[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Właściwie nikt z nich nie miał nic przeciwko temu dynamicznemupogwizdywaniu, ale jeszcze to złowróżbne przesłanie wspólnej ZWIADOMOZCI do nich niedocierało.Zmierć kroczy moim śladem! Tymczasem.pun rzucił się z serią krótkich ciosów na Parkera, a ten zamiast zastosować unikiwobec tych uderzeń, wyszedł im naprzeciw, stosując jeszcze szybsze sparowanie niżpoprzednio, po to, by w końcu złapać za obie ręce poniżej nadgarstków przeciwnika - cotamtego niezmiernie zdziwiło - i rozwierając je błyskawicznie na boki przyciągnął go dosiebie (oczywiście wbrew jego woli), po czym kontynuując ten ruch siłą ciągu do przoduwyrżnął go czołem w gębę.Tym razem nie wycelował tak precyzyjnie jak poprzednio w jegokolesia, bo trafił go gdzieś pomiędzy nosem a zębami.Wystarczyło to jednak, żeby oszołomićtypa i wymierzyć mu kolanem celny i silny cios w podbrzusze, po którym ten z jękiem osunąłsię na kolana.Te pozbawione finezyjnego kunsztu podstawowe ciosy szybkiej walki wręczParker zastosował pod wpływem tego, co umożliwiali mu nieostrożni nieprzyjaciele, zpewnością zaślepieni swoją liczebną przewagą i jego nobliwym wyglądem starszegobarczystego jegomościa, który się komuś naraził.Ale.to jeszcze nie był koniec utarczki.Ten z tyłu, obdarzony tylko jednym ciosem, zdążył już przyjść do siebie.Parker stawiłmu czoło: wymienili kilka mało zamaszystych haków i sierpowych, zakończonychzwycięstwem Parkera, który posłał przeciwnika na deski z racji znacznej przewagiumiejętności i siły bicia.Pozostał jeszcze ćpun, na wpół załatwiony, który klęczał na jednymkolanie, kiedy Parker się do niego obrócił.W dłoni dresiarza błysnęło ostrze sprężynowegonoża.Parker był zdumiony, dlaczego to nie spluwa.I kojarząc to zagrożenie ze swoim nożemsprężynowym, który zawsze nosił przy sobie, nagłym energicznym kopnięciem wytrąciłsprężynowca z czarnej ręki z konkluzją, że czarni uwzięli się na niego z powodu zlecenia,które zrealizował ostatnio w Atlancie.Wówczas - %7łycie jest dobre, pomyślał Parker - ich wszystkich przeniknęło to uparciepogwizdywane przesłanie Niemożliwego.Napastnicy i ich ofiara zmierzyli ślepcaspojrzeniami pełnymi zaintrygowania: co oznacza ta ekscytująca melodia? Skąd to falowanieempatii, które czują w sobie? Skąd to wrażenie, że %7łycie to bal nad bale, gdy.Zmierćkroczy moim śladem?Przez cały ten krótki okres walki nie padło ani jedno słowo czy zdanie-sztych, terazzaś aż się prosiło, żeby skomentować ją jakimś dowcipem, żartem czy kpiną, którą Parkermógłby ostatecznie przechylić szalę starcia na swoją stronę w sposób nieodwołalny.Zmalwersującym wszelki opór zacięciem nałogowego Gracza powiedział:- Bijatyka to tylko taka mała Gra.chłopcy, która jednemu odbierze szczęście,drugiemu da.Na to ćpun przeklął go w ulicznym slangu, po czym razem z koleżkami zaczął sięwycofywać w stronę, z której przyszli.Pogwizdywanie ślepca cichło w miarę, jak tamci sięoddalali.Parker stał lekko dysząc i patrzył za nimi: wracali, skąd wyszli, do wnętrzapodziemnego parkingu.Potem zlustrował ślepca z dość bliska, by spróbować odgadnąć, comoże oznaczać jego obecność w tym miejscu akurat w takiej nieprawdopodobnej chwili%7łycia Manny ego Parkera.Ponieważ już nie gwizdał, tylko ślepił się na niego tyminiesamowitymi, wywróconymi na lewą stronę oczami niewidomego człowieka, Parker chciałmu powiedzieć coś stosownego do tej całej tajemniczej sytuacji, która do czegoś zmierzała,ale.zdobył się jedynie na mało subtelne, wręcz stereotypowe nieznaczne machnięcie ręką.Czy był to tylko cwany manewr Losu, czy