[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Głos Ludu Po niemiecku potrafisz powiedzieć zaledwie kilka słów.Co będzie, gdy o coś cięzapytają? Zobaczymy na miejscu odparł wymijająco Mateusz. Chodzmy wreszcie, szkodaczasu na próżne gadanie.Szli skrajem pustej alei, ostrożnie, rzucając ukradkowe spojrzenia za siebie i na boki, kurozległym polom żyta, które na południu graniczyły z oddalonym o pół staja lasem, napółnocy zaś ciągnęły się aż do pierwszych zabudowań wioski.Stare lipy tworzyły nad ichgłowami zielony baldachim, poruszany wiejącym znad pól wiatrem.Przesycone wilgociąpowietrze niosło zapowiedz kolejnych opadów.W połowie drogi, gdy widać już było dachstajni i dworu, o bruk uderzyły pierwsze krople deszczu.Kilka minut pózniej rozpadało się nadobre.Otto zapiął kaftan, wsunął dłonie do kieszeni kurtki, obejrzał się za siebie i powiedział zlękiem: Wiesz co, mam złe przeczucia.Pusto tu jakoś i tak strasznie.Boryna nie odpowiedział.Jemu też zaczął udzielać się niepokój towarzysza.Ostatniedwieście łokci pokonali w milczeniu.Zatrzymali się przed okazałą, kutą w żelazie bramą. Co teraz? Brandenburczyk stał nieruchomo ze wzrokiem wbitym w odległy o stołokci, przesłonięty częściowo drzewami, okazały, mocno zapuszczony dwór. Wypatruj, czy nie widać czegoś dziwnego. Czego mam wypatrywać? Nie wiem, może coś wpadnie ci w oko.Mateusz odgarnął opadające na czoło mokre włosy i rozglądał się uważnie.Rozmyta wstrugach deszczu bryła budynku wyglądała na opuszczoną.Zabite deskami oknakontrastowały dziwnie z doskonale utrzymanym parkiem.Drzwi stajni również zamkniętebyły na głucho.Na brukowanym dziedzińcu, obok kilku pokrytych plandekami maszynrolniczych, stały dwie ciężarówki, na których burtach widniało wielkie czerwone jabłko zumieszczonym powyżej napisem Obst und Gemqsse Jan Plecha, Novy Sad. Co o tym myślisz? odezwał się po chwili Otto drżącym z napięcia głosem.Wszystko niby normalnie, jednak z drugiej strony. Nikogo tu nie ma.I jeszcze ten dwór.Wygląda, jakby nikt w nim nie mieszkał.Co tomoże znaczyć? Może właściciel zamierza rozpocząć remont? A gdzie robotnicy, gdzie materiały? To jakaś stara rudera. Wychodzi więc na to, że jeśli była tu rzeczywiście jakiś montownia, to już jej nie ma.Otto desperacko próbował uwierzyć we własne słowa. Krzyżacy spakowali się i odjechali wsiną dal.Możemy wracać. Anglik mówił, że Krzyżacy rozpoczną ewakuację jutro.Jutro, nie dziś. Gdzie więc są? Brandenburczyk wzruszył ramionami. A może w ogóle ich tu niebyło? Może oszukał nas ten.jak mu tam, Friend? Po co miałby to robić?! Nie wiem odparł zrezygnowany Otto. Nie wiem, o co tu chodzi. To nasze spotkanie na szosie to wprost niesamowity zbieg okoliczności.Czy to niedziwne, że znalezliśmy się we właściwym miejscu o właściwym czasie? Czegoś takiego nieda się zaplanować odparł niecierpliwie Mateusz. To zupełnie niemożliwe.Nie czekając na reakcję towarzysza, podszedł do bramy i spróbował podnieść ciężką,metalową sztabę. Co chcesz zrobić? W głosie Ottona pojawił się niepokój. Nie zamierzasz tam chybawchodzić? Owszem, zamierzam. Boryna podszedł do wysokiego na półtora łokcia płotu, wszedłna wysoką podmurówkę i jednym susem znalazł się po drugiej stronie. Na co czekasz? rzucił w stronę oniemiałego Brandenburczyka. Przełaz!Otto dołączył do niego z ociąganiem. Wiesz, że teraz to już nie przelewki? odezwał się struchlałym głosem. Wtargnęliśmyna teren prywatny.Jak nas złapią. To wtedy będziemy się martwić.Teraz obejrzymy sobie wszystko dokładnie.I przestańwreszcie jojczyć.Robisz wszystko, żeby upewnić mnie w przekonaniu, jak wielkim jesteśtchórzem.Brandenburczyk zacisnął gniewnie usta. No to załatwmy to wreszcie burknął niechętnie.Rozglądając się uważnie na boki, podążyli szeroką żwirową aleją, prowadzącą w stronędworu.Deszcz szeleszczący w koronach drzew tłumił odgłos ich kroków.Na dziedzińcuzatrzymali się w bezpiecznym cieniu jednego z żubrów.Z bliska dwór przedstawiał sięznacznie gorzej.Odchodzący całymi płatami tynk odsłonił cegły, a dach na pierwszy rzut okadomagał się natychmiastowego remontu. Co dalej? Otto starał się nie okazywać strachu. Chcesz jeszcze coś obejrzeć? Mówięci, że ich tu już nie ma.Sam przecież widzisz, jak to wszystko wygląda.Mateusz nie słuchał.Stanął pośrodku dziedzińca, spoglądając w zamyśleniu na drzwidworu i otwarte okna na poddaszu.Potem skierował wzrok na położoną po prawej stroniestajnię.Podszedł wolno do wielkich drewnianych wrót i spróbował je otworzyć, lecz te nieustąpiły.Obrócił się.i zamarł nagle w bezruchu.Z miejsca, w którym stał, o jakieś stopięćdziesiąt łokci dalej, widać było fragment bielonego wapnem budynku i otwartą na ościeżbramę, przez którą mogła swobodnie przejechać ciężarówka.W jasno oświetlonym wnętrzudostrzegł kilku ludzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]