na sterze.Wolność.- Zdaje się, \e to działa podobnie jak farma - powiedziała w zamyśleniu.- Od czasu doczasu wykorzystuję tę łajbę, \eby gdzieś uciec.Reeve odwrócił się, by na nią spojrzeć.W bursztynowych szkłach jego okularówprzeciwsłonecznych skóra Brie zdawała się połyskiwać złotem.Sama Brie była ponętna,kusząca, a jednocześnie zagubiona.Musiał jednak pamiętać, by nie być wobec niej zbytmiłym.- Powiedziałbym, \e masz do tego prawo.Czy\ nie? Odpowiedziała wymijającymwestchnieniem.- Właśnie dlatego zastanawiam się, czy byłam dawniej szczęśliwa.Czasami mi sięwydaje, \e kiedy sobie wszystko przypomnę, będę \ałowała, \e nigdy ju\ nie będzie tak jakteraz.Wszystko jest nowe, rozumiesz?- Nowe \ycie? - Myślami powędrował na swoją farmę, tam, gdzie zamierzał zacząćwszystko od nowa.Tylko \e w przeciwieństwie do Brie wiedział, na czym skończył i odczego zacznie.- Nie chodzi o to, \e nie chcę sobie przypomnieć.Obserwowała, jak Reeve ściąga koszulkę przez głowę i rzuca obok siebie.Widać było,\e zachowuje się swobodnie.Nie czuła za\enowania, mimo i\ z nagim torsem siedział takblisko niej.Pozwoliła sobie przypomnieć chwilę, kiedy tulił ją do siebie.Był smukły, jędrny isilny.Na jego skórze lśniła jak rosa wodna mgiełka.Niebezpieczny facet.Ale czy niebezpieczeństwo nie jest tym, czemu prędzej lub pózniej będzie musiałastawić czoło?Tak, pamiętała dotyk jego ramion.Czy powinna się wstydzić tego, \e odkryła, jakbardzo pragnie być przez niego tulona? Nie czuła wstydu, niezale\nie od tego, czy powinnago czuć, czy te\ nie.Była natomiast ostro\na. - Tak niewiele wiem - westchnęła.- O sobie, o tobie.Reeve wyciągnął papierosa zkieszonki rzuconej na ławę koszulki.Podpalił go, osłaniając od wiatru wątły płomieńzapalniczki, i mocno się zaciągnął.- Co jeszcze chcesz wiedzieć?Nie odpowiedziała.Mierzyła go badawczym wzrokiem.Taki mę\czyzna potrafi sięzatroszczyć o siebie i o innych, jeśli zechce.I sam ustala zasady, wedle których \yje.Ajednak.Je\eli się nie myliła, przez większość swojego \ycia musiał się podporządkowywaćzasadom wytyczonym przez innych.A jak jest teraz?- Mój ojciec ma do ciebie zaufanie.Reeve skinął głową, luzując odrobinę \agiel.- Nie ma powodu mi nie ufać.- Zgoda, ale tak naprawdę nie zna ciebie, tylko twojego ojca.Wydął wargi z właściwą sobie arogancją.Niezale\nie od elegancji i swoistegowdzięku, właśnie tego typu cechy ją w nim pociągały.- A ty mi ufasz, Gabriello? - zapytał rozmyślnie niskim, wyzywającym głosem.Kusił ją, nęcił, i oboje o tym wiedzieli.Dlatego gdy wreszcie usłyszał odpowiedz,odjęło mu mowę.- Absolutnie, Reeve - odparła, po czym wystawiła twarz do wiatru i pozwoliła łodzipruć fale.Jak miał na to zareagować? W jej słowach nie było kpiny ani ironii.Powiedziaładokładnie to, co miała na myśli.Powinien być zadowolony.Zaufanie, jakim go obdarzyła,powinno teoretycznie ułatwić mu pracę.Czemu więc tak bardzo się tego obawiał? Dlatego, \enie mógł ufać sam sobie?Nagle przypomniał sobie to, co stało się dla niego oczywiste, gdy po raz pierwszyzobaczył Brie na szpitalnym łó\ku.Nic między nimi nie zdarzy się przypadkowo.Losprzydzielił im teatralne, dziwaczne role, i muszą się ich trzymać.Nigdy nie dojdzie międzynimi do czegoś powa\nego.Jest uwikłany, podobnie jak ona, w przedziwną matnię.Oboje na swój sposób zaczynają nowe \ycie.śadne z nich nie pragnie, aby drugieskomplikowało mu trudny start.W sumie Reeve obiecał sobie, \e zrobi wszystko, by jego\ycie stało się prostsze.I zaledwie zaczął je porządkować, telefon z Cordiny popsuł mu szyki.Mógł odmówić; upomniał siebie natychmiast.Ale nie chciał.Dlaczego? Boszesnastoletnia Brie zbyt mocno wryła mu się w pamięć.Gdy przyjechał do Cordiny, sprawy nabrały rumieńców.Na wieść o zaręczynach prasazaczęła deptać im po piętach.Zlub w rodzinie królewskiej to nie lada gratka.Ju\ trzy spośród największych czasopism amerykańskich błagały o wywiad.Paparazzi, zawzięci niczym psygończe, cały dzień czyhali pod pałacem.Reeve mógł nie przystać na pomysł księcia Armanda dotyczący jego zaręczyn z Brie,ale się na ten plan zgodził.Dlaczego? Bo według wszelkiego prawdopodobieństwa Gabriella,kobieta, którą coraz lepiej poznawał, opanowała jego umysł niepodzielnie.Drgnął, słysząc, \ecoś do niego mówi.- Ta mała zatoczka - wskazała przed siebie - wygląda bardzo spokojnie.Bez słów skierowali się w stronę ustronnego miejsca.Z wprawą doskonałego \eglarzaobłaskawiła wiatr, by ich tam wprowadził.Kiedy zarzucili kotwicę przy pla\y i opuścili\agle, Brie usiadła na deku, wpatrzona w wąskie pasmo wody.- Cordina wygląda stąd zupełnie bajkowo.Jest taka ró\owa, biała i urocza.A\ dziw,\e zło ma tam dostęp - zauwa\yła.Reeve popatrzył w tym samym kierunku.- Baśnie są pełne przemocy, czy\ nie?- Owszem.- Uśmiechnęła się, spoglądając na górujący nad miastem pałac.Byłniezwykle dostojny i elegancki.- Tylko \e Cordina, bez względu na to, jak bajkowo wygląda,nie jest baśnią.Zapewne twój praktyczny, demokratyczny amerykański umysł uwa\a naszezamki, przepych, protokół za niepotrzebne ozdobniki?Tym razem to on się uśmiechnął.Być mo\e nie pamiętała swych korzeni, lecz niewyrzekła się ich ani na moment [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire