[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I chociaż niepowiedziałam nic więcej, poczułam nagły przypływ energii, chęć doporządków, szybkiego remontu.Miałam wreszcie własną motywację.- Tak niewiele o pani wiem.- zrównał się ze mną na mniej wyboistejszerokiej drodze.- I wzajemnie - poprawiłam zsuwający się z ramienia chlebak.- Może pani pytać o wszystko, co tylko panią interesuje.- Pan także - zrewanżowałam się z miłym uśmiechem, chociażwiedziałam, że żadne z nas nie powie absolutnej prawdy.Ubarwi ją alboczegoś nie dopowie, coś tam przeinaczy lub skłamie.Uśmiechnęliśmy się do siebie nijako.- Dochodzimy do schroniska - stwierdził - zaraz je zobaczymy w całejokazałości.Drewniany taras w półcieniach i słońcu był pusty, poza jedynymturystą.Nakładał właśnie ciężki szafirowy plecak ze stelażem.- Chyba wybiera się na Czerwone Wierchy, a może na Kasprowy.- skomentował doktor, zwalniając kroku - dobrze, że będziemy tusami, w ciszy i słońcu.- twarz mu pojaśniała uśmiechem, błysnąłbiałymi zębami.Nasunęły mi skojarzenie z kostkami cukru.- Pewnie nie na długo.- westchnęłam, obserwując sylwetkęmężczyzny ruszającego spod schroniska wolnym, miarowym krokiem- Wymarzony dzień na wędrówkę.- popatrzyłam na Ryszarda.Skinze zrozumieniem głową.Pomyślałam, że dobrze byłoby mieć tu n zawszekogoś bliskiego sercu, kto znałby dobrze Tatry, z kim mogłabym jeprzemierzać, o zmierzchu popijać herbatę, cieszyć się zapadającą powolinocą, spać w schroniskach.Uświadomiłam sobie nagle, jak bardzo jestemsamotna.- Posmutniała pani.Co się stało? - Nie posmutniałam - zaprzeczyłam przekornie ruchem głowy- pomyślałam jedynie, że moje życie ułożyło się całkiem inaczej, niżsię tego spodziewałam, niż było zaprogramowane przez rodziców odsamego dzieciństwa.Dziwne.- zamyśliłam się.- Zawsze bywa inaczej, niż sobie to wyobrażamy.Czasem gorzej,czasem lepiej, ale zazwyczaj całkiem nie tak, jak by się pragnęło.- uśmiechnął się nostalgicznie i przepraszając, zostawił mnie natarasie, aby pójść przywitać się z właścicielką, swoją dobrą znajomą, i cośdla nas zamówić w bufecie.Usiadłam na niskiej, szerokiej ławie, opierając się plecami o nagrzanesłońcem bale.Przede mną rozciągał się widok na bezkres nieba izieloność hali biegnącej ku górskim szczytom.Gdzieś tam w górze, wbłękitach, wybłyskiwał srebrzysty punkcik odrzutowca.Ciągnęła się zanim biała, powoli zanikająca smuga.Wpatrywałam się w nią z bolesnymsmutkiem, z tęsknotą za rodzicami.Co czuli, o czym pomyśleli wmomencie, gdy zdali sobie sprawę, że giną? Tysiące razy zadawałamsobie to pytanie.Nigdy nie znalazłam prawdziwej odpowiedzi.Wmawiałam w siebie, że nie cierpieli, że stało się to tak nagle, że nawetnie zdążyli zauważyć, kiedy znalezli się po tamtej stronie życia.Aatwiejbyło istnieć z taką świadomością i z wiarą, że się tam kiedyś spotkamy.Zchwilą śmierci nie umiera się, jedynie przechodzi w inną formę życia.Taktłumaczyła mi babcia.Gdziekolwiek byłam i gdzie tylko dotarł do mnie podniebny warkotsamolotu, wciąż na nowo ożywało we mnie tamto wydarzenie.Niepotrafiłam się od tego uwolnić.Może właśnie te moje uporczywe myśli,tęsknota i wiara sprawiły, że tamtej zimy w Oslo ujrzałam to, copragnęłam zobaczyć?I teraz, w tym cudownym zakątku pełnym spokoju i słońca, powróciłado mnie owa dziwna historia, niczym projekcja dziesiątki razyoglądanego filmu.Znów znalazłam się w zimowym, śnieżnymkrajobrazie północy.Brodacz prowadził wóz szybko i sprawnie.Tak go właśnieniewyszukanie nazywaliśmy.Imię Jan było równie mało oryginalne.Znieg przywierał do szyby, wycieraczki przesuwały się jednostajnym, usypiającym rytmem.W ciepłym wnętrzu wozu szalał Manier wtrzeciej symfonii, zamknięty w kasecie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire