[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Panienko? Wybacz, proszę, mojemu braciszkowi, nie ma za grosz do-brych manier.Jestem Orbek Czarny Nóż: Taykarget.Z powagą skinęła głową.- Końska wiedzma.- Miło poznać.Nie chciałbym cię zjeść.- Nawzajem.Fist przeczołgał się wśród kamieni i wyjrzał na pole bitwy.Orbeka za-skoczył pewnie ktoś taki jak Tanner, zwiadowca, który przypadkiem wy-płoszył go z ukrycia, gdy wspinał się na skały, gdzie zamierzał urządzićsobie punkt obserwacyjny.A teraz ogrillo (który miał dryg do wszelakiegooręża, ale najlepiej radził sobie z bronią palną) zajmował pozycję na górze,miał SPARa i doskonały widok w głąb wszystkich trzech wąwozów.Wtaką pułapkę każdy może wpaść, nawet ktoś bardzo bystry, jeśli nie prze-widzi, że wróg może mieć karabin szturmowy.Tyle że Orbek złapał smoka za ogon: gdyby się cofnął, przestałby sza-chować przeciwników i ci w mgnieniu oka opadliby go jak szarańcza.Strzelanie po kolanach oznaczało, że mają unieruchomionych rannych,którzy wymagają opieki; to ich spowolni, ale na pewno też zmotywuje doakcji odwetowej.- Chryste Panie, ależ się to wszystko popierdoliło.- mruknął Fist.-Granaty?- Mają taumaturgów, a ci mają Tarcze.Trzeba by je najpierw jakośzdjąć.Jak to jest, że tamci zawsze mają swoich taumaturgów.- Nie wiem.Co ja, kurwa, wróżka jestem?-.a my nigdy.- Nienawidzę taumaturgów.A teraz się zamknij.- Od kiedy to? Przecież ożeniłeś się z.- Nie słyszałeś, jak kazałem ci się zamknąć?158- W dodatku kumplujesz się z cesarzem Deliannem, który jest chyba.- Orbek.- Przepraszam.Już.Fist jeszcze raz przetarł oczy, przesunął ręką po czole, przeczesał włosypalcami, wytrząsając z nich piasek, aż w końcu mruknął:- Pieprzyć to.Zszedł ze stanowiska strzeleckiego.- Danny! - zawołał.- Danny Macallister! Jesteś tam? Dobiegający z da-leka głos odbił się echem od skał:- A kto to, kurwa, jest, ten Tammie Mick Lassiter?!- Danny, to ja, Hari Michaelson.Chodz do mnie.Pogadajmy.Długą ciszę przerwał w końcu inny głos, bardziej basowy i dobiegającyze znacznie mniejszej odległości:- Nie chrzań.Fist pokiwał głową.- Jest z tobą Liam? Tu Hari Michaelson.Liam, daj głos.Trzeci głos, jeszcze bliżej:- Jestem, jestem.Byłbym się wcześniej odezwał, ale mnie zatkało.HariMichaelson, ja cię pierdolę w tę i z powrotem.Może mi ktoś wytrzeć ga-cie? Zesrałem się z wrażenia.Słyszałem, że nie żyjesz!- Też tak słyszałem.Danny? Lee? Musimy pogadać.- Znasz ich - zauważyła półgłosem końska wiedzma.- Ze słyszenia - odparł, również zniżając głos.- Tak jak oni mnie.Basowy głos Danny'ego poniósł się po zboczu:- Jak cię mamy nazywać?- Jonathan Fist.Ty jesteś Rudy Bannon, tak? A Lee to RozrywkowyCharlie, zgadza się?- Dziewczyny mnie tak nazywają.- Tylko te, które cię nie znają - mruknęła końska wiedzma.Fist wolał nie pytać, skąd to wie.159- Słuchajcie, panowie, proponuję nie wracać do przeszłości.Zgadzaciesię?- Zależy, o czym mówisz.- O tym, że będzie lepiej dla nas wszystkich, jeśli nie będziemy używaćswoich dawnych imion.- W porządku.Chciałeś porozmawiać, tak? No to rozmawiajmy.Comożemy dla ciebie zrobić?