[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może też jeszcze pogodne słońce nam zaświeci!Ale słońce zachodziło właśnie, a ostatnie jego promienie padały czerwonym blaskiem na białe włosy chorążego.W mieście dzwoniono na „Anioł Pański” i na pochwalnię.Wyszli.Pan Skrzetuski poszedł do kościoła, pan Zaćwilichowski do cerkwi, a pan Zagłoba do Dopuła w Dzwoniecki Kąt.Ciemno już było, gdy się znowu zeszli nad brzegiem Taśminowej przystani.Ludzie pana Skrzetuskiego siedzieli już w bajdakach.Przewoźnicy wnosili jeszcze ładunki.Zimny wiatr ciągnął od pobliskiego ujścia do Dniepru i noc obiecywała być niezbyt pogodna.Przy świetle ognia palącego się nad brzegiem woda rzeki połyskiwała krwawo i zdawała się z niezmierną chyżością uciekać gdzieś w nieznaną ciemność.- No, szczęśliwej drogi! - mówił chorąży ściskając serdecznie dłoń młodzieńca.- A pilnuj się waść!- Nie zaniecham niczego.Bóg da, że niedługo się zobaczymy.- Chyba w Łubniach albo w obozie książęcym.- To waszmość już koniecznie do księcia?Zaćwilichowski podniósł ramiona w górę:- A co mnie? Kiedy wojna, to wojna!- Zostawajże waszmość w dobrym zdrowiu, mości chorąży.- Niechże cię Bóg strzeże!- Vive valeque! - wołał Zagłoba.- A jeśli woda aż do Stambułu waści zaniesie, to kłaniaj się sułtanowi.Albo też: jechał go sęk!.Bardzo to zacny był trojniak!.Brr! jak tu zimno!- Do widziska!- Do obaczyska !- Niech Bóg prowadzi!Zaskrzypiały wiosła i plusnęły o wodę, bajdaki popłynęły.Ogień palący się na brzegu począł oddalać się szybko.Przez długi czas Skrzetuski widział jeszcze sędziwą postać chorążego oświeconą płomieniem stosu i jakiś smutek ścisnął mu nagle serce.Niesie go ta woda, niesie, ale oddala od serc życzliwych i od ukochanej, od krain znanych; niesie go nieubłaganie jak przeznaczenie, ale w dzikie strony, w ciemność.Wypłynęli z ujścia Taśminowego na Dniepr.Wiatr świstał, wiosła wydawały plusk jednostajny a smutny.Przewoźnicy poczęli śpiewać:Oj, to te pili, pilili,Ne tumany ustawaliSkrzetuski obwinął się w burkę i położył na posłaniu, które umościli dla niego żołnierze.Począł myśleć o Helenie, o tym, że ona dotąd nie w Łubniach, że Bohun został, a on odjeżdża.Obawa, złe przeczucia, troski obsiadły go jak kruki.Począł mocować się z nimi, aż się znużył, myśli mu się mąciły, zmieszały jakoś dziwnie z poświstem wiatru, z pluskiem wioseł, z pieśniami rybaków - i usnął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]