[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pieśń to była tak stara, że ją już teraz pokolenia młode nie bardzo zrozumiećmogły, wspominała o bóstwach zapomnianych i ofiarach, których już czynić nieumiano.Wzywała słońca jasnego, aby promień szczęśliwy zesłało na głowęchłopca; rosy, aby go oblała i rość mu pomogła; wody, aby go napoiła życiem imęstwem; ziemi, aby w niego wlała ducha, aby rosnął dąb, świecił jak gwiazda,jak orzeł padał na wrogów.Precz potem odżegnano duchy czarne, uroki i złewszelkie od niego; wołano: Aado! Aado! Klaskano w ręce i matka uwity wedlezwyczaju wianek z ziół zdrowie dających i szczęście przyniosła i włożyła nagłowę postrzyżonemu.Spleciony on był z dziewięciosiłu, smlotu, dziewanny,rosiczki, wrotycza, bylicy i gałązek jemioły.Zaledwie pierwsza się pieśń skończyła, gdy tuż inne weselsze się poczęły, iniewiasty, trzymając się osobno, chórem je zawodziły po kolei.Na koniec wstał ojciec i ująwszy chłopaka za rękę wszystkich razem prosił, byszli z nim na żalnik, duchy dziadów pozdrowić i ofiarę im (obiatę) postawić namogiłach.lecz gdy się obejrzano za obcymi, aby im dać w pochodzie miejscepoczestne i szukano ich dokoła, nigdzie ich znalezć nie było można.Zniklizostawiwszy tylko na stole w izbie podarek dla Ziemowita, krzyżyk świecącyjak złoto.Reszta więc starszyzny niosąc na miseczkach ofiary udała się w góręna żalnik.W pośrodku jego otoczona kamieniami była mogiła Koszyczka i dziadów, ipradziadów ich, kędy się od wieków chowali, od tych czasów, gdy jeszcze wkamiennych izbach siedzące ciała składano, aż do obecnych, gdy spaliwszy, wpopielnicach je i studzienkach chować zaczęto.Niektóre z gości, kubki z sobą przyniósłszy z napojem, wylewali go na mogiły iniewiasty znowu nadciągnąwszy z dala zaśpiewały pieśń inną.Tak się obrzęd ów postrzyżyn odbył uroczyście, trwając do nocy samej; coraznowi goście witali do dworu, coraz dla nich zapasy nowe wynoszono zkomory.i gwiazdy świeciły na niebie, gdy ostatni z gości, pożegnawszygospodarza, wrota za sobą zamknęli.Znużony Piastun siadł w przedsieni ispoczywał.W progu stanęła Rzepica spoglądając ku niemu.- Raduje się pewnie serce twe - zawołał ojciec do niej - iż los dał synaczkowinaszemu tak piękny życia jego początek, i my, cośmy się ludzi nie spodziewali,mieliśmy ich więcej, niż kiedykolwiek widział nasz dworek.159- Raduje się i niepokoi, panie mój - odpowiedziała niewiasta - pójdzcie azajrzyjcie.bodnie, zasieki, komory, wszystko puste.Zostało nam chleba imąki na dni kilka i.więcej nic.Gospodarz się uśmiechnął.- Nie żałujmy, cośmy gościom oddali; stare nasze podanie mówi, iż się topowraca z nawiązką, byle wojna przeszła!Spojrzeli oboje, na wieży u Gopła płonął ogień, a w dolinie obozowiska widaćbyło porozbijane, jak okiem zajrzeć, i cienie ludzi, co się przy stosach migali.ROZDZIAA 20My cofnąć się nieco z powieścią naszą musimy.W tym miejscu, gdzie się na ostrów Lednicę przeprawiali pielgrzymi do chramuidący, na wzgórzu, nad jeziorem stało chat kilka, między któryminajprzedniejsza była zdunowa chałupa Mirsza.Zduna i jego chatę znano naokółdaleko, bo ludzie się nigdzie nie zaopatrywali w garnki, misy, popielnice iwszelki sprzęt gliniany, tylko u starego Mirsza.Ojciec jego, dziad i pradziadgarnki lepili, toczyli je i wypalali, szczególniej ofiarne, i wiedzieli, jak to czynić,albowiem pradziada pradziad z tą umiejętnością tu przywędrował i jeden wdrugiego, ród cały, zdunami byli wszyscy.Aże się ich rozrodziło wielu, a niemógł żaden być, jeno zdunem, bo mieli upodobanie i poszanowanie dlarzemiosła swojego, rozsiadali się więc po okolicy, gdzie lepszą glinę znalezli,Mirszowie i żyli z gliny i ze swej sztuki.Głową rozrodzonej już rodziny był Mirsz stary.Człek był tak zamożny jakniejeden kmieć, a mówiono o nim, że mógłby był dawno garnki przestać lepić ikręcić, bo miał z czego tyć pod dostatkiem.Stary jednak swojego rzemiosła nierzucał, bo je lubił i pysznił się z niego.W piecu u niego, nie w jednym, to wdrugim, paliło się zawsze, a u koła nie było dnia, ażeby Mirsz nie siadł i coś nierobił.Oprócz chałupy, w której mieszkał, z komorami pełnymi dobra i dostatkuwszelkiego, miał Mirsz szopę wielką.Do tej kto wszedł, wydziwić się nie mógł,jaki tam był dostatek wszystkiego i porządek piękny bardzo.Szopa była,prawda, z chrustu pleciona, a gliną tylko pooblepiana, ale w środku tok miałajak w chacie ubity mocno, a do siupów deski były wszędziepoprzymocowywane, na których stały rzędem dobrane wzrostem dzbany,garnki, kruże, czasze, misy wszelkiego rozmiaru, miseczki drobne i gąski aptaszki gliniane, a kulki dla zabawy dzieci.Wszystko to, począwszy odczarnych do malowanych żółto i biało, było na oczach kupującego, tak że sobiemógł, co chciał, wybierać.Wiedziano o tym dobrze, że Mirsz pękniętego garnka na półce nigdy niepostawił ani go komu sprzedał.Próbował go sam, a jeśli mu się jak należy nieodzywał i nie zagadał wesoło, zaraz go na kupę ciskał.I była łupin takich zaraz160przy piecu góra wielka, bo na nią dziadowie jeszcze tak samo rzucali, co piecanie wytrzymawszy z rysą z niego wyszło.%7łale i popielnice wiedział Mirsz, jak robić i dla kogo, i pokrywy ich były dowyboru, a na niektórych z nich, jak to zwyczaj na Pomorzu, urabiał twarz nibyludzką i wkładał w oczy sztuki bursztynu, a w uszy kolce kruszcowe.Rękę starymiał bardzo wprawną, a gdy siadł na miękkiej glinie patykiem w koło pasrysować, zdawało się, że i z zamkniętymi oczyma mógł to zrobić, tak mu palceszły same.Trzęsła mu się ręka, gdy siadał, ale w robocie siłę odzyskiwała.Jak praojcowie zwykli byli na dnie garnków kłaść święty znak ognia i on teżnigdy położyć nie omieszkiwał, bo go tu z innych krajów jeszcze przynieślizdunowie przed wieki.Doma u niego syn był starszy, co po nim miał wziąć piec i koło, gdyby staryzamknął oczy.Zwał się Mirszem jak ojciec.Oprócz tego była córka najmłodsza,Mila, starsze już z domu powychodziły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]