[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdecydowaliśmy, że nie zabierzemy ani nowej kanapy, anisiedmiu bujanych foteli, ale rozpoczniemy urządzanie domuod nowa.Chcieliśmy, żeby w pełni odzwierciedlał nowy okresw naszym wspólnym życiu.Ktoś mógłby powiedzieć, że zaplanowanie przyjęcia zokazji pierwszych urodzin Adama dokładnie w cztery dni poprzeprowadzce nie było roztropne.Ale chciałam, skoro byłypierwsze, żeby odbyły się jak najbliżej jego daty urodzin.Patrzyłam na pobojowisko rozsianych po całym saloniekartonów oraz blejtramów i drewnianych pudełek z farbamiJacka.Mieliśmy co rozpakowywać.A jednak nie martwiłamsię zbytnio, że dom tak wygląda, bo jedyni goście, którzymieli się przywlec aż do Berkshires na urodziny Adama, znalinasze dotychczasowe życie codzienne od znacznie mniejatrakcyjnej strony niż to, co mieli tu zobaczyć.Anjoli już obejrzała nasz nowy dom i zrobiła nam prezent,wyganiając śpiewami złe duchy, które mogły się czaić wjakimś kącie.Kilka tygodni wcześniej ukończyła kurs poskramiania duchów", więc nie posiadała się z radości, żewreszcie będzie miała okazję wykorzystać swoje umiejętnościodstraszania.Teraz wszyscy ofiarowali nam swój czas italenty, żartobliwie przypominając, że jeśli obecnie czegośzapragniemy, możemy sobie na to pozwolić.Anjoli pomagałarównież doglądać ludzi od przeprowadzki, co w jej świecieoznaczało flirtowanie z nimi, kiedy wnosili kartony zksiążkami i sprzętem kuchennym do właściwychpomieszczeń.W dniu przyjęcia urodzinowego Adamaćwiczyła z nim pierwsze kroki", Jack zajął się jakimiśkablami, a ja pojechałam po tort.Po powrocie do domuzastałam nakryty stół i mogliśmy uznać, że jesteśmyprzygotowani do przyjęcia gości najlepiej jak to było tego dniamożliwe.- Czy to twój pomysł? - zapytałam Anjoli, wskazującpapierowe talerze i serwetki na stole.- Tak, kochanie.Zasugerowałam Jackowi, żeby zamówiłtrochę chińszczyzny dla gości.Nie możesz oczekiwać odludzi, że przyjadą aż w zakazane Góry Berkshires i zadowoląsię kawałkiem tortu i sokiem owocowym.- Och, świetnie, to dobry pomysł, mamo.- Biedactwo musiał jechać do knajpy, żeby to zamówić.-uśmiechnęła się Anjoli.- Nie znał menu.Ale z innej beczki -przerwała - mój wnuk samodzielnie zrobił cztery kroki!- Naprawdę?! - krzyknęłam z wrażenia.- To fantastyczne- powiedziałam z odrobinę mniejszym entuzjazmem.Ominęłomnie.Ominęły mnie pierwsze kroki mojego syna.- Dlaczego się dąsasz? - zapytała.- Och, to nic takiego.- Powiedz mi, kochanie.Wiesz, że tajemnice sątoksyczne.