[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zresztą i wszystkie dam,tylko sobie jednego zostawię. Nie po\ałujesz mi? Nie! Tak cudnie gracie.Ach, \eby ja umiał.Wyszli trzymając się za ręce i dzieciak poprowadził między grzędy kapusty, i począł liścierwać szczebiocąc. Wy nie rwijcie, bo nie wiecie które, mnie mama nauczyła, bo ze środka nie wolno, bo tokapustę boli, ino te odchylone mo\na brać.Ju\ dosyć.Chodzmy do loszku.Mama gowykopała, a potem zrobiła dach i drzwiczki.Ja ju\ potrafię te\ zrobić, ale jeszcze siły niemam. Bardzo matkę kochasz? spytał Szczepańskj. Tak okrutnie, okrutnie, \e ju\ nie wiem! I babę te\, i Ayskę! Widzicie, króliki!Otworzył drzwi loszku i stanął wśród gromady pstrej i długouchej, tak oswojonej, \e musię do rąk wspinały.Szczepański usiadł na progu, a malec mu dał na kolana owe cztery najmniejsze, a za nimiusiadł Ayska i obwąchiwał dobrodusznie zwierzątka.I tak bawili się we troje jak dzieci.Potem Jasiek poprowadził Szczepańskiego po całej osadzie.Pokazał mu krowę i grzędywarzywa, i huśtawkę swoją na dębie, w krzakach gniazda, skąd pisklęta ju\ wyfrunęły, iopowiadał swe uciechy i zajęcia, i wędrówki z matką do koszów rybnych, o sarnach, jak sięich nie bały, i o masie jagód latem.Szczepański dawał się prowadzić, słuchał, pytał, a\wreszcie Jasiek harmonikę mu dał znowu i rzekł: Tatku, zagrajcie tu, nie w izbie.Bo widzicie, z izby to ani króliki nie słyszą, ani krowa,ani drzewa; tu wszyscy się ucieszą.Pewnie i sarny posłyszą.Grajcie głośno, głośno.Usiedli u studni i szło granie dla wszystkich, a\ we drzwiach baba stanęła wołając nawieczerzę.Wieczór bo ju\ zapadł, pogodny, ale chłodny.Poszli ku chacie, gdzie ju\ stół byłzastawiony i rozchodził się zapach świe\ego chleba, miodu i palonego z korzeniami krupniku.Stała pękata flaszka tego napitku wśród mis jedzenia, a nad stołem paliła się lampa,oświetlając ich dostatnio i ściany białe, obrazami obwieszone.Baba usadowiła Kałaura na najwy\szym miejscu w rogu i obejrzała się na wchodzących. Siadajcie na ławie, jak\e was zwać mam, \ołnierzyku, ot, po prawej ręce teścia.Jasiek,usuń się, matce miejsce zostaw przy ojcu.Taj zaczynajmy! Ja posłu\ę wam! rzekła Magda. Nie siędę. Jasiek, chodz tutaj, co się pchasz między starszych. Niech siedzi! rzekł Kałaur, gdy się malec między nim a Szczepańskim ulokował, ipogłaskał go po głowinie.Baba nalała kieliszek i obyczajem chłopskim poczęła błogosławić. Daj\e nam Bo\e zdrowie, taj prze\ywanie razem szczęśliwe, jak nas Bóg po tylu latachsprowadził.W wasze ręce, panie ojcze, donia wasza matką mnie nazwała, i tak jako rodzonamnie droga i miła.Daj im panie Bo\e dolę i nam z nimi! Daj Bo\e! odparł Kałaur powa\nie.Baba wypiła, podała mu pełny kieliszek, wychylił mówiąc Szczepańskiemu: W wasze ręce. Ja nie piję! Jak\e to! obruszyła się baba. Mojego krupniku nie chcecie i do \ony nieprzypijecie? Tak nie wolno. Nie muście, matko, on