[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak ta róża w kwiecie.Felek szturchnął mnie w żebro. A jak ty wtedy grał, serce.Jak ty grał.Uśmiechnęła się, westchnęła, zdawała się zasypiać.Ojciec i teraz grał ślicznie.Z początku wesoło, raznie, jak gdybydo tańca, same nogi nam podrygiwały.Potem, jakby się do tej weso-łości co przymieszało, coraz smutniej, jakoby do płaczu, tak że i Fe-lek pięścią oczy raz i drugi wytarł; aż rozciągnął ojciec harmonijkęrazem ze stron obu i dobył z niej głos tak żałosny, jak na organachkiedy umarłemu grają.Matka spała.Często na nią teraz przychodził sen taki, jakby na-gle kto makiem oczy jej posypał.A budziła się potem osłabła, blada,z zimnym potem na wychudłej twarzy.Posiedział tedy ojciec ze zwieszoną głową, posiedział, po czym,westchnąwszy, wstał, harmonijkę w ową czarną chustczynę owinął,pod pachę ją wsadził, a nasunąwszy czapkę, na palcach wyszedł.Kiedyśmy się we trzech na sienniku pod matczyną chustką zna-lezli, trącił mnie Felek w bok i rzekł półgłosem: Wicek! A co? Wiesz?.Stary to ci płakał przy tym graniu! E-e-e. Dalibóg! przysiągł Felek, palnąwszy się pięścią w piersi, ażmu w nich coś jękło. Przecieżem nie ślepy, widziałem.Tylko mute łzy po wąsach kapały. A cóż chcesz! dodał po chwili jak sobie człowiek takwszystko jedno po drugim rozpomni.Westchnął ciężko, poleżał chwilę cicho i na bok się do piecaodwrócił; zaraz potem usłyszałem jego chrapanie.Ojciec tego66Nowelewieczora pózno do domu wrócił, ale przyniósł matce lekarstwo,ogień rozpalił i zrobił herbaty.Długo tej nocy usnąć nie mogłem,a w głowie ciągle mi coś grało to smutnie, to wesoło.Zniły mi się teżróżności do białego rana.A to że ogród jest w izbie i że bez na piecukwitnie, a to że w sieni słowiki śpiewają, a to że na ścianie, tam gdziedawniej zegar wisiał, teraz stoi srebrny księżyc w pełni.Kiedym się obudził, Felek już stał na sienniku i zapinał pasek naopadających go porciętach.Przez otwartą, srodze połataną koszulęsterczały mu wychudzone żebra, z kołnierza wychylała się szyjacienka, jak u wróbla, a niezmiernie chude nogi czyniły go znaczniewyższym, niż był w istocie. Felek! zawołałem. Cóżeś ty, tak jak tyka, przez ten mie-siąc urósł? Głupi! rozśmiał się Felek. Ja tylko tak się wyciągam, żebybrzuch mniejszy był.Wyciągnął się przede mną, jak struna. A co? zapytał. A to wyglądasz, jak śledz marynowany. To dobrze! zawołał Felek. Walę na pajaca.A kiedym się śmiał: A co? rzekł zły chleb, myślisz?I, trzasnąwszy się rękami po udach, w górę wyskoczył, kozław powietrzu przewrócił, po czym na cztery łapy, jak kot, cicho padł. Wiesz? rzekł to przez tego pędraka takem się wycią-gnął i wskazał głową na Piotrusia, który zwykle najwcześniejsię budził, i do garnka patrzeć szedł, czy tam czego od wczoraj nieznajdzie. Jak idziem do ochrony mówił dalej Felek to ci całą drogęskomle, że głodny.Muszę ci mu co dzień pół mego chleba fasować,żeby cicho był. E-e-e? zapytałem niedowierzająco, czując, że ja bym sięmoże na bohaterstwo takie nie zdobył.67Maria Konopnicka Jak Pana Boga kocham! przysiągł się natychmiast Felek,grzmotnąwszy się kułakiem w suche, jak szczapa, piersi.I, patrząc na Piotrusia, który na swoich krótkich, pałąkowatychnogach, z dużym rozdętym ziemniakami brzuchem przez izbę siętoczył, wybuchnęliśmy obydwaj szalonym, niepowstrzymanymśmiechem. Czego wy się tam tak śmiejecie, chłopcy? zapytała słabymgłosem matka. A to z Piotrusia odrzekł Felek że taki gruby. Gdzie on tam gruby, biedaczysko! Z czegóż by on był gruby! mówiła matka. Piotruś! dodała. A pójdzże do mamy,sieroto.I uśmiechnęła się do niego, głaszcząc go po głowie, podczas kiedymy obaj dusiliśmy się od śmiechu z tej hecy, jak mówił Felek.Wesołość nasza jednak wkrótce zasępiona została. Wiesz co, Anulka? rzekł tego dnia ojciec, siadając na mat-czynym łóżku. Trza będzie chyba szkapę między ludzi puścić. Szkapę?. zawołała matka i aż się na łóżku podniosła. Bójsię Boga, Filip! A toć nas ona wszystkich żywi!.Ojciec się ciężko na ręku wsparł i wąsy w milczeniu skubał. %7ływi, albo i nie żywi! odezwał się po chwili. Z kacie-rzem na rzece się nie pokaż, woda rwie tak, że to ha.Koło żwirunijakiej roboty nie ma, piasku też licho co odchodzi, na plecach byto człowiek rozniósł, a tu na każdy dzień sieczki kup, a i otrąb choćz garstkę, boć to owsa nie uwidzi w żłobie; tera pomieszczenie, teraściółka, a wszystko drogo.Matka jęknęła tylko.Struchleliśmy, słuchając.Piotruś oczy na ojca wytrzeszczyłi otworzył usta; ja stałem jakby skamieniały.Dopiero Felek taką mi sójkę w bok wsadził, że mnie aż zamro-czyło. Słyszysz, Wicek! krzyknął mi w samo ucho.68Nowele A toć żem nie głuchy huknąłem mu w ucho głośniej jeszcze.I zaraz my wylecieli do sieni, bo nas taka żałość zdjęła, że tylko sięza łby drzeć.Szkapę kochaliśmy niezmiernie.Jak tylko zapamiętam na świe-cie, zawsze był ojciec, matka i szkapa.Felka potem dopiero bocianyprzyniosły, Piotrusia takoż; ale szkapa należała do rzędu tych istot,które są zawsze.Są, bo są.Wyobrazić sobie po prostu nie mogłemani jej początku, ani też jej końca.Szkapa należała do nas, a my doniej, ani my od niej, ani ona od nas nie mogła się odłączyć.Było totak naturalnym, żem zgoła nie pojmował innego porządku rzeczy.Kogo by tam brakło w naszej gromadce, to by brakło, ale nigdyszkapy.Toć to była cała nasza uciecha.Kiedy ojciec z rzeki do domu wracał, wybiegaliśmy gdzie! ażwpół drogi, byle prędzej szkapę zobaczyć.Co który miał, to jej niósłi do pyska wtykał: kawałek chleba, ziemniak, znalezioną w podwó-rzu skórkę z cytryny.I szkapa nas kochała bardzo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]