[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tietjens musiał być tym mężczyzną, któryprzychodził do jej matki i wspaniale opowiadał.Była szczęśliwa, gdybył u nich w domu - ona w służbówce przygotowywała podwieczorek.Poza tym bardzo ciężko pracowała dla swojej matki.Pogoda byłacałkiem dobra i wiejski zakątek, gdzie mieszkali, wydawał się dalejświeży i miły.Była w świetnym zdrowiu, od czasu do czasu jezdziłapowozikiem, którym Tietjens zastąpił wóz Joela, a jej brat zbierałpochwały w Eton, uczestniczył w tylu wystawach i innych imprezach,że jak tylko znalazł się w Magdalen, matka prawie nie musiała się oniego martwić.Podziwu godny, radosny chłopiec.Nie tylko chlubauniwersytetu, ale może i jego część w przyszłości, o ile nie wyrzucą goza jego ekstrawagancje polityczne.Był komunistą!Na plebanii byli Ducheminowie, a raczej pani Duchemin i na ogółMacmaster gdzieś w okolicy w soboty.Namiętność Macmastera doEdith Ethel i namiętność Edith Ethel do Macmastera wydawała sięjedną z najpiękniejszych cząstek życia.Zdawało się, że pławią się wmorzu pięknych cytatów i wiernego oczekiwania.Macmaster nieinteresował jej osobiście, ale obdarzała go zaufaniem w ślad za ro-mantyczną pasją Edith Ethel i ponieważ był przyjacielem KrzysztofaTietjensa.Nigdy nie słyszała, aby powiedział coś oryginalnego, kiedyposłużył się cytatem, robił to w sposób odpowiedni, ale nieuderzają-cy.Przyjęła jednak, że jest tym właściwym mężczyzną - mniej więcejtak, jak przyjmuje się, że pociąg kolejowy prowadzi odpowiednialokomotywa.Wybrali ją dla ciebie właściwi ludzie.Gdy pani Duchemin stanęła przed nią jak szalona, po raz pierwszyzaświtało jej w myśli, że jej idealizowana przyjaciółka, w którą wie-rzyła jak w to, że stoi na ziemi pod słońcem, była kochanką swegowielbiciela.niemalże od dnia, kiedy go spotkała.Oraz że pani Du-chemin zachowała gdzieś w głębi bardzo nieprzyjemne cechy charak-teru i ogromnie wulgarne słownictwo.Tłukła się rozwścieczona wświetle świec, na tle ciemnej boazerii, wrzeszcząc grubiańskie zwrotywyrażające najgłębszą nienawiść do kochanka.Czyżby ten grzmot niepotrafił inaczej?.Ten mały, brudny handlarz ryb z Port of Leith.245Po co więc te świece w wysokich srebrnych lichtarzach? Galeryjkiwyłożone srebrną boazerią?Walentyna Wannop nie mogłaby być smoluchem odzianym wznoszone kretonowe sukienki, sypiającym pod schodami w domu naEaling, gdzie była kucharka-pijaczka, żona-inwalidka i trzech prze-karmionych mężczyzn, żeby nie zebrać dość szerokiej wiedzy o sek-sualnych potrzebach i ekscesach ludzkości.Ale, podobnie jak naj-biedniejsi heloci wielkich miast, upiększając sobie życie, śniąc o uro-dzie materialnej, elegancji i bogactwie, zawsze uważała, że z dala odświata Ealingu i miejscowych radnych, którzy przejadali się i rżeli jakogiery, istniały jasne kolonie stworzeń czystych, o pięknym wnętrzu,altruistycznym i roztropnym.I, do tamtej chwili, wyobrażała sobie, że znalazła się na obrzeżachwłaśnie takiej kolonii.W myślach uwierzyła w istnienie towarzystwaintelektualistów skupiających się w Londynie wokół jej przyjaciół.OEalingu zapomniała.Przypomniała sobie, że kiedyś rzeczywiścieusłyszała, jak Tietjens mówi, że ludzkość składa się z jednej strony zdokładnych i konstruktywnych intelektów, a z drugiej z materiału nacmentarze.I co teraz stało się z tymi ścisłymi i konstruktywnymiintelektami?Co gorsza, czym stała się jej piękna skłonność do Tietjensa, bo niemogła tego uczucia nazwać niczym innym? Czyżby jej serce już niemogło śpiewać, gdy była w służbówce i gabineciku matki? Ponadto,czym stawała się skłonność Tietjensa - o której wiedziała - do niej ?Zadała sobie odwieczne pytanie (wiedziała, że jest to odwieczne py-tanie), czy żaden mężczyzna i żadna kobieta nie potrafi pozostać przypięknej skłonności.Patrząc na panią Duchemin, biegającą w przód iw tył w świetle świec, z sinobladą twarzą i rozwianym włosem, Wa-lentyna Wannop pomyślała: Nie! Nie! Tygrys leżący w trzcinie zaw-sze podniesie łeb!.Tygrys.to raczej przypominało pawia.Tietjens, siedzący koło jej matki po drugiej stronie stołu przypodwieczorku, uniósł głowę i spojrzał na nią długo i medytująco: amoże powinien nie mieć niebieskich i wyłupiastych oczu, ale takieprzedzielone pionową kreską, czarną, większą bądz mniejszą, gdyrozszerzały się czy mrużyły, na żółtym tle, pobłyskujące skrycie zie-lonymi iskrami?246Wiedziała, że Edith Ethel uczyniła jej krzywdę nie do naprawie-nia, bowiem nie da się przeżyć wielkiego wstrząsu na tle seksualnymi wrócić do swego poprzedniego stanu.Nie przez wiele lat.Mimo topozostała przy pani Duchemin aż do wczesnych godzin rannych, kie-dy tamta upadła, wiązeczka kości w szlafroczku w kolorze pawiegobłękitu, na fotel i nie chciała ani się poruszyć, ani przemówić; nawetwtedy niestrudzenie czuwała przy swej przyjaciółce.Następnego dnia wybuchła wojna.Była koszmarem czystego cier-pienia, bez chwili ulgi, w dzień ani w nocy.Zaczęło się czwartegodnia rano, gdy jej brat przyjechał z jakiejś letniej komunistycznejszkółki w Oksfordzie.Miał na głowie niemiecką czapkę studencką ibył bardzo pijany.%7łegnał się z niemieckimi przyjaciółmi, odjeżdżają-cymi z Harwich.Po raz pierwszy widziała pijanego mężczyznę, więczrobił jej miły prezent.Następnego dnia, na trzezwo, był nieco gorszy.Przystojny, ciem-nowłosy chłopak, podobny do ojca, miał po matce orli nos i zawszebył nieco niezrównoważony - nieszalony, ale zbyt agresywny w wy-powiadaniu własnych przekonań.W letniej szkole miał nad sobąróżnych złośliwych nauczycieli o najróżniejszych przekonaniach.Dotychczas nie było to istotne.Matka pisywała do gazety torysow-skiej.Brat, gdy przyjeżdżał do domu, zajmował się redakcją jakiegośoksfordzkiego organu siejącego niepokój.Ale matka tylko się pod-śmiewała.Wojna to wszystko zmieniła.Oboje zdawali się dyszeć pragnie-niem krwi, żadne nie zwracało najmniejszej uwagi na drugie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]