- Ważniejsze jest, co ja mogę zrobić dla was, Rudy.Tylko nie jestempewien, czy na pewno chcesz, żebym o tym krzyczał na całą dolinę.Kapu-jesz?Orbek pochylił się nad Fistem.- Aktiri, co?- Mhm.- A jakie oni mają inne imiona, co? Może ja też ich znam?- Stul dziób, pierdolcu jeden - syknął Fist i odwrócił się do ogrilla.Miałbladą, ściągniętą twarz.Wyglądał tak, jakby od południa postarzał się odziesięć albo dwadzieścia lat.- Rozrywkowy Charlie to Morgan Blackwo-od.Orbek wybałuszył oczy.- Grh.- warknął gardłowo.- W takim razie ten drugi to musi być.- Byle cicho.- Strzelałem do jebanego Lazarusa Dane'a?! - Ogrillo przewrócił ocza-mi.- Kurwa, ja to jednak jestem w czepku urodzony.- To teraz, kurwa, rozumiesz, dlaczego lepiej załagodzić sprawę, pókijeszcze jest co łagodzić.Hm?- Ale.ale to jest Lazarus Dane, kurwa, braciszku! Lazz Dane! Przecieżon by mógł spierdolić nam całą tę górę na głowy, gdyby chciał! Na co cze-ka?- Masz karabin - odparł ponuro Fist.- A on nie chce go uszkodzić.Taksamo jak granatów i ewentualnych innych artańskich zabaweczek.Do tejpory nie wiedział, że coś takiego istnieje w tym świecie.Teraz wie.Orbek przetrawił jego słowa i oparł się ciężko o głaz.160- W dupę.- Magją można wiele spraw załatwić, ale nie da się dyskretnie odstrzelićklienta z odległości dwóch kilometrów.- No tak.- Orbek westchnął.- Ale powiedz, ładnie trafiłem tego łucz-nika, co?- Zapytasz mnie jeszcze raz, jak wyjdziemy z tego cało.- Michaelson?! - zawołał Bannon.- Posłuchaj, jeżeli po prostu chceszsię stąd ulotnić, możemy się dogadać.Fajną masz spluwę.- To prawdziwe dzieło sztuki, więc zapomnij.Ale mam coś lepszego.- Lepsze też mnie interesuje, nie powiem.- Spotkałem niedawno waszego łucznika, Tannera.- Jego mama się zapłacze.- On żyje.- Powaga?- Na razie.- Tyle to o każdym z nas można powiedzieć.Pewnie wyjdę na zimnegodrania, ale muszę zapytać: dlaczego go nie zabiłeś?- Nie musiałem.- Nie przypominam sobie, żeby kiedyś cię to powstrzymało.- Może postanowiłem zacząć zachowywać się jak dorosły.- Niech mi gówno uszami wypłynie.Cóż, wszyscy się starzejemy.Tyteż.- Tacy jak my się nie starzeją.Najpierw robimy się powolni, a potem je-steśmy martwi.Powolny już jestem.- Ależ z ciebie pogodny chłopak.- Ten wasz Tanner puścił farbę o was i tym waszym hrabim Palante czyjak mu tam.A ja zacząłem sobie kombinować: Rudy Bannon wygląda mina poważnego zawodnika, ale ktoś pokpił sprawę.Myślę dalej, chybawiem, kto to jest ten cały Bannon.A raczej kim był.Domyślam się też, kimbył jego fumfel Charlie.Gdyby się dowiedzieli, kim ja kiedyś byłem, torazem moglibyśmy mierzyć dużo wyżej niż odgrywanie kowbojów dlajakiejś popierdółki.161- Domek na prerii fajna rzecz - odparł Bannon.- Za pieniądze z tej fu-chy będziemy balować przez cały rok.- I co z tego? To zwykła fucha, Danny, nie więcej.Ja rozumiem, możnazarabiać na życie, odwalając za kogoś brudną robotę, ale nie wydaje ci się,że taki cwany sukinkot jak ty powinien raczej płacić innym, żeby na niegoharowali? No powiedz, nie mam racji?- Chyba nie będziecie słuchać tego patafiana, co? - zabrzmiał obcy głos.- Hrabia nie będzie zachwycony, kiedy się o tym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]