[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Orbeka nie poszedłnawet sprawdzać opowiadania na górę, doskonała artystka łzami, wyrazemtwarzy przekonała go o swej niewinności.On sam był niewdzięcznikiem, onjeden winowajcą!  on zbrodniarzem, co śmiał tak niewinną posądzić. Potem pani ziewając powróciła na górę, gdzie na nią od dawna drzemiąca Julkaczekała, i kazała się rozbierać.- Drzwi zabite - szepnęła sługa.- To dobrze, ale widzisz, nawet tego nie była potrzeba, to dobry, spokojnyczłowiek.I rozśmiała się sama do siebie poruszając ramionami, a sługa popatrzyła na nią iodeszła, z prawdziwą dla swej mistrzyni admiracją.**Nazajutrz Orbeka, któremu o to szło bardzo, ażeby z niesłusznych podejrzeńobmył swoje bóstwo, sam pobiegł szukać Sławskiego, ale go w domu nieznalazł.Po mieście kręcił się na próżno, los chciał, że go nie mógł spotkać,wrócił więc do domu, ale tryumfujący, wesół i nie zważając nawet, z jakąszyderską miną ludzie na niego patrzali.Chociaż świeże przebyła przesilenie takgrozne, Mira nawet na jeden dzień nie zmieniła trybu życia, miała zobowiązaniawczorajsze, przyobiecane odwiedziny, przejażdżkę, obiad, wieczór, tak że dopózna nie było jej w domu.Wracając jednak na górę uznała słusznym na chwilką swą przytomnościąrozjaśnić celę pustelnika.Weszła do niej cała woniejąca, promienna, rozgrzanarozmową i wyziewami cudzej wesołości, istna bachantka, ale czarująca i wesoła.Rzuciła się na czarny fotel Walentego, skarżąc na znużenie.On się uśmiechnął. Twoja to wina  rzekł  powtarzam ci sto razy, a ty mnie słuchać niechcesz, roztargnione, na pozór wesołe, rzucone na łup ludziom życie szczęścianie daje.Każda z was, gdy się znudzi próżnowaniem, sądzi, że to, co światzowie rozrywką, potrafi ją nasycić, ale ta wasza zabawa jest jak trawiący napój,który większe jeszcze obudzą pragnienie.Ja siedzę zamknięty z książką, zmyślą, i niczego nie pragnę.- A! bo ty jesteś mężczyzną.- Z tego względu każda z was mężczyzną być może - mówił Walenty - leczpotrzeba pomyśleć i uwierzyć, że w głębi tego, co się wam zdaje rozrywką,czczość tylko i próżnia, a temu właśnie dać wiary nie chcecie.Ja inaczejpojmowałem życie, gdzieś na ustroni, w ciszy, gdzie by nas złośliwe niedojrzało oko, język zatruty nie kąsał, życie we dwojgu ze sztuką, z książką, znaturą.Ale ty, ty byś, w tym życiu już nie wytrwała długo, masz nałogi.- Tak, przyznaję, mam złe nałogi, a wiesz, jak człowiek łatwo ich nabywa.Samaczuję, że mnie to nie bawi, nie syci.Cóż? jednak do tego pokarmu niezdrowegoprzywykły usta moje.Orbeka westchnął. Wyjedzmy stąd przynajmniej  rzekł  przestaną mówić.Zadasz kłampotwarzom.Mira, która dość była wielką zwolenniczką podróży, zawahała się, ale coś jąwidać w Warszawie powstrzymywało.  A! nie teraz przynajmniej jeszcze.nie teraz.pózniej.pojedziemychętnie. Jak chcesz!  rzekł posłuszny Walenty  widzisz, żem nie wymagający, ajednak, pozwól mi raz choć pochwalić się sobą  trudno przykrzejszegopołożenia nad moje.We własnym domu jestem jak obcym i ledwie cierpianym.Nigdy prawie ciebie nie widuję, ludzie mi cię kradną, jesteś dla wszystkichdzień cały, dla mnie rzadką chwilę i to gdyś znużona, potrzebującawypocznienia.Nie wolno mi się pokazywać często na górze, bo jest ten lub ów zgości, wobec którego moja obecność byłaby kompromitującą, zresztą.Walenty zamilkł.Mira była przez chwilę zakłopotaną nieco, czuła sprawiedliwepobudki tych wymówek, a nie mogła dozwolić, aby jej je czyniono.Mierzyłatylko siłę swą i potęgę, aby zwrot zbawienny nadać tej smętnej rozmowie; niechciała bowiem w żadnym razie być zwyciężoną i odejść bez tryumfu.Czoło jej powoli okryło się chmurkami, zmarszczkami, smutkiem, mgłą gniewu,usta zadrżały.- To prawda - odpowiedziała z wolna - malujesz swe położenie tak wyrazistymibarwami, że trudno im prawdy nie przyznać.To prawda.Jam tak nieznośna, żeżycia zmienić nie mogę, ty tak biedny, że się z nim oswoić nie potrafisz, więcdlaczegoż miałbyś być nieszczęśliwym? Ja na to nie widzę innego ratunku,tylko.rozstanie! tak! rozstanie.Ostatni wyraz wymówiła z doskonałą grą uczucia.Walenty, któremu przez myślnie przeszło, ażeby do takiej ostateczności kilku jego słowy, rzuconymi zotwartego serca, przywiedzioną być mogła, zdziwił się i przestraszył.Spod oka szalbierka mierzyła go wejrzeniem ukośnym, ważąc, czy się mawycofać z niebezpiecznej próby, czy dalej do ostatniego posuwać ją krańca.Orbeka stał wahając się tylko, jak ją przepraszać, postrzegła, że nic nie groziło ipoczęła mówić dalej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire