[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie miała żadnych sęków, przerostów ani węzłów.Zabrał połówkę pnia na wzgórza, gdzie płynąłkrystalicznie czysty potok i starannie przywiązał go w wodzie.Drewno moczyło się trzy miesiące, aż wypłukała się z niego część żywicy.Potem zabrał je dowilgotnej, ciemnej szopy i sezonował tam na stojaku tuż nad ziemią, przez ponad rok.Zastanawiałamsię, czy może myślał, że już zapomniałam o moim łuku.Jeśli tak, to się mylił.Codziennie chodziłamodwiedzać  mój kawałek drewna.Czasem miałam wrażenie, że dostrzegam, jak się zmienia iwysycha.Nieraz wydawało mi się, że widzę ukryty w nim elegancki kształt łuku.A Sollertianastopniowo przenosił drewno w coraz to suchsze miejsca.Kolejny rok, poprzedzający wyginanie, cisprzeleżał na otwartym powietrzu pod okapem warsztatu.Przez cały czas suszenia, Sollertiana obstukiwał drewno delikatnie, aż powoli pozbawił je kory.Następnie z pomocą grubego pilnika, potem tłuczonego szkła, pumeksu, aż wreszcie miałkiegoproszku, zaczął je ścierać.W miarę postępu pracy, powierzał mi coraz więcej czynności.W końcu,miałam w ręku coś, co prawie przypominało łuk.Wtedy przyszedł czas na najbardziej niebezpiecznyetap.Rozciął drewno na dwie listwy.O mało nie umarłam, przekonana, że zniszczył całą nasząmozolną pracę.Zaś Sollertiana je pięknie ukształtował, spasował, skleił i.tak powstał prawdziwyłuk! Nawoskował i polakierował drewno i założył na oba końce nakładki z rogu jelenia, którego zimąsama wytropiłam i zabiłam z innego łuku.W końcu mi go dał - Corais z miłością spojrzała na swąbroń.- Była to pierwsza rzecz, należąca jedynie do mnie, nie licząc kilku lalek od matki z czasów jejdzieciństwa.Po niedługim czasie Sollertiana zmarł, a ja wyruszyłam do Orissy.I spotkałam ciebie.Znowu pogładziła łuk.- Kiedy pozwalam sobie marzyć o przyszłości - powiedziała tak cicho, żemusiałam się nachylić, by usłyszeć jej słowa - co jest głupotą w przypadku kobiety, która wybrałakrwawe rzemiosło, chciałabym mieć mały warsztat, jak Sollertiana.Robiłabym łuki i strzały.Pewnienigdy nie osiągnęłabym takiego mistrzostwa jak on, lecz nie jest to aż tak konieczne.Takich rzeczy uczy człowieka żołnierskie życie.- A gdzie zamieszkasz? -spytałam cicho, by nie spłoszyć marzeń.- W mieście?- Nie.Widziałam już dosyć miast.Wystarczą mi Orissa i Likant.Wszyscy myślą, że lubię wielkomiejski gwar, światła i tak dalej, ale tak naprawdę, w sercu dalejjestem bosonogą dziewuszką z nogami powalanymi świńskim łajnem.Wrócę na wieś.Ale nie do tejzasmarkanej wioski, z której pochodzę.%7łyczę im, żeby przeleciały się przez nich trzy albo czteryhordy barbarzyńców.Znajdę sobie jakieś miejsce, gdzie ludzie nie będą tak zadzierać nosa iwydawać pochopnych sądów.Westchnęła.- Może znajdę wioskę, o której mi opowiadałaś, tam, gdzie urodziła się twoja matka, ata dziewczyna na panterze dawno temu wszystkich uratowała i nauczyła ich trochę rozumu.Możeprzypominałabym im o różnych rzeczach, który powinni pamiętać.Zapomniałam już, że kiedyś opowiedziałam jej, skąd się wzięło moje imię.Znowu uderzyło mnie, jakniewiele naprawdę o sobie wiemy.nie zdajemy sobie sprawy, co jest ważne dla innych, co poruszaczułe struny w ich duszy. - Może kiedyś przyjedziesz do mnie z wizytą - marzyła dalej.- Ty i jakaś twoja stała partnerka.kiedy zaczną nas boleć kości i znużymy się już żołnierką.To by było coś prawda? Nagle do naszego zadupia przyjeżdża wielka pani Antero.pewnie będzieszjuż wtedy księżną albo kimś takim.Wypijemy karczmarzowi całe wino, do ostatniej kropelki ipopsujemy wszystkie dziewice naokoło.Morska bryza zapiekłą mi w oczy, które nie wiadomo czemu zwilgotniały.- Zwietnie będzie - wybąkałam.- Na pewno się ubawimy.- Tak więc znasz już historię mego łuku - powiedziała głucho - i wiesz także, o czym kiedyśmarzyłam.Powróciłam do rzeczywistości: - Jak to  kiedyś ?Nie odpowiedziała, tylko powoli pokręciła głową, a jej ręka powędrowała do góry, tam, gdzie naramieniu miała zawiązany pasek odcięty z szaty Sarzany.Na ustach jej zastygł niewesoły uśmiech.Być może pytałabym dalej, lecz nagle na dziobie okrętu zrobiło się zamieszanie i rozległ się okrzyk: -Złapałem ją! Na bogów, zaczynam je przyciągać!Był to Gamelan, uśmiechnięty od ucha do ucha.Przysięgam, że biegnąc w jego kierunku widziałam,jak w niewidomych oczach maga błysnęła radość. Jedna z jego towarzyszek podniosła wysoko w górę wielką, trzepoczącą się rybę, chyba dorsza, apotem rzuciła nią o pokład i zabiła.- Czułem, że tam jest, Rali - powiedział mag.Zdziwiłam się, skąd wie, że to ja przed nim stoję.-Przyciągnąłem go do siebie i czułem, że tam jest.Wyszedł z głębiny w poszukiwaniu pożywienia, a ja mu powtarzałem w kółko, że ten kawałektkaniny, który porusza się przed jego nosem, to najsłodszy kąsek, jakiego zasmakował w życiu, apotem on rzucił się na przynętę i już był mój!Nagle jego uśmiech zniknął.- Rali.czy to do mnie wraca?- Oczywiście - odparłam, zmuszając się, by w moim głosie dzwięczała pewność i starając się samasiebie przekonać.- Oczywiście, że wraca.Tego wieczora poszłam do kabiny Gamelana i powiedziałam mu, że moim zdaniem nie możemyznajdować się tak blisko przeciwnika i nic o nim nie wiedzieć.Podobnie jak on, nie żywiłamszczególnego zaufania do umiejętności konyańskich magów, a potrzebowałam więcej informacji.Szarpnął brodę, mruknął, że ryzyko jest chyba za duże, zreflektował się i przeprosił.- Nie wiem, czy te zaklęcia podziałają - powiedział.Wysyłanie ducha w świat to nie najprostszamagia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire