[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mama już się denerwowała, jak tu mnie zapędzić do obrębiania zasłon, ale musiała poczekać.Jutrzejszy dzień miałam przesiedzieć w domu zajęta przeklętymi smokami dla Harry'ego, ale dziś jeszcze by-łam wolna.Miałam przed sobą jeszcze jeden dzień, jak odroczenie wyroku śmierci.Przebrałam się z rannejsukni w nowy zielony strój do konnej jazdy (właśnie w tym tygodniu przyniesiony od krawca papy) iszczególnie starannie upięłam włosy pod dopasowanym do niego zielonym kapeluszem.A potem pojechałamna pięknej Belli podjazdem, przez kamienny most na rzece Fenny.Skierowałam konia na prawo i pozwoliłampuścić się cwałem drogą wzdłuż rzeki.Fenny wezbrała po wiosennych deszczach; była brązowa i spieniona jak zupa z szumowinami.Wiry irozbryzgi przy nowo powstałych wodospadach współgrały z moim nastrojem; mijałam je swobodnym kłusemuśmiechając się.Młoda zieleń buków tworzyła jakby mgiełkę nad moją głową.Poprzez szumiące liścieprzebijały się nowe pędy, cudownie smukłe i mocne.Każdy ptak w lesie nawoływał, nawoływał towarzysza.Wszechświat naszej Wideacre tętnił wiosną, potrzebą miłości.A ja byłam ubrana na zielono tak jak życie.Ralph siedział nad rzeką z wędką w dłoniach, oparty plecami o zwaloną sosnę.Wyprostował się nadzwięk podków mojego konia i uśmiechnął się bez śladu zaskoczenia.Zdawał się częścią mojej ukochanejWideacre jak drzewa.Nie planowaliśmy tego spotkania, lecz wypadło ono naturalnie jak śpiew ptaka spotkaliśmy się, bo chcieliśmy tego.Nad rzeką Ralph przyciągnął mnie do siebie tak zdecydowanym ruchem,jak woda wciąga rozwidloną witkę wierzby, wskazując środek wiru.Przywiązałam Bellę do krzewu czarnego bzu.Klacz opuściła głowę poznając, że zabawimy tu całepopołudnie.Moje kroki szeleściły w listowiu, kiedy kroczyłam do niego i stanęłam przed Ralphem,wyczekując.Uśmiechnięty podniósł wzrok, zezując na jasne wiosenne niebo nad naszymi głowami. Tęskniłem za tobą odezwał się nagle, a moje serce załomotało, jakbym spadła z któregoś zwierzchowców papy. Nie mogłam się wymówić stwierdziłam.RLTSchowałam dłonie za plecami, żeby nie mógł zobaczyć, jak drżą, lecz zupełnie absurdalnie stanęłam wełzach i nie zdołałam powstrzymać dygotania warg.Mogłam ukryć ręce i nikt nie zauważyłby, że pod fałdamizielonej sukni kolana uginają się pode mną, lecz twarz miałam nagą jak gdyby zerwana ze snu alboprzerażona nie wiadomo czym.Zaryzykowałam spojrzenie na Ralpha i napotkałam jego wzrok.W sekundęspostrzegłam, że cała naturalność zniknęła.On także był spięty niczym zwierzyna złapana w sidła.Dyszał jakpo krótkim lecz forsownym biegu.Zdumiona postąpiłam krok do przodu i wyciągnęłam rękę, żeby dotknąćjego bujnych czarnych włosów.Znienacka schwycił mnie za nią błyskawicznym gestem i przyciągnął do siebie.Z dłońmi na moich ramionach wpatrywał się we mnie, jak gdyby rozdarty między pragnieniem zamordowaniaa pożądaniem.Nie myślałam o niczym.Odwracałam wzrok, jednocześnie konając z żądzy, by dalej na mniepatrzył.A potem niebezpieczne gorejące spojrzenie zniknęło z jego oczu i uśmiechnął się ciepło niczym letnidzień. Och, Beatrice powiedział tęsknie.Ręce ześliznęły się z moich ramion po świetnie skrojonym żakiecie aż do talii.Przyciągnął mnie jeszczebliżej i całował wargi, powieki, szyję.Siedzieliśmy objęci.Trzymałam głowę na jego ramieniu i długopatrzyliśmy na rzekę, na unoszący się na wodzie spławik zrobiony z sosnowej szyszki.Rozmawialiśmy mało.Byliśmy przecież wiejskimi dziećmi.Gdy spławik zanurzył się, Ralphpodskoczył i zaczął ciągnąć linkę, a ja podstawiałam jego czapkę, żeby przerzucił do niej rybę zręcznie ipewnie jak kiedyś, w nasze wspólne lato.Z zeschłych liści, paproci i starych gałęzi zrobiliśmy nad rzeką małeognisko, a Ralph oczyścił pstrąga i nadział na patyk, ja zaś podsycałam płomienie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]