[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Rozkaz! — kłapnął zębami Billy.— Hukm-hai! (tak kazano) — zabulgotał wielbłąd, a Dwuogo-niec i oba woły powtórzyłyza nim:— Hukm-hai!— Dobrze, ale kto wydaje te rozkazy? — spytał nowicjusz.— Człowiek, co idzie przed tobą,— albo siedzi na twym grzbiecie,— albo ciągnie powróz, przewleczony przez twe nozdrza,— albo szarpie cię za ogon — odpowiadały kolejno zwierzęta: Billy, wierzchowiec,wielbłąd i woły.— Ale kto im wydaje rozkazy?— Za wiele chcesz wiedzieć, młokosie! — zgromił Billy towarzysza.— A za to łatwomożesz oberwać tęgiego kopniaka.Jedyną twoją powinnością jest słuchać przodownika i nie pytaćo nic.— Ten smyk ma rację! — wtrącił się Dwuogoniec.— Ja nie zawsze bywam posłuszny,bom jest taki i owaki; ale Billy też ma rację.Jeżeli nie będziesz słuchał zwierzchnika, tozatrzymasz w miejscu całą baterię, a na dobitkę dostaniesz tęgie lanie!Woły powstały i zabierały się do odejścia.— Już ranek nadchodzi — odezwały się.— Trza wracać do kwater.Prawda, że patrzymyjeno ślepiami przed siebie i nie grzeszymy zbytkiem rozumu.w każdym razie my tylko jedne niie zaznałyśmy strachu w ciągu ubiegłej nocy! My! My! Dobranoc, zuchy!Nikt na to nie odpowiedział, a koń, chcąc zmienić temat rozmowy, zapytał:— Ale gdzież to się podział ten mały piesek? Gdzie pies, tam być musi i człowiek!— Jestem tu pod lawetą, razem z moim panem -•— zaszczekał Vixen.— Ach, tywielbłądzie, ty drągalu, pokrako, niezdaro.' Po coś ty nam rozwalił namiot! Mój pan bardzo się rozgniewał!— O-o-o! — ryknęły woły.— Czy to aby nie biały człowiek?— Tak jest! — odszczeknął Vixen.— Może myślicie, że panem moim jest czarnypoganiacz wołów?— Tak nam mó-ów! — zaryezały woły.— Mu! Mu! Zmykaj-my-y-y do domu-u-u!Poczłapały po błocie rączo; niebawem jednak zawadziły jarzmem o dyszel jaszcza i niemogły ruszyć dalej.— No, to już klapa! — odezwał się Billy spokojnie.— Niepotrzebnie się szarpiecie.Musicie tak stać aż do rana.Ale cóż to was napadło? Czyście z byka spadły, byki jedne?Woły jęły sapać i charczeć przeciągłym i świszczącym — charakterystycznym dla bydłaindyjskiego — głosem, szarpiąc się i szamocąc, pchając się jeden na drugiego, tupiąc, wierzgając i potykając się na śliskiej mazi, aż w końcu, porykując gniewnie, omal nie zwaliły się na ziemię.— Poskręcacie sobie karki za chwilę! — przestrzegał je koń.— I cóż wam złego mogązrobić biali ludzie?.Ja przecież jestem za pan brat z nimi!—> Oni.nas.zjadają! — zawołał jeden z wołów.— Hej, ciąg silniej!Jarzmo pękło z trzaskiem, a woły powlokły się dalej.Dotąd nie wiedziałem, czemu bydło indyjskie tak się lęka Anglików.Rzecz W tym, że myjadamy wołowinę, której nie tknie żaden z poganiaczy.Łatwo pojąć, że bydło njie ma wielkiejochoty służyć nam za potrawę.— A niechże mnie wytłuką własnym moim łańcuchem! — śmiał się Billy.— Któż byprzypuszczał, że takie dwa byczki mogły zbaranieć do tego stopnia? A to byczy kawał!— Pal ich licho! — zawołał koń.— Zaraz pójdę przyjrzeć się temu człowiekowi.Bialiludzie miewają przeważnie w kieszeni różne smakołyki.— No, to żegnam! — odpowiedział Billy.— Nie powiem, bym osobiście żywił do ludziwielką sympatię.Zresztą biali ludzie, którzy nie mają gdzie spać, są najprawdopodobniejzłodziejami, a ja mam na grzbiecie wiele rzeczy będących własnością rządu.Chodź no, młokosie, wracamy do naszych kwater.Dobranoc, Australijczyku! Zobaczymsię jutro może.na przeglądzie.Dobranoc, stogu siana, a staraj się panować nad sobą! Dobranoc, Dwuogońeze! Gdy będziesz jutro przechodził koło nas na placu ćwiczeń, zostaw w spokoju trąbę.To trąbienie jeszcze by wywołało zamęt w szeregu.Mamy własnych trębaczy!To rzekłszy Billy pokuśtykał chwiejnym, utykającym chodem starego wiarusa, a koń podszedł ku mnie i począł gmerać nosem w miej kamizelce.Dałem mu kawałek suchara, a Vixen,który jest psiną bardzo zarozumiałą, nałgał mu niestworzonych rzeczy o wielkiej stadninie, jaką we dwójkę posiadamy.— Jutro przyjadę w psiej karetce na przegląd wojskowy — zapowiedział.— A gdzie tywtedy będziesz się znajdował?— Na lewym skrzydle drugiego szwadronu.Ja nadaję tempo całemu szwadronowi, mójmiły piesku — odrzekł koń grzecznie.— A teraz muszę wrócić do Dicka.Uchlastałem sobiebłotem cały ogon, więc biedak będzie musiał natrudzić się ze dwie godziny, zanim mnie wypucujena paradę.Po południu odbyła się wielka parada, w której wzięła udział, jak jeden mąż, całatrzydziestotysięczna załoga obozu.Vixen i ja dostaliśmy wyborne miejsce w pobliżu wicekrólaoraz emira
[ Pobierz całość w formacie PDF ]