[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyglądano się temu z rozbawieniem,gdyż pan Armstrong był wyjątkowo drobnej budowy, znacznie niższy od żony istrofowany przez nią, przedstawiał istotnie komiczny widok.A strofowany bywałpublicznie za najbłahsze nawet wykroczenia, jak palenie cygar czy też wypiciekieliszka koniaku z innych powodów niż dla zdrowia.Major (z uporem trzymał siębowiem swego wojskowego stopnia) znosił jednak żonine reprymendy z uśmiechem idostosowywał się do jej żądań.(Pózniej okazało się, że miał na sumieniu znaczniewięcej niż drobne grzeszki).Uważano zatem, że major kocha żonę, a nawet, że jest pantoflarzem.Mimo tojednak 1 lipca 1920 roku Armstrong zdołał nakłonić swą srogą małżonkę, bysporządziła testament, czyniąc go jedynym spadkobiercą.Nie jest jasne, czysporządzenie testamentu takiej właśnie treści można uważać za pierwszą oznakępogarszającego się stanu psychicznego pani Armstrong, ale już w miesiąc pózniejumieszczona została w szpitalu psychiatrycznym z powodu halucynacji.Teraz major mógł popijać do woli, często też wyjeżdżał na weekend do Londynu imożna się domyślać, jak spędzał czas.Ponadto oddawał się zachłannie swemuoryginalnemu hobby, którym było tępienie chwastów.Używał w tym celuwłasnoręcznie sporządzonej mieszanki, zawierającej czysty arszenik.W styczniu 1921 roku stan psychiczny pani Armstrong uległ tak znacznejpoprawie, że mogła powrócić do domu.Przebywała tam aż do dnia śmierci, któranastąpiła 22 lutego.Za przyczynę zgonu uznano chorobę serca.Pewne objawywskazywały jednak na niedyspozycję żołądkową.W kondukcie pogrzebowym szedł major Armstrong, złamany nieszczęściem, wciężkiej żałobie.Okazywał tak wielką rozpacz, że otaczało go powszechnewspółczucie, zaś przyjaciele niepokoili się nawet, czy nie zamierza popełnićsamobójstwa.Po pewnym czasie uznali jednak, że czas leczy rany i major odzyskujerównowagę psychiczną.We wrześniu tego samego roku niejaki Oswald Norman Martin, szefkonkurencyjnej firmy adwokackiej w Hay, otrzymał pocztą bombonierkę odanonimowego nadawcy.Sam Martin nie lubił czekoladek, zabrał jednak bombonierkędo domu, przekonany, że jest ona dowodem wdzięczności jakiegoś nieśmiałegoklienta.Ponieważ Martin tego właśnie wieczoru podejmował obiadem jednego zeswych znajomych, podsunął mu czekoladki.Gość zjadł kilka.W trzy godziny pózniejrozchorował się nagle i cudem powrócił do zdrowia.Jak stwierdzono potem, doniektórych czekoladek wstrzyknięto arszenik.26 pazdziernika Martin otrzymał zaproszenie od majora Armstronga napopołudniową herbatkę.W pewnym momencie gospodarz wybrał z talerza jedną zkanapek i podał ją gościowi, przepraszając przy tym, że obsługuje go ręką.Martinzdziwił się nieco, przyjął jednak kanapkę.Twierdził pózniej, że nie wypadałoodmówić.Po kilku godzinach, tuż po powrocie z wizyty u Armstronga, Martin rozchorowałsię nagle.Natychmiast wezwano miejscowego lekarza, nazwiskiem Thomas Hincks.Wszystko wskazywało na zwykłą niedyspozycję żołądkową, doktora zdumiał jednaknieregularny puls, nie spotykany w takich przypadkach.Wysłał zatem próbkę moczupacjenta do laboratorium Klinicznego Towarzystwa Naukowego.Stwierdzonoobecność w moczu 1/33 grama arszeniku.Doktor Hincks usiłował przed pół rokiem ratować życie umierającej paniArmstrong.Miał widocznie pewne wątpliwości, czy właściwie rozpoznał przyczynązgonu, bo niektóre objawy pani