[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale podczas gdy powtarzałem półgłosem tę melodię i oddawałem jej pocałunek, owaswoista czerpana z niej rozkosz stała mi się tak droga, że byłbym opuścił roóiców, abyiść za tym motywem w óiwny świat, jaki on budował w Niewióialnym, w liniach naprzemian omdlewających i żwawych.Taka przyjemność nie przydaje wartości człowie-kowi, w którego wstąpi, jest bowiem uchwytna jedynie dla niego samego.Jeżeli się naprzykład nie podobamy jakiejś kobiecie, która nas spostrzegła, kobieta ta nie wie, czy myw tej chwili odczuwamy ową wewnętrzną i subiektywną błogość, niezdolną tym samymnic zmienić w sąóie jej o nas; mimo to czułem się wspanialszy, prawie nieodparty.Zda-wało mi się, że moja miłość nie jest już czymś niepożądanym i śmiesznym, ale że posiadawłaśnie wzruszające piękno i urok tej muzyki, stwarzającej niby sympatyczne środowisko,góieśmy się spotkali z tą, którą kochałem, stawszy się nagle sobie bliscy.Restaurację tę odwieóał nie tylko półświatek, ale także luóie najwytworniejszegoświata, przychoóący na podwieczorek około piątej lub wydający tam wielkie obiady.Podwieczorek odbywał się w długiej i wąskiej oszklonej galerii w kształcie korytarza.Wiodąc od sieni do jadalni, korytarz ten miał po jednej stronie ogród, od którego óieliłogo, poza kilkoma kamiennymi filarami, jedynie otwierane tu i ówóie oszklenie.Wyni-kały stąd, poza licznymi przeciągami, nagłe i dorywcze wtargnięcia słońca, fantastyczneoświetlenia, niepozwalające prawie rozpoznać obecnych kobiet; kiedy tam sieóiały, stło-czone po dwa stoliki w całej długości wąskiej garóieli, mieniąc się w świetle za każdymruchem uczynionym przy piciu herbaty lub ukłonie, robiło to wrażenie zbiornika, wię-cierza, góie rybak nagromaóił olśniewające ryby, które, wpół wystając z wody i skąpanew promieniach, migocą mieniącym się blaskiem.W kilka goóin pózniej, w czasie obiadu, który oczywiście podawano w sali jadal-nej, zapalano światła, choć na dworze było jeszcze jasno.Obok chorągwi majaczącychw zmierzchu i wyglądających na blade widma wieczoru, widać było krzewy, którychciemną zieloność przeszywały ostatnie promienie i które z oświeconej lampami jadalnima el oust W cieniu zakwitających óiewcząt 179wióiało się za oszkleniem już nie, jakby można rzec, jak damy spożywające o schyłkudnia podwieczorek, wzdłuż sinego i złotego korytarza, w lśniącej i wilgotnej siatce alejak wegetacje bladozielonego olbrzymiego akwarium o nadnaturalnym świetle.Wstawa-no od stołu, a o ile w czasie posiłku goście, przyglądając się sobie wzajem, rozpoznającsię, pytając o nazwiska osób przy sąsiednich stolikach, pozostawali skupieni dokoła wła-snego stołu, siła przyciągająca, wiążąca ich do amfitriona tego wieczoru, traciła swojąmoc w chwili, gdy przechoóili na kawę do galerii opustoszałej po podwieczorku.Zda-rzało się często, iż w trakcie zmiany miejsca taki wędrowny obiad tracił jeden lub kilkaswoich atomów, które, uległszy zbyt silnemu przyciąganiu innego obiadu, odczepiały sięna chwilę od własnego stolika, góie zastępowali je panowie lub damy zbliżający się dlapowitania przyjaciół, zanim powrócą, rzekłszy: Muszę wracać do pana X& , jestem óiśjego gościem.Można by rzec, dwa bukiety, wymieniające mięóy sobą parę kwiatów.Potem i korytarz się opróżniał.Często, kiedy nawet po obieóie było jeszcze trochęwidno, nie zapalano światła w tym długim korytarzu, który, okolony drzewami koły-szącymi się za oszkleniem, robił wrażenie alei w zadrzewionym i mrocznym ogroóie.Czasem, po obieóie, jakaś kobieta chroniła się tam w mroku.Pewnego wieczora, mi-jając korytarz i kierując się ku wyjściu, spostrzegłem tam, w nieznanym towarzystwie,piękną księżnę de Luxembourg.Złożyłem ukłon bez zatrzymywania się.Poznała mnie,skinęła głową z uśmiechem; a ponad ten ukłon, jakby wyóielając się z jej gestu, wznio-sło się melodyjnie kilka słów pod moim adresem, niby przedłużone trochę pozdrowienie,nie aby mnie zatrzymać, jedynie aby uzupełnić ukłon, czyniąc zeń ukłon mówiony.Alesłowa były tak niewyrazne, dzwięk jedynie słyszalny przeciągnął się tak słodko i takmuzycznie, że miałem wrażenie słowika śpiewającego w ciemnej gęstwie liści.Czasami, chcąc dokończyć wieczoru z gromadką spotkanych przyjaciół, Saint-Loupwybierał się do kasyna na sąsiednią plażę i nim się puścił z całym towarzystwem, wsaóałmnie samego do pojazdu.Wówczas kazałem woznicy jechać całym pędem, aby skrócićchwile spęóone bez towarzysza zdolnego dostarczyć mojej pobudliwości owych podniet,które od przybycia do Rivebelle otrzymywałem z zewnątrz, a których teraz dając jakbykontrparę i wyrywając się z bierności, w jakiej ugrzązłem musiałem dostarczyć sobiesam.Możliwość zahaczenia o powóz jadący w przeciwnym kierunku na dróżce, góie byłomiejsce tylko dla jednego wehikułu i góie było całkiem ciemno, niepewność osuwają-cego się gruntu, bliskość stromego spadku ku morzu, wszystko to nie mogło ze mniewydobyć małego wysiłku, zdolnego uprzytomnić mojej myśli pojęcie i obawę niebezpie-czeństwa.Bo jak nie żąóa sławy, ale nawyk pracy pozwala nam wydać óieło, tak samonie radość obecnej chwili, ale roztropne refleksje czerpane z przeszłości pomagają namubezpieczyć przyszłość
[ Pobierz całość w formacie PDF ]