[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Coś błysnęło wnim srebrzyście i z góry opadła stalowa kula mająca prawie stopę średnicy.Zawisła wpowietrzu.- ZA NI - rzekł beznamiętnie Blaine.- Czy zaprowadzi nas do Eddiego i Susannah? - spytał z nadzieją w głosie Jake.Odpowiedziało mu milczenie.lecz gdy kula popłynęła w powietrzu korytarzem,Roland i Jake poszli za nią.* * *Jake niezbyt dobrze pamiętał, co się działo potem - może tak było lepiej.Wprawdzieopuścił swój świat na rok przed tym, zanim dziewięćset osób popełniło zbiorowesamobójstwo w małym południowoamerykańskim kraju zwanym Gujaną, słyszał jednak ookresowych wędrówkach lemingów, podczas których śmierć zbiera obfite żniwo, a to samowydarzyło się w podziemnym mieście Siwych.Raz po raz rozlegały się eksplozje, czasem na poziomie, na którym się znajdowali, alenajczęściej gdzieś na dole; chwilami z otworów wentylacyjnych sączył się dym, lecz filtrypowietrza wciąż działały i oczyszczały je, nie dopuszczając do tworzenia się duszącychchmur.Nie widzieli ognia.A jednak Siwi zachowywali się tak, jakby nadszedł czasapokalipsy.Większość uciekała, z twarzami pobladłymi ze strachu, lecz wielu popełniłosamobójstwo w korytarzu i połączonych z nim pomieszczeniach, przez które kula wiodłaRolanda i Jake a.Jedni się zastrzelili, inni podcięli sobie żyły, a kilku najwyrazniej zażyłotruciznę.Twarze zmarłych zastygły w grymasie potwornego przerażenia.Jake niezbyt dobrzerozumiał, co mogło skłonić ich do samobójstwa, lecz Rolandowi łatwiej było sobiewyobrazić, co się tu stało - co stało się z ich umysłami - gdy od dawna martwe miasto nagleożyło wokół nich i zaczęło rozsypywać się w gruzy.Roland wiedział, że to robota Blaine a.To Blaine doprowadził tych ludzi do rozpaczy.Ominęli ciało mężczyzny, który powiesił się na lampie, i zbiegli po stalowychschodkach za unoszącą się kulą.- Jake! - zawołał Roland.- To nie ty mnie wpuściłeś, prawda?Chłopiec pokręcił głową.- Nie ja.Myślę, że zrobił to Blaine.Dotarli na dół i pospieszyli wąskim tunelem w kierunku luku z napisem w WysokiejMowie: WSTP SUROWO WZBRONIONY.- Czy to jest Blaine? - spytał Jake.- Tak.to równie dobre imię jak każde inne.- A co z innymi.- Cii! - syknął posępnie Roland.Stalowa kula znieruchomiała przed grodzią.Pokrętło się obróciło i klapa powoliuchyliła.Roland otworzył ją i weszli do rozległego podziemnego pomieszczenia, któregościany mknęły gdzieś w oddali.Było zastawione niekończącymi się konsolami kontrolnymi isprzętem elektronicznym.Większość pulpitów nie była oświetlona, lecz stojąc przy drzwiachi patrząc na to szeroko otwartymi oczami, Jake i Roland dostrzegli kilka zapalających sięlampek i szum włączanej aparatury.- Tik-Tak mówił, że są tu tysiące komputerów - powiedział Jake.- Myślę, że miałrację.Mój Boże, spójrz!Roland nie znał słowa, którego użył Jake, więc się nie odezwał.Patrzył, jak zapalająsię kolejne rzędy konsol.Z jednej z nich wystrzelił snop iskier i jęzor zielonego płomienia -jakaś część wiekowej maszynerii uległa awarii.Mimo to aparatura najwyrazniej włączyła się i doskonale działała.Nieruchome odstuleci wskazówki wskoczyły na zielone pola.Ogromne aluminiowe walce obróciły się,przekazując dane z krzemowych kości do banków pamięci, które znowu były czynne i gotowena przyjęcie