[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trudno to wyrazić słowami.Porażające do-świadczenie.W życiu nie uprawiałam takiego seksu i szczerze wątpiłam, czykiedykolwiek jeszcze przeżyję coś podobnego.To było nieziemskie doświad-czenie.SRPotem leżeliśmy w gondoli, ciasno spleceni ramionami.- Nigdy tego nie robiłam - wyznałam w ciemność - z nikim oprócz męża.Oczywiście Marco nie miał pojęcia, że jestem mężatką, lecz najwyrazniejobchodziło go to tyle, co zeszłoroczny śnieg.Nawet nie drgnął.Obejmowałmnie mocno, a ja leżałam z głową na jego piersi, wsłuchana w miarowy, krze-piący łoskot serca.Naraz jednak przed oczami stanęła mi droga, kochana twarz Toma ipostkoitalne zadowolenie prysło jak bańka mydlana, powodując falę wyrzutówsumienia i przypływ nienawiści do samej siebie.Zaczęłam płakać i nie były tożadne tam pensjonarskie łezki, ale ryk co się zowie.Raz po raz wstrząsał mnągłośny szloch, a łzy płynęły po policzkach jedna za drugą.Jak mogłam mu to zrobić? Jak mogłam go zdradzić, postępując tak ha-niebnie? Postępując tak, jak przecież nigdy w życiu bym nie postąpiła? Jasne,przechodziliśmy trudny okres, ale czy mąż i żona nie powinni w takich chwi-lach trzymać się razem, zamiast szukać pocieszenia u obcych? Nawet gdy topocieszenie było pierwsza klasa? Ba, pierwsza klasa, super-hiper, palce lizać?Przestałam płakać.Poczułam, jak Marco delikatnie zmienia pozycję.Mójpłacz wywarł na nim takie samo wrażenie jak wcześniejsze wyznanie.Dziwniebyło tak leżeć obok niego, kiedy łączyła nas w gruncie rzeczy tylko fizyczność.Wciąż był mi obcy.Praktycznie nic o nim nie wiedziałam, nie miałam jednakochoty zadawać mu żadnych pytań.Sęk w tym, że był dla mnie za dobry i niechciałam zrobić nic, co mogłoby go spłoszyć.Wystarczy, że machnie wiosłem,a setka osamotnionych i zagubionych mężatek pójdzie za nim jak w dym.Jeszcze nie nasyciłam się jego bliskością, o nie.Ku memu zawstydzeniu, a jako zbłąkana katolicka eksżydówka wiem,kiedy poczuć wstyd, zakłuło mnie w żołądku.Nie była to jednak tęsknota zastraconym małżeństwem ani poczucie winy czy nawet zakłopotanie chybiony-SRmi decyzjami ostatnich godzin.Był to głód.Byłam głodna.Marco delikatnie wyswobodził się z moich objęć, usiadł i wręczył mi sta-nik.Jego szczere spojrzenie nie kryło żadnej tajemnicy.Proszę, pomyślałam, proszę.Niech powie to, co należy.- Chodzmy coś zjeść - powiedział, wstając i podając mi rękę.- Pewnieumierasz z głodu.ROZDZIAA 4Ludzie kochani, gdybym nie leżała, to chybabym się przewróciła.Marcoprzed chwilą uprawiał ze mną seks stulecia, a teraz chciał mnie zabrać do re-stauracji.A podobno ideały nie istnieją.Przez chwilę spoglądałam nań w na-bożnym zachwycie, po czym przyszło mi do głowy, że może miał na myśligłód seksu.Być może zachłanność, z jaką przyjmowałam jego pieszczoty,uzmysłowiła mu dobitnie, jak rzadko kochałam się z Tomem przez ostatniemiesiące.Albo nawet lata? Nie pytajcie, co się stało z namiętnością w moimzwiązku.Doceniłam to, co miałam, kiedy zostałam z pustymi rękami.Kiedybyło już za pózno.Ale przecież Tom i ja byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, przepadaliśmyza sobą.Jednak przestałam być dla niego atrakcyjna.Często spoglądał na mniezachmurzony, ze zmarszczką dezaprobaty na czole, która skutecznie tłumiłamoją własną, sporadyczną żądzę.- Spodoba ci się Bentigodi - oznajmił Marco, odcumowując gondolę.-Ich kucharka to prawdziwa wizjonerka.Poczekaj, aż skosztujesz jej sarde in-cinte in agrodolce.Bomba.Czyli jednak miał na myśli prawdziwy głód.Uff.Wyglądało na to, żeSRupiekę dwie pieczenie na jednym ogniu.Nie mogłam oprzeć się myśli, że mojeplany urlopowe może nie całkiem wzięły w łeb.Umościłam się wygodnie naławce, podczas gdy Marco ponownie wyprowadził łódz na wody kanału i za-mknął drewnianą kratę.Panowała niewiarygodna cisza, nie licząc prawie nie-słyszalnego skrzypienia wiosła i szmeru butów Marca na dywaniku wyścieła-jącym dno gondoli.Patrzyłam na pranie rozwieszone na sznurkach pomiędzy budynkami.Prześliczna, błękitna pościel w chmurki łopotała na tle pierwowzoru, dwie paryjaskrawoczerwonych ogrodniczek czuwały nad rzędem wielgachnych, beżo-wych majtek.- Sinistra - zawołał Marco i skręciliśmy w lewo, w szerszy kanał.Leniwiespojrzałam w bok, kiedy inny gondolier odkrzyknął coś w odpowiedzi.W po-wietrzu wisiało tyle pytań, ale jakoś nie potrafiłam ubrać ich w słowa.Odnosi-łam wrażenie, że kołują nade mną niczym gwiazdki nad postacią z komiksu,uderzoną w głowę patelnią, bang, bang.Myśli o Tomie wracały nieodparcie, usiłując przebić twardą barierę cza-szki, ale nie miałam zamiaru im na to pozwolić.Pragnęłam zaznać odrobinyszczęścia, bez wdawania się w zbędne rozważania.Zastanawiałam się, czy po-ślubię Marca, przeniosę się do Wenecji i urodzę mu gromadkę dzieci
[ Pobierz całość w formacie PDF ]