wyłącznie zwykły zbieg okoliczności,trudno mu było orzec, kiedy ślepiec w odpowiedzi uśmiechnął się, wykrzywiając usta tak,jakby był nieco skonfundowany tym, że go widział i podziwiał, a teraz boi się pochwalićgłośno za waleczne czyny, bo to by go zdradziło.Widać było, ile może mieć lat: około pięćdziesiątki - nawet mimo zimowego stroju wlecie - nie mógł mieć więcej, choć uśmiech tworzył worki pod jego odstręczającymi oczami iprzy spojeniach szczęk, a Parker nie mógł z ręką na sercu nazwać tego przyjaznymuśmiechem.O jego wieku mówiły długie przetłuszczone szpakowate włosy, nie golony odkilku dni siwawy zarost oraz wielka hipisowska pacyfa wisząca na rzemieniu na jego piersi -symbol młodości sprzed trzydziestu lat.Zatem.Rozprostowując i zginając gwałtownie puchnące i otarte do krwi kłykcie, Parkerostentacyjnie wzruszył ramionami: ostatecznie, to już nie jego sprawa, co tu robi jakiśdziwolągowaty ślepiec-woodlack w takiej niewyobrażalnej chwili Gry.Prawdopodobnie byłzamieszany w coś grubszego, co działo się dookoła - w ICH spisek?Z tego powodu Parker musiał się roześmiać jak pomylony, bo wszystkie latazbrodniczej działalności wytrenowały go prawidłowo: przecież nawet jeszcze nie zacząłnaprawdę dobrze się bawić.Miał nadzieję, że Peter Morkis pomyślał o wszystkim, skorowyglądało na to, że czyjaś niecna intryga w całej tej większej GRZE, mocno sięskomplikowała.- Ha, ha, ha! - roześmiał się tak głośno, aż poczuł, że znów jest niezrównany,niezniszczalny, choć nieco poturbowany, lecz nie do złamania - był znowu sobą.Chociażkomuś pewnie zależało, by przegrał, załamał się i poddał.Niedoczekanie ICH, przysiągłsobie i pomaszerował dalej.Cóż naprawdę mogły znaczyć te wszystkie zaprezentowane fragmenty Gry, zastanowiłsię Alex, jeżeli nie były tym, czym się wydawały? Jeżeli były widmopisem Tajemniczości.Na widok czarnego motyla siedzącego na ramieniu Petera Morkisa w pokoju nachwilę zapanowało milczenie.Każdy z gości uległ wrażeniu przeżywania wizji z własnejPrzyszłości - udziału we wspólnym matriksie SUPERSPEROGRY rozgrywanej w roku2013?- Nie panikuj z tym spóznianiem - przygasił Morkisa George Downs, drapiąc się powciąż swędzącym policzku, mimo że od samochodowego wypadku, w którym drobne szkłopokiereszowało mu twarz, minęły prawie cztery miesiące.Gdyby był w lepszej formiepsychicznej, przyjąłby Grę Petera z niesłabnącym rozbawieniem, ale dzisiaj stać go byłojedynie na nieuleczalny sarkazm.- Do czego się tak śpieszysz?- Chcę wam wreszcie coś bardzo ważnego powiedzieć.- Skoro musisz, to wal z grubej rury.Co cię gryzie? - Tym razem George zdobył siędla odmiany na nutkę troski w głosie, czatując na okazję do zadrwienia z zaskoku.- Ciekawe, Peter, co ci spać nie daje? - dołączył się Donaldson ze swoją podpuchą.Golnięcie do dna szklanki skutecznie poprawiło nadwątlony humor gospodarza iprzepłoszyło motyla.Chuchnąwszy rozgłośnie, aby dodać sobie odwagi i komiczniezwodniczego wyglądu, Morkis zaraz głęboko zaczerpnął powietrza i jednym tchem wyjarzył:- Co wy w zasadzie macie z tego waszego %7łyyycia?.Wiecie chociaż, po co taknaprawdę żyyyjecie? - Widząc, jak tą przerysowaną zaczepką udało mu się ich wszystkichakurat - nie zaskoczyć i zniesmaczyć, w nagrodę Morkis nalał sobie kolejną porcję bourbona.- Skąd ci przyszło do głowy tak bzdurne pytanie? - zmitygował go George.Przezmoment pragnął, żeby jakimś cudem rzeczywistość matriksa w ewentualnej odpowiedziPetera stała się dla niego odwróceniem bezsensu %7łycia, które mu się aż tak przejadło, żemusiał tu przyjechać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]