[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie wiem, o co im chodzi, miś nie wygląda, jakby byłnapchany butelkami wódki.Kolej na mnie.Demonstruję zawartość plecaka.Nie budzi ona większego zainteresowania, może dlatego,że składa się z ręcznika i butelki wody mineralnej.Malajski celnik mierzy za to palcem wdiscmana, wiszącego na moim ramieniu, i pytająco unosi brwi.- Stary - demonstruję wytartą obudowę i klapkę na baterie,podlepioną taśmą.-OK." Terima kasih - mówię, ładując z powrotem plecak." Sama sama - odpowiada leniwie Malaj.- Mówisz w bahasamelayu?1" Tidak - kręcę przecząco głową.Oficer uśmiecha się lekko i pokazuje ręką, żeby iść dalej.Jestem po drugiej stronie.Johor Bahru, Malezja.Tak jak Singapur, tylko brudniej.I rynsztoki głębsze, stwierdzam, potykając się przy próbie wejścia na stare, spękane płytychodnika.Singapurczycy biegną do okolicznych ruder - sklepów i starożytnych domów towarowychz brudnymi, popękanymi fasadami.Biegną w poszukiwaniu oszczędności.Ja wlokę się do kopitiam na kawę.Faktycznie, kosztuje podobnie jak w Singapurze - dziewięćdziesiąt centów, tylkoże malezyjskich, a nie singapurskich.Czyli prawie połowę.Jest też guma do żucia.Za ostatniegrosze kupuję dwie paczki, w prezencie dla Eu Rena.Trzeba go będzie w końcu kiedyśzobaczyć.Singapurski urzędnik kontroli paszportowej przegląda uważnie strony mojego paszportu,sprawdza coś w komputerze.Wstrzymuję oddech.W końcu wbija z rozmachem pieczątkę i oddaje paszport bez słowa.Dziękuję i szybkoodchodzę.Dopiero na zewnątrz, przed autobusem, sprawdzam.Tak, dostałem kolejnetrzydzieści dni.Gumy do żucia nie znalezli, bo nie kazali mi tym razem otwierać plecaka.No i dobrze.Przysypiam w rozgrzanym od słońca autobusie.Roger Waters śpiewa:Crazy,Over the rainbow I am crazy.Czerwiec 1997Puk, puk!Właśnie wstałem z kanapy powiesić na haczyku w kuchni pustą torebkę po kawie.Mam ichjuż ze sto.Trzeba będzie kiedyś wyrzucić.Pukanie się powtarza.Zamieram w bezruchu.Dlaczego nikt nigdy do mnie nie dzwoni? Przycisk sterczy na zewnątrz jak przed każdymmieszkaniem.Singapurczycy uważają chyba, że jest do ozdoby.Znowu pukanie.Serce wali mi bardzo szybko i głośno, założę się, że słychać je przez lufciki salonu, otwartena korytarz klatki schodowej.Powoli podnoszę rękę i przyciskam palcem wiecznie drgający mięsień pod prawą powieką.- Mister Paweł? To ja, sąsiad z dołu! Chciałem się dowiedzieć,czy nic ci nie potrzeba?! Czy nie jesteś chory.?Powstrzymuję oddech.Patrzę na zacieki od potu na podłodze, na przewrócony parasol przy wejściu.Podnieść?Szkoda wysiłku.Przewróciło się, niech leży.Próbowałem go sprzedać wczoraj - nie chcieliwziąć, dranie.Niby że dwa pręty ułamane, jakby nie było dość połamanych parasoli nawystawie.W końcu wzdłuż korytarza rozlega się zniechęcone człapanie.Za półprzezroczystymi oknami salonu przesuwa się ciemna, rozmyta sylwetka; znika.Wypuszczam z płuc powietrze i idę do kuchni odwiesić torebkę.Na stole siedzi karaluchrozmiaru prosiaka i patrzy na mnie z wyrzutem.- Przykro mi, stary - chrypię.- Nic już nie mam do żarcia.Kawy pewnie nie pijesz.Mój głos brzmi bardzo dziwnie.Pewnie dlatego karaluch wykonuje krótki, zygzakowatygalop po stole, sfruwa nieporadnym lotem ślizgowym pod lodówkę.Szkoda, że nie mogę siętam wcisnąć, pogadać z nim.Karaluch pewnie by mnie zrozumiał.Unoszę musztardówkę zresztką kawy na dnie w jego kierunku:- Heres looking at you, kid.Co by tu jeszcze sprzedać, panowie, co by tu jeszcze? To ostatnio moja ulubiona gra.Chodzępo mieszkaniu i szukam.Niby jest już pusto, ale zawsze, zawsze coś się znajdzie.Najśmieszniejjest odkrywać rzeczy tak oczywiste, że dawno przestałem je widzieć.Jak na przykład stołekpod telewizorem.Na grzyba mi stołek? Te-lewizor znakomicie działa, stojąc na podłodze.Nawet zdrowiej niezadzierać tak głowy.Tylko kanapy nie udało się pozbyć - jest rozpruta w zbyt wielu miejscach.Niby nie widać,bo przykryłem ją dywanikiem spodperkusji.Perkusja.Chyba najpierw sprzedam coś innego.Siebie.Lustro w łazience? Aaa, już sprzedałem.Nie pamiętam kiedy.Powiem gazdzie, że sięstłukło, bo było zle przymocowane.Jegowina.Wczoraj postanowiłem wypsikać resztkę sprayu na karaluchy pod łóżkiem w sypialni.Znalazłem tam srebrną puderniczkę.nie wiem czyją.Może po poprzednich lokatorach?Zmieszny kolor pudru, ani dla Chinek, ani ten ciemniejszy dla Malajek, nie mówiąc ocałkiem ciemnych odcieniach dla Hindusek.Puderniczka jak nowa, dali całe dwadzieściasiedem singdolców.Zaszalałem i kupiłem sobie ryż z kurczakiem za dwa dolary.Na ryżuzawsze leżą cztery rachityczne płatki ogórka, więc są witaminy.Trzeba żyć zdrowo.Kawa teżma witaminy.W mleku skondensowanym.Dlatego jestem taki zdrowy.Szuflady w kuchni? Puste.W ostatniej szafce znajduję parę płyt kompaktowych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]