[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wojna zabiła też Johna i Paula tylkozajęło jej to więcej czasu.I na zawsze zmieniła mojego ojca.Te nieszczęścia takzłamały mu serce, że nigdy nie doszedł do siebie.Kiedy wojna zabrała lub okale-czyła wszystkich bliskich, nie był już zdolny do dobroci czy delikatności, nieumiał kochać naprawdę.Zawsze bez matki i praktycznie bez ojca.Musiał być.twardy.Pamiętam wuja Paula.Zmarł, kiedy miałam siedem lat.Zawsze się go ba-łam.Te przerażające oczy białe jak mleko, matowe.Ciągle w ruchu drgające,niewidzące niczego.Jedną stronę twarzy i szyi pokrywały straszne blizny wiel-kie, lśniące, różowe pręgi znikające pod kołnierzykiem koszuli.Wiedziałam, że takwygląda cała lewa strona jego ciała.Miał też poparzone płuca, więc kaszlał, char-czał i świszczał.Słyszałam go w nocy.Ale najgorsze były oczy.Choć niewiele star-szy od ojca, wyglądał jak starzec ohydny i przerażający.Pamiętam, jak mamanamawiała mnie, bym z nim porozmawiała zawsze siedział w bujanym fotelu, wrogu wielkiej kuchni.Tkwił tak przez piętnaście lat, kaszlący, niewidomy, tęsk-niący za śmiercią.Mówiła: Pokaż wujkowi swoją lalkę albo: Może poczytaszwujkowi książkę i opowiesz, co jest na obrazkach?.Kiwał głową i wyciągał dłoniew stronę, skąd dobiegał mój głos.Ale jego oczy wciąż się poruszały, a ja nie byłamw stanie podejść bliżej.135RSEve popatrzyła na siedzącą naprzeciwko niej niemal osiemdziesięcioletnią Vio-let i próbowała wyobrazić sobie małą dziewczynkę lękającą się kalekiego wuja. Paul był chyba jedyną osobą, której ojciec okazywał czułość.Jedyną, jakąwidziałam.Troszczył się o brata jak o dziecko.Mówił o tym zgryzliwie i rzeczowo,lecz gdy patrzyło się na nich dwóch razem, widać było, że potrafi okazać ciepło.Tak jakby Paul był wszystkim, co mu zostało.A przecież miał rodzinę.Jeśli w mo-ich słowach słyszysz współczucie, jest to efekt pięćdziesięciu lat przemyśleń.Wierz mi, nie zawsze tak było.Bardzo długo go nienawidziłam.Zdziwiłabyś się, zajakie rzeczy potrafiłam go obwiniać.- Kiedy umarł?- Dopiero w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym szóstym.Nie widywałamgo.W latach sześćdziesiątych sprzedał farmę i przeniósł się do domu starców.Podkoniec życia cierpiał chyba na rozedmę płuc.- Przykro mi.Urwał wam się kontakt?- Nigdy go nie mieliśmy prychnęła Violet.Pokręciła głową, jakby uświa-damiając sobie, że pominęła duży fragment opowieści i musi znów zebrać myśli.Po zakończeniu wojny został z farmą, pijanym ojcem i kalekim bratem.Miał obse-sję zdobycia kogoś do pomocy.Na pewno tylko dlatego ożenił się z moją matką.Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego za niego wyszła.Choć trzeba przyznać, żebył przystojny.Może na jej nieszczęście podobali jej się twardzi pomyleńcy, a mo-że sądziła, że go zmieni.Nie wiem.Nigdy o tym nie rozmawiałyśmy.Wtedy się tegonie robiło.Po prostu człowiek musiał sobie radzić.Nie tak jak teraz, gdy każdyuważa, że ma prawo gadać na swój temat, finansując przy okazji Huntera Sterna ijego słabość do czerwonego wina.Ojciec był wrednym draniem.Nie pamiętam, byktórąś z nas, łącznie z matką, przytulił lub pocałował.Bóg jeden wie, jak naszatrójka została poczęta.Nie