danych.Cyfrowe wyświetlacze podające stan wszystkiego, od średniejwilgotności powietrza w Zachodniej Baronii Rzecznej do zasobów energii z wyłączonejelektrowni jądrowej dorzecza Send, rozjarzyły się jasnoczerwonymi i zielonymi diodami.Wgórze rozbłysły rzędy lamp, oblewając wszystko jaskrawym światłem.A z dołu, z góry i zboków - zewsząd - dobiegał basowy pomruk generatorów i maszyn budzących się z długiegosnu.Jake zachwiał się i o mało nie upadł.Roland ponownie wziął go na ręce i pobiegł zastalową kulą wzdłuż szeregu maszyn, których przeznaczenia i zasad działania nawet nieusiłował odgadnąć.Ej biegł tuż za nim.Kula skręciła w lewo; przejście, w którym się terazznalezli, wiodło między rzędami monitorów, tysiącami ekranów ustawionych w rzędach jakdziecięce klocki. Ojcu bardzo by się to spodobało - pomyślał Jake.Kilka sekcji tego ogromnego salonu wideo pozostawało pogrążone w mroku, ale sporomonitorów działało.Ukazywały miasto ogarnięte chaosem, na górze i na dole.Po ulicachprzewalały się bezładnie tłumy Młodych, z wytrzeszczonymi oczami i poruszającymi siębezgłośnie wargami.Wielu skakało z wysokich budynków.Jake z przerażeniem zobaczył, żecałe setki zgromadziły się na moście i ludzie rzucali się z niego do rzeki.Inne ekranypokazywały wielkie sale z rzędami prycz, jak w przytułkach.Część z nich stała w ogniu,który Siwi najwidoczniej podkładali sami - Bóg jeden wie z jakiego powodu - podpalającmaterace i meble.Na jednym z ekranów ujrzeli olbrzymiego mężczyznę, który wrzucał mężczyzn ikobiety do czegoś, co wyglądało jak zakrwawiona prasa.Już sam ten widok byłwystarczająco przykry, lecz jeszcze gorsze było to, że ofiary, stojąc w szeregu, posłusznieczekały na swoją kolej.Kat w żółtej, mocno opinającej mu głowę chuście, której zawiązanena węzły końce zwisały mu po bokach jak kucyki, złapał jakąś staruszkę i uniósł w powietrze,cierpliwie czekając, aż stalowy kafar podniesie się, żeby mógł ją wrzucić.Staruszka niestawiała oporu, a nawet się uśmiechała.- LUDZIE W TYCH SALACH PRZYCHODZ I ODCHODZ - odezwał się Blaine- ALE NIE SDZ, BY ROZMAWIALI O MICHALE ANIELE.Nagle zaśmiał się dziwnym, blaszanym śmiechem, który brzmiał jak zgrzytszczurzych pazurów po tłuczonym szkle.Słysząc ten dzwięk, Jake poczuł, że zimny dreszczprzebiega mu po plecach.Nie chciał mieć nic wspólnego z istotą, która śmiała się w takisposób.tylko czy mieli jakiś wybór?Skierował bezradne spojrzenie ku monitorom.i Roland natychmiast odwróciłchłopca.Zrobił to delikatnie, lecz stanowczo.- Nie powinieneś na to patrzeć, Jake - powiedział.- Dlaczego oni to robią? - spytał chłopiec.Nic nie jadł przez cały dzień, a mimo tozbierało mu się na wymioty.- Dlaczego?- Bo się boją, a Blaine podsyca ten strach.Myślę jednak, że przede wszystkim dlatego,że za długo żyli na cmentarzysku swoich przodków i mają tego dość.I zanim zaczniesz ichżałować, przypomnij sobie o tym, że z przyjemnością zabraliby cię ze sobą na tamten świat.Stalowa kula znowu skręciła, zostawiając za sobą ekrany i elektroniczną aparaturęmonitorującą.Dalej podłogę pokrywała warstwa jakiegoś syntetycznego materiału.Błyszczałjak smoła między dwoma wąskimi pasami chromowanej stali, które zbiegały się nie podprzeciwległą ścianą sali, lecz na horyzoncie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]