Armstrong były podobne do tych, jakie stwierdziłteraz u Martina.Dowiedziawszy się, że Martin zachorował po wizycie u majora,zdecydował się zawiadomić o tym policję.Tak oto rozpoczął się najgorszy miesiąc w życiu nieszczęsnego pana Martina.Prokurator wszczął bowiem śledztwo, zarządził jednak, by prowadzono je w zupełnejtajemnicy.Martina poproszono oficjalnie a on, jako adwokat, nie mógł się na pewnozdobyć na odmowę, choć w tym przypadku współpraca z policją absolutnie mu nieodpowiadała by w żaden sposób nie zdradził się ze swymi podejrzeniami przedmajorem Armstrongiem.Armstrong zaś, jak na złość, zaczął dosłownie zarzucaćszefa konkurencyjnej firmy niezwykle uprzejmymi, wręcz serdecznymi zaproszeniami raz na herbatkę, kiedy indziej na obiad.Pan Martin wił się jak piskorz, usiłującwykręcić się od tych wizyt tak, by nie wzbudzić podejrzeń, majora.Armstrong zacząłprzychodzić do biura Martina, przynosząc ze sobą zawsze jakieś smakołyki, którymiczęstował go natrętnie, domagając się, by Martin towarzyszył mu przy spożywaniuposiłków podczas tych uroczych przerw w ciężkiej pracy.Panika Martina, kiedyodmawiał, jest całkiem zrozumiała.Policja żądała od niego jednak, by ani przezchwilę nie zdradził, że się boi, gdyż to mogłoby ostrzec przebiegłego majora.Katusze pana Martina skończyły się wreszcie 31 grudnia 1921 roku, kiedy to podrobiazgowym śledztwie Armstrong został aresztowany pod zarzutem usiłowaniazabójstwa.W chwili zatrzymania przy majorze znaleziono mały pakiecik, zawierającyarszenik.Była to, jak twierdził zatrzymany, jedna dwudziesta część uncji arszeniku,którą kupił, by wytępić 19 korzeni mlecza w swym ogrodzie.Gdy przeszukanokancelarię majora, w jego biurku znaleziono paczuszkę z dalszymi dwiema uncjamiarszeniku.Kiedy Armstrong przebywał w areszcie, dokonano ekshumacji zwłok jego żony.Sekcję przeprowadził anatomopatolog, który w kilka lat pózniej miał zdobyć wielkąsławę i tytuł lordowski, doktor Bernard Spilsbury.W niektórych narządach znalezionoaż 3 i 1/2 grama arszeniku.19 stycznia 1922 roku Armstrong został więc oskarżonyrównież o zabójstwo swej żony.Proces rozpoczął się 3 kwietnia tego roku przed sądem przysięgłych w Hereford itrwał dziesięć dni.Oskarżał prokurator generalny, sir Ernest Pollock, bronił zaś sirHenry Curtis-Bennet.Już sam udział dwóch arystokratów w rozprawie świadczy otym, jaką wagę przywiązywano do tej sprawy i jakiego nabrała ona rozgłosu w sferachwymiaru sprawiedliwości.Obrona dowodziła, że pani Armstrong popełniła samobójstwo jako osoba conajmniej niezrównoważona psychicznie.Oskarżyciel przedstawił jednak niezbitedowody, że nieszczęsna kobieta bynajmniej nie pragnęła śmierci.Wezwanomianowicie na świadka pielęgniarkę, która opiekowała się panią Armstrong podczaskilku ostatnich dni jej życia.Zeznanie wywarło ogromne wrażenie na ławieprzysięgłych i na zgromadzonej tłumnie publiczności.Pielęgniarka mówiła drżącymze wzruszenia głosem: Ta biedulka tak bardzo chciała żyć.Rano, w dniu swojej śmierci, powiedziałado mnie: Ja nie umrę siostro, prawda? Mam przecież dla kogo żyć dla mojegomęża i dzieci.Nie mniejsze wrażenie zrobiła postawa oskarżonego.Pewności siebie dodawałamu zapewne wieloletnia praca w sądzie pokoju.W Hereford stawiono pięć dojednego za jego uniewinnieniem.Może tak by się stało, gdyby nie przewodniczącyrozprawie sędzia Darling
[ Pobierz całość w formacie PDF ]