[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Marianna zobaczyła Jordana stojącego w otwartych drzwiach biblioteki, po drugiejstronie holu.Uśmiechał się do lady Carlisle.Marianna pomyślała z normalnym w tej sytuacjirozdra\nieniem, \e ta kobieta zadowoliłaby swą zmysłowością samego Tycjana.Dobrzewyposa\ona przez naturę Catherine Carlisle była najnowszą postacią w nieskończonym, jak sięzdawało, szeregu kobiet przewijających się przez \ycie Jordana.Marianna nie pamiętała ju\nawet, ile następczyń w ło\u Jordana miała piękna hrabina Ralbonu.Nieprawda, pamiętała.Dokładnie pamiętała wszystkie.Była wśród nich ta czarującaCarolyn Dunmark i Helen Jakbar, a i potem Elizabeth Van.Jordan zamknął drzwi biblioteki.- Przestań marszczyć czoło - zrugała ją Dorothy.- Czy tego równie\ w towarzystwie się nie robi? - Ale Dorothy miała rację.Co ją toobchodziło, nawet jeśli Jordan folgował swym cielesnym \ądzom z tą kobietą? Dla Mariannymiał to być wieczór radości, nie wolno dopuścić, by cokolwiek go zepsuło.- Nie widzęGregora.- Miał dopilnować zapalania pochodni.- Powinnam to zrobić sama.- Nie w tej sukni.Skakanie po dachach stanowczo nie nale\y do uznanych zachowań.Marianna zmarszczyła brwi w zakłopotaniu.- Patrzą na mnie.- Oczywiście.Mo\e nawet trochę za bardzo.- Dorothy przystanęła u podnó\a schodów,a potem ujęła łokieć Marianny i popchnęła ją w stronę sali balowej.- Chodz.Lepiej będzie,jeśli zgubisz się w tłumie.- Zmierzyła wzrokiem ci\bę ludzi i w końcu dokonała wyboru.-Tam stoi sir Timothy Sheridan.Mo\e będzie ci odpowiadać jego towarzystwo.Trochę bawisię w poezję, jak twój ojciec, i na pewno jest bezpiecznym partnerem do tańca.Będzie tylkochciał napisać wiersz o twoich oczach i włosach.- Słucham? - Do Marianny słowa prawie nie docierały.Jej wzrok pełen nabo\negozachwytu zatrzymał się na kopule wieńczącej strop nad centrum sali.Dzięki kręgowipochodni, które Gregor zapalił na zewnątrz wokół kopuły, kwiaty i winorośle roz\arzyły siębarwami.Fioletowe bzy i gardenie w odcieniu kości słoniowej rywalizowały z jaskrawoczerwonymi chińskimi ró\ami.Dookoła wiły się winorośle, które stanowiły obramowanie,rozdzielające i eksponujące ró\ne kwiaty.W ka\dym z czterech naro\y wśród zielenimajestatycznie paradowały pawie z turkusowo-błękitnymi ogonami.- Udało mi się - szepnęła.- Dobrze mi się udało, prawda?- Znakomicie.Piękna jest ta kopuła - powiedziała łagodnie Dorothy.- A teraz chodz,pozwól, \e przedstawię cię sir Timothy'emu.Oszołomiona Marianna pozwoliła się przeprowadzić przez salę do jasnowłosego młodegoczłowieka, stojącego w kącie.Kwiaty nad nimi rzucały dziwaczne cienie na lśniącą posadzkę,tancerze tymczasem z gracją poruszali się w rytm kotyliona.Ten widok przerastał najśmielszemarzenia Marianny.Spojrzała ukradkiem za siebie, na zamknięte drzwi biblioteki.Do pełni szczęścia jeszczeczegoś brakowało.Nikomu naprawdę nic by nie zaszkodziło, gdyby Jordan zostawił tę kobietęi przyszedł, aby ją pochwalić - powiedzieć, \e kopuła jest naprawdę udana.Chodz, Jordan! - Dorothy mocno pchnęła drzwi i wkroczyła do biblioteki.Grozniespojrzała na Catherine Carlisle, która pospiesznie odsunęła się od księcia.- Pani mu na pewnowybaczy.Jest bardzo po\ądany dziś wieczorem.Dla Jordana było oczywiste, \e Catherine nie jest zadowolona, ale postanowiła niewdawać się w spory z Dorothy.Zamiast tego skupiła uwagę na nim.- Oczywiście.- Słodkouśmiechnęła się do Jordana.