[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.z wikliny płotyLuóie bezdomni om d u i 18 zapadła w wąwóz, to pięła się na wzgórza, to znowu jak prosty szew odcinała pole rozesła-Wiosnane na placu wykarczowanym w lesie.W nizinach o gruncie baróo wilgotnym leżały jużjasne murawy, buóące wspomnienie przecudownego rumieńca życia na obliczu człowie-ka, który był w ciężkiej chorobie śmierci bliski.W óiałkach włościańskich stała jeszczemokra martwota.Doktor pospieszał, żeby wejść na punkt wyższy, panujący nad okolicą,a to w celu zobaczenia tarczy słonecznej, która jeszcze nie wychyliła się zza przeciwległejgóry, choć już płynęła nad ziemią.Drzewo, WiosnaW lesie, którego brzegiem postępował, chwiała się wilgoć wiosenna.Mchy wiszącena sękach świerków jak siwe, obmarzłe futra zimowe były mokre i co chwila kapały z nichciemne krople.Tylko one sprawiały ruch mięóy uśpionymi drzewami.Zdawało się, że toz nich wyóiela się ostry, wilgotny, leśny zapach.Tu i ówóie na pniach wisiały obdartepłaty kory, które wiosna niby brzydkie łachmany syciła wodą i wolno ściągała ku ziemi.Głębie przetrzebionego lasu zalegała jeszcze mokra ciemność, w której miętosił się oparleśny.Pnie osiczyny były jakieś żółtawe.Graby od deszczu lśniły się i czerniały jak stal.Na jasnej podszczytowej korze sosen tworzyły się zacieki niby rysunki óiwnego kształ-tu, kontury jakichś rzeczy, sylwetki szczególnych twarzy& Mięóy obmokłymi pniamii gęstwiną gałęzi zwisających pod ciężarem dżdżu przywabiała oczy, niby senna mara niedająca się żadnym sposobem odegnać, to brzózka schylona, to młoda osika mnóstwemświeżych pąków obrzucona jakby rozżarzonymi węglami.W człowieku się coś cieszyło nawidok tych drzewek i coś je pozdrawiało z głęboką czułością.Doktor Judym czuł nawet, że w tym jest może trochę jakiego sentymentalizmu albotam czego jeszcze gorszego, ale nie mógł na to poraóić. Pewno, że tego sentymentu  myślał  nie można ani krajać mikrotomem anizgoła obejrzeć pod mikroskopem, ale cóż z tego, kiedy sentyment istnieje i jest takimsamym faktem spełnionym jak najlepiej opisany bakcyl.Zajęty tak pierwotnymi myślami wszedł mięóy drzewa, usiadł na starym pniakuWiosnai czekał.Ciemne chmury tworzyły jakby włok szeroki, który ciągnął się od jednego dodrugiego krańca widnokręgu i zwisał długimi matniami.Każde ich oko wytrząsało deszczsypki, ciepły, lecący jakoby puch.W głębi zostawał czysty przestwór, rozkoszna, seledy-nowa toń, w którą wcielała się purpura zorzy rannej.U samego brzegu dalekiego hory-zontu pokazały się białe i rumiane obłoczki, buóące widokiem swoim óiwne wzruszenie,niby otwarte, prześliczne oczy kobiece, gdy marzą.Było cicho, tak cicho, że dawało sięsłyszeć siąpanie cichego dżdżu w kałużach óiobatych od padających kropelek.Po zie-mi sączyły się wszędy małe strumyki, jak óieci pełne wesela, które nie wieóą, z jakiejprzyczyny i dokąd z radością w podskokach lecą.W tej ciszy ucho doktora uderzył szorstki odgłos turkotu wozu.Wkrótce na szczyciegóry ukazały się konie okryte tumanem pary i bryczka.Konie były zdrożone, zachlastanetak błotem, że z gniadych stały się szarymi, bryczka unurzana w bagnie, a nawet furmani figura zajmująca sieóenie  dzwigali ślady długotrwałej podróży.Judym wpatrzył się pilnie w rysy damy sieóącej na bryczce i poznał  osobę z pałacu,pannę Joannę.Miała na sobie ancuski jasnozielony płaszczyk z kapiszonem.Ten kapiszon wciągnęłana głowę dla ochrony jej przed deszczem.Zdawała się drzemać.Doktor żywo zaciekawiony, skąd może wracać panna Podborska o tej goóinie i drogąnie prowaóącą w stronę świata, półwieóąc, w jakim celu to czyni, wstał ze swego pniakai szedł brzegiem gościńca naprzeciwko wolanta.Gdy był od niego w odległości kilkukroków, panną Joanna dzwignęła głowę i spostrzegła go.Na twarzy jej odmalował sięwyraz pomieszania, a nawet jakby przestrachu.W pierwszej chwili pociągnęła kaptur naoczy, pózniej odwróciła głowę& Doktor pozdrowił ją ukłonem i z pytającym uśmiechemna ustach stanął przy bryczce. Cóż to za eskapada, panno Joanno? Skąd pani wraca? Jak pan wiói& Z podróży. Wióę, wióę nawet, że podróż musiała być daleka.mi o om  aparat do krajania baróo cienkich skrawków tkanek roślinnych czy zwierzęcych, które badasię pod mikroskopem.Luóie bezdomni om d u i 19 Furman zatrzymał konie.Przez chwilę panna Joanna skubała w zakłopotaniu brzegokrywki.Na jej  niemożliwie , jak mówiono, prawdomównej twarzy malowało się usi-łowanie zatajenia czegoś.Rumieniec rozpalał się na policzkach.Rzekła cicho: Jezóiłam do spowieói& do Woli Zameckiej. Aż do Woli? I dlaczegóż nocą? Niechże pani drugi raz tego nie robi.Któż wi-óiał?& Deszcz pada, chłód w nocy, pani cała zmoknięta.Proszę mi darować, że wcho-óę nieproszony ze swą interwencją, ale jako lekarz uważam sobie za obowiązek zrobić tęuwagę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright 2016 (...) chciałbym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire