[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mali brązowi ludzie w kanu wydrążonych z pnidrzew łowili ryby w jeziorze, używając sieci obciążonych bryłkami złota.Ich wygląd zgadzałsię z wcześniejszym opisem mego towarzysza; jego informatorzy nie kłamali.W tym momencie mogliśmy zawrócić albo przepłynąć jezioro, aby po jego drugiejstronie odnalezć strumień, tylko że teraz sprawy wymknęły się nam spod kontroli.Podejrzewaliśmy, że od dwóch dni i nocy jesteśmy obserwowani, że ukryci zwiadowcyczają się za zwisającymi pnączami, pośród gęstych paproci i wielkich liści i parę razyzauważyliśmy po obu stronach jakiś ruch, ale tak ostrożny, że nie mogły to być zwykłezwierzęta.Idąc brzegiem strumienia, czuliśmy na sobie wzrok inteligentnych istot isłyszeliśmy gwizdy, które nie przypominały dzwięków wydawanych przez ptaki, leczwskazywały na to, że w ten sposób te istoty się porozumiewają.Niemniej jednak, chociaż byliśmy przygotowani na konfrontację, która prędzej czypózniej musiała nastąpić, podskoczyliśmy przerażeni, gdy zza zasłony drzew otaczającychjezioro nagle wyłoniły się rozszerzone końce długich dmuchawek.Phata i ja odruchowosięgnęliśmy po noże.Z ostrym ostrzegawczym sykiem - wydymając policzki, ze swąśmiercionośną bronią w ustach - grupa pigmejów wynurzyła się z ukrycia i zobaczyliśmy, żejesteśmy otoczeni.- No cóż - powiedziałem, kładąc dłonie na biodrach i uśmiechając się trochę nerwowo -tego przecież oczekiwaliśmy, Phata.i co teraz?IIMój towarzysz nic nie powiedział, ale otrząsnąwszy się z początkowego szoku,wyciągnął przed siebie na całą długość ręce, z otwartymi dłońmi skierowanymi w górę.Wlewej dłoni trzymał wyraznie widoczny maleńki złoty gwizdek, z pomocą którego naśladowałgłosy niektórych ptaków.Celowo i bardzo powoli włożył gwizdek do ust i wydobył łagodny,gardłowy świergot, przy czym jakoś udało mu się przywołać na usta uśmiech.Pigmejenatychmiast opuścili dmuchawki i skupili się wokół niego z wytrzeszczonymi oczami, szybkocoś mówiąc w dziwnym, prymitywnym języku, którego nie byliśmy w stanie zrozumieć.Ośmielony ich reakcją Phata wydobył z gwizdka przenikliwy trel, który przeszedł wserię ostrych, piskliwych świergotów.Pigmeje byli wyraznie zafascynowani.Jeden z nich uczyniwszy krok naprzód, wskazałpodekscytowany własne usta i powiedział coś zupełnie niezrozumiałego.Kiedy Phataskrzywił się i pokręcił głową, mały człowieczek wyglądał na rozczarowanego i zacząłpodskakiwać, ale po chwili wyszczerzył zęby w uśmiechu, przestał tańczyć i wręczył memutowarzyszowi swoją dmuchawkę.Nastąpiło to tak spontanicznie, że absolutnie nie możnabyło tego odebrać jako znaku uległości, ale w rezultacie dłonie pigmeja były teraz wolne.Umieścił końce małych palców w kącikach ust i wydał gwizd tak przeszywający, że niemalogłuszający.Phata i ja głośno wyraziliśmy swoją aprobatę, a ja posunąłem się do tego, żepoklepałem pigmeja po plecach.Teraz nadeszła moja kolej, aby pochwalić się tym, co umiem, a ponieważ jestem szybki(to znaczy mam dryg do rozmaitych sztuczek), wprawiłem w zdumienie tych małych ludzi,udając, że wyciągam z ich uszu i nosów bryłki złota, które błyskawicznie znikają i znówpojawiają się w mych palcach, po czym zademonstrowałem im swoją specjalność, to znaczyrzuciłem bryłkę złota w powietrze, a spadła w postaci deszczu płatków pachnących kwiatów.Była to dziecinna zabawa, ale jej efekty przerosły moje oczekiwania.Mieliśmy rzeczywiście,Phata i ja, magiczną moc i lud N'dola - tak nazywali samych siebie - od tego czasutraktował nas bardzo serdecznie.Niestety ten stan rzeczy nie miał trwać wiecznie, ale tegooczywiście nie mogliśmy wtedy wiedzieć.Bardzo szybko znalezliśmy się w kanu i popłynęliśmy na wyspę, gdzie natychmiastzaprowadzono nas przed oblicze wodza imieniem An'noona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]