- Czy Wasza Aaskawość wkrótce powróci?Dorothy porwała Jordana, zanim zdą\ył cokolwiek odpowiedzieć.- A có\ ja takiego zrobiłem tym razem? - spytał, poprawiając \abot koszuli.- Jak zwyklejesteś ze mnie wyraznie niezadowolona.- Oprócz tego, \e jak zwykle zachowujesz się w normalny dla siebie szokujący sposób,zamknąwszy się na pół wieczoru w bibliotece z tą krową, rzeczywiście nie zrobiłeś nic złego -syknęła z fałszywym uśmiechem przylepionym do twarzy.- Mo\esz tam sobie wrócić i dalejzajmować się ohydnymi umizgami do tej kurtyzany.ale najpierw powiesz Mariannie, czegodokonała.Nie spojrzał na Dorothy.- Nie muszę jej mówić.Wszyscy pieją peany.- Więc powiedz jej to.Ma prawo usłyszeć to od ciebie.Dlaczego jej unikasz?- Nie czepiaj się mnie, Dorothy.Dziś wieczorem nie jest to bezpieczne.- Nadęty osioł.Nie zgodzę się, \eby cokolwiek skaziło Mariannie poczucie doskonałościtego wieczoru.- I dlatego mam dołączyć swe pochwały do hymnów motłochu.Proszę bardzo, gdzie onajest?Dorothy skinęła głową ku przeciwległemu końcowi sali.- Z młodym Sheridanem.Jest nią oczarowany do nieprzytomności.Jordan podą\yłspojrzeniem za jej gestem, ale tłum zasłaniał widok.- Czy on wykazuje namiętność do dzieciaków?- Do dzieciaków? - Spojrzała na niego zaskoczona.- Tyś jej jeszcze dzisiaj nie widział,prawda?Bardzo uwa\ał, \eby nie wypatrzyć Marianny.Nie chciał jej oglądać ani z nią rozmawiać.Chciał zagubić się i zapomnieć o jej istnieniu, Dorothy jednak przeszkodziła mu w tymzamiarze. Nie zrań jej dziś wieczorem".Czuł jak w jego wnętrzu coś się skręca.Skończyło sięsłuchanie przestróg Gregora.Próbował, ale los sprzysiągł się przeciwko niemu.Równie dobrzemógł więc załatwić swoją sprawę.Ruszył przez salę.- Chcesz, \ebym zło\ył jej wyrazy uznania? - spytał bezceremonialnie.- No więc dobrze,załatwmy to jak najszybciej.Chocia\ nie rozumiem, dlaczego uwa\asz.- Potknął się,dostrzegł bowiem Mariannę.Spełnienie zapowiedzi, piękne zmysłowe spełnienie.- Dzieciak? - spytała półgłosem Dorothy.Chryste, miał wra\enie, \e tych trzech lat nigdy nie było.Znowu znajdował się wkomnacie na wie\y, pochłaniając ją wzrokiem, przepełniony pragnieniem.Poczuł, \e znowutwardnieje, \e jest gotowy na wszystko.Tak, takiej reakcji potrzebował.śądza jest dzika,ślepa, nie zna litości.Jeśli się jej podda, zrobi to, co zrobić nale\ało.Zapanuje nad wszelkimiprzejawami czułości i słabości.Musi zapanować.- Jordan - ostrzegawczo powiedziała Dorothy.- Siedz cicho, Dorothy.- Uśmiechnął się zawadiacko.- Robię tylko to, czego ode mniechciałaś.- Nie myślałam.Nie jesteś.- Nie myślałaś, i\ Jordan, tak długo potulny jak kuc Alexa, zechce pobiec na pastwisko.Chyba znu\yło mnie udawanie.- Spojrzał na młodego Sheridana.- Ten zarozumiały pajac,sądząc po sposobie, w jaki gapi się na Mariannę, mo\e mieć ochotę na zalecanki.- Zagryzł zęby.- Chyba nie podoba mi się jego zachowanie w stosunku do mojejpodopiecznej.Znajdz pretekst i oddal go.- Nic takiego nie zrobię.- Zrobisz.- Spojrzał na nią z błyskiem w oku.- Bo inaczej wyzwę go.na pojedynek.- Nie mówisz tego powa\nie - stwierdziła Dorothy z przera\eniem.- On nie miałby z tobą szans.- Więc oddal go.- Ten sukinsyn wlepiał gały w jej piersi, jakby chciał je oswobodzić,unieść w dłoniach, a potem skłonić ku nim usta.Jordan niemal czuł ich delikatność,wyobra\ał sobie, jak sutki Marianny twardnieją pod dotykiem jego języka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]