nie pije! wtrąciła Magda. Nie pije.To dobrze, ale przy takiej okazji trzeba choć kroplę wypić.Jak\e to! Nie godzisię.Szczepański nalał kieliszek i usta umoczył, potem podał go Magdzie. Wypij za mnie.Wiesz, \e nie mogę.Wzięła czarkę i wypiła, nie mówiąc słowa.Zaczęli jeść i Kałaur rzekł do Jaśka. A wiesz ty, \e ja po ciebie przyjechał.Jutro ciebie ze sobą zabiorę.Na koniupojedziesz. A mama? Mama tu zostanie. Oho, to i ja nie pojadę. Będę się to ciebie pytał.Zabiorę, i basta.Chłopak przestał jeść, ku matce zerknął, zamyślił się. No, co? Nie ma rady.Musisz jechać śmiał się stary. Dostaniesz tam u mnieprawdziwego konia i no\yk, i kaletkę, i wóz, będziesz ciągle jezdzić.Jasiek odsunął się od niego, przytulił do Szczepańskiego, ten go ramieniem objął.Kałaurdalej się droczył: Dam ci na zimę czapkę z siwym barankiem i buty, i ko\uszek, i czerwony pasek.Zobaczysz, jak ci tam u mnie dobrze będzie i wesoło. Nie chcę, nie pojadę! ju\ z rozpaczą zawołał.Szczepański pochylił się do niego i cośszepnął.Chłopak ku niemu oczy podniósł łez pełne i przywarł mu się do piersi szukającobrony. Ot, jakie to głupie jeszcze, wszystkiemu wierzy! zaśmiała się baba. Jedz,dziecino, jedz, nie bój się.śartuje dziadunio.Jak pojedziesz w gościnę do dziada, to z mamą inie jutro, a kiedyś pózniej.Jedz, nie frasuj się.Ale chłopak nie dał się przekonać ani namówić do jedzenia i zerkał nieufnie na dziada.Potem zmorzył go sen, rozmarzyło ciepło, wra\enie dnia tak niezwykłego i podczas gdystarzy, rozochoceni krupnikiem, bajali o dawnych czasach, a Magda krzątała się, zmywającstatki, ścieląc posłania, sprzątając stół, dzieciak na rękach Szczepańskiego spał ju\ mocno,uśmiechając się do swych marzeń.Wreszcie Kałaur przypomniał sobie, \e klaczy nie napoił, baba, \e jej patoka mo\ewierzchem niecek się przelała, i wyszli oboje. Magdo! zawołał Szczepański.Podniosła głowę od roboty i zbli\yła się. Zasnął.Oj, wybaczcie, nie uwa\ałam, jako wam cię\y.Sięgnęła po dziecko, ale on się nie ruszał i rzekł patrząc bystro na nią. Magdo, mój jest? Czyj \e by, panie! wyrwało się jej z duszy, \e sama nie wiedziała, jak rzekła, iprzeraziła się, i patrzała ze zgrozą, jak to przyjmie.A on milczał, oczami dziecko ogarnął, pochylił się, ucałował i podał jej. Ułó\ go powoli, by się nie rozbudził! szepnął i wyszedł z izby.Kałaur wrócił i począł się do spoczynku zbierać, baba poszła do alkierza, w chacieuczyniło się cicho, tylko rozlegał się szept odmawianych pacierzy i świerszczów monotonnecykanie, Magda krzątała się w sieni, dygocąc ze strachu, co uczyniła, nie pojmując, jak śmiaławyznać.Szczepański nie wrócił, pewnie z racji jej bezczelności takiej, teraz ze sobą bojował,męczył się, przeklinał jeszcze bardziej dolę.Teraz jej trzeba za nim iść, do nóg się rzucić,przeprosić, wyło\yć, jako nic jej nie dłu\ny, wolny i niech idzie swoją drogą, na nią się nieoglądając
[ Pobierz całość w formacie PDF ]