widziałam rodziców w jakikolwiek sposób okazującychsobie uczucie.Nigdy nie wziął matki za rękę, nie pogłaskał po głowie czy choćbydotknął.Co prawda, nigdy jej też nie uderzył.Ale nie okazywał miłości. Co się stało z twoją mamą? Umarła, gdy miałam mniej więcej piętnaście lat.Na świadectwie zgonunapisali, że to był rak, ale zawsze myślałam, że się po prostu skurczyła.Przez całemoje dzieciństwo robiła się coraz mniejsza i mniejsza.Malała, chudła, bladła isłabła na naszych oczach.Jak roślina.Nikt o nią nie dbał, więc umarła.Pod ko-niec, gdy już leżała w łóżku, w którym przez całe lata spała obok ojca, a my zosta-łyśmy poczęte i przyszłyśmy na świat, wyglądała jak lalka nakryta kołdrą.W koń-cu pewnie zabił ją rak, ale cały proces rozpoczął się dużo wcześniej.Zmarła, bobyła odrzucona, złamano jej serce. Violet mówiła coraz ciszej, patrząc w paleni-sko kominka.- Obwiniałaś za to swojego ojca?136RS- Ojca.Siostry.Samą siebie.- Przecież to nie twoja wina.- Zawsze czułam, że powinnam była ją uratować.Kochałam ją jak nikogona świecie.Ale to nie wystarczyło.- Za wielki ciężar wzięłaś sobie na barki.Przecież byłaś bardzo młoda.Ma-ma chorowała.Ludzie chorują.Oczywiście, z tego, co mówiłaś, wynika, że nie byłaszczęśliwa.Ale za to, tak jak za raka, nie ponosisz odpowiedzialności.- Pewnie masz rację. Violet pokręciła głową, a potem przez chwilę siedzia-ła w milczeniu.Eve zastanawiała się, czy Violet nie czuje się zmęczona.Może sama powinnateraz coś opowiedzieć dla poprawienia nastroju? Albo wspomnieć o własnej mat-ce, która umarła w wieku czterdziestu dwóch lat? Ale chciała dowiedzieć się cze-goś więcej. I oto z prawej strony sceny odchodzi matka, a z lewej wkracza mąż roze-śmiała się Violet. Obawiam się, że moja historia jest banalniejsza, niżbym sobietego życzyła.Wybrałam klasyczne rozwiązanie ucieczkę.Zwiałyśmy z domu naj-szybciej, jak się dało.Gdy mama umarła, Daisy była już żoną kolegi ze szkoły,uległego chłopca, który nie poszedł na wojnę, bo miał zniekształconą stopę.A Irisprzy pierwszej okazji wyjechała do Londynu, gdzie została pielęgniarką.Znówwszyscy porzucali farmę i ojca, co nie poprawiało podłego nastroju, w którymtkwił od dwudziestu lat.Chyba naprawdę uważał, że w tysiąc dziewięćset czterna-stym roku zastrzelono arcyksięcia w Sarajewie, a w trzydziestym dziewiątym Hi-tler napadł na Polskę tylko po to, by zrzucić na Adama całą robotę na tej przeklę-tej farmie.Wielki światowy spisek mający na celu zagrzebanie go po szyję w jęcz-mieniu i burakach.- A ty? Pomagałaś mu?- Tylko dopóki sama się stamtąd nie wyrwałam.- Jak to zrobiłaś? Wyszłam za Jankesa, kochanie.Wyszłam za Jankesa.W ten sposób trafi-łam na statek, który w czterdziestym siódmym roku przywiózł mnie tutaj.Ale todługa historia. Coś takiego! Byłaś wojenną panną młodą. Sama widzisz.Mówiłam ci, że moje życie to banał.Tylko z samej Anglii by-ło nas chyba sto tysięcy.Tysiące z Australii, a z całego świata.- Nie banał.To niezwykle fascynujące.- Naprawdę?- Oczywiście, że tak.Niewiarygodnie romantyczne.- Nie wyprzedzaj wypadków.Tak bym tego nie nazwała.- No to opowiedz mi sama.Kim on był?137RSViolet się uśmiechnęła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]