[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Tu odsłonił zdjęcie funkcjonariusza i aż podskoczyłem, widząccharakterystyczny złamany nos niczym u byłego boksera& Cholera, to był rzeczywiście nasz Carańia!!! Czytajmy dalej  nalegał Adam.  Ojciec partyzant AL-u zginął pod koniec wojny.Jedynak.Rocznik 1933. A więc jak w powieści niewiele starszy od bohatera. Właśnie! Spokojnie mógł zatem przesłuchiwać Barskiego po słynnym wiecu na placuNarutowicza po zamknięciu  Po prostu.Proszę zobaczyć&  jesienią 1957 jako podporucznikpodjął pracę w świeżo zreformowanej Służbie Bezpieczeństwa.Z przebiegu służby wynika, żeporucznikiem został w roku 1963, kapitanem w 1969, niewątpliwie za zasługi w trakcie wydarzeńmarcowych.Belki majora przypiął w 1977 roku& Szybka kariera.A potem? Zastanawiające, że potem już nie awansował.U schyłku 1981 roku przeszedł do rezerwy.Dziwne, prawda? Bardzo dziwne.Wtedy, przy wprowadzaniu stanu wojennego, ludzi z doświadczeniembyło jak na lekarstwo. Raczej na truciznę.Proszę zobaczyć.Miał zaledwie 47 lat.Dość wcześnie jak naemeryturę.Nawet w SB. Może podpadł przełożonym albo przeszedł na stronę wroga? Razem z Barskim? Chyba zbyt śmiała hipoteza.Wyciągnął kolejną kartkę. Udało mi się ustalić, że po zwolnieniu ze służby, jeszcze w stanie wojennym wyjechał zWarszawy i zaszył się w Zakopanem.Przez pewien czas pracował ochotniczo w GOPR-ze.Pózniej,kiedy wypadek wyeliminował go z tej pracy, prowadził małą wypożyczalnię sprzętu turystycznego,chyba nie podejrzewając, co go jeszcze może czekać. A co go czekało?!  Miałem dosyć tego stopniowania napięcia. Zdobyłem kserokopię wycinka z prasy lokalnej, z opisem, jak to nocą 1 czerwca 1992roku, w bandyckim napadzie zginął w swej willi w Zakopanem 59-letni właściciel wypożyczalninart, sanek i łyżew, Zenon B.%7łony nie było tego dnia w domu, przebywała u chorej matki wWarszawie.Po powrocie stwierdziła, że mieszkanie zostało splądrowane, ale poza kompletemsrebrnych sztućców nic specjalnie cennego nie zginęło.Myśli pan, że to też był tylko przypadek? VIIIZAKOPANE I MURAWKAW samym środku długiego majowego weekendu powiało lodowatym chłodem.Tu i ówdziepoprószył śnieg.Błyskawicznie przerzedziły się szeregi miłośników tatrzańskiej wiosny.Zakopanezaczęło pustoszeć.Nic dziwnego, że gdy zjawiłem się pod Tatrami, napis na domu Brzezniaka  FreiZimmer absolutnie odpowiadał prawdzie.Wolnych pokoi nie brakowało.Wdowa po esbeku,drobna kobiecina od stóp do głów tak szara, że nieomal zlewała się z lastriko na schodach,zapewniła mnie, że  przypadkowo został jej jeden pokój z pięknym widokiem na Giewont.Niepytała o dokumenty, nie zamierzała również wystawiać rachunku.Zgodziłem się bez targowania mówiąc, że wprawdzie na razie chodzi mi o jedną noc, niewykluczone jednak, że zostanę dłużej.Nie mówiłem szczerze.Ledwo przybyłem, już marzyłem o wyjezdzie.Powrót do Zakopanego byłjak rozdarcie zabliznionej rany.Widok gór błyskawicznie przywołał obraz Magdaleny i dziesiątkówzdarzeń, wspólnie tu przeżytych.Zdarzeń przeważnie drobnych i błahych, i dziś należących dozamkniętej historii, ale ciągle nieprawdopodobnie świeżych.To tu na Krupówkach lody wypadły jejz rożka, tworząc tęczową plamę na chodniku, tam pod kościołem dała pięć złotych żebrakowi,młodemu alkoholikowi, bez śladu żadnych widocznych upośledzeń  argumentując słowami:  miałtakie smutne oczy  w tej knajpce przemoczeni przez burzę, która złapała nas nad MorskimOkiem, rozgrzewaliśmy się korzennym, grzanym winem.A tam na pięterku cały dzień niewychodziliśmy z łóżka i to nie tylko dlatego, że padało.Wielka szkoda, że czas nie jest taśmą filmową, nie można go zatrzymać, cofnąć,przemontować.Miałem zarazem dowód, że pamięć jest selektywna.Jedne sprawy pozostają w nas na długo,inne znikają, tak jakby ich nigdy nie było.Kręcąc się po mieście, co rusz przekonywałem się onietrwałości ludzkiej pamięci.Prawie nikt z miejscowych nie pamiętał Brzezniaka.Trudno sięspecjalnie dziwić, dla górali był obcym, dla nowo przybyłych na fali turystycznego boomuzdarzenia sprzed piętnastu lat były prehistorią.Na szczęście najważniejszego świadka miałem wzasięgu ręki.Pani Zdzisława okazała się osobą samotną i pozbawioną przesadnej mizantropii.Przeciwnie, spragnioną towarzystwa.Mąż nie żył od lat, dzieci wyprowadziły się& Przy kolacji jak się okazało, byłem jedynym gościem chętnym na wieczorny posiłek  zaproponowała drinka.Nie odmówiłem, po czym przyniosłem ze swego pokoju butelkę whisky, nabytą w ciągu dnia nawszelki wpadek.Już wcześniej domyśliłem się u gospodyni skłonności do alkoholu i na tymbudowałem swój plan.Zrazu mówiliśmy o wszystkim i niczym, choć zauważyłem, że wybadała mnie naokoliczność pracy i stanu rodzinnego.Informację, że jestem urzędnikiem państwowym, przyjęładość obojętnie.Po godzinie alkohol wyzwolił w niej gadatliwość, a ja użyłem wypróbowanejmetody  postawiłem na wspólnotę losów.Opowiedziałem jej o śmierci Magdaleny, choć nawszelki wypadek zdarzenie na ulicy Kasprzaka zamieniłem w tragiczną kolizję samochodową.Niemusiałem udawać wzruszenia, a Brzezniakowa popłakała się wraz ze mną.Sama od lat wdowadoskonale rozumiała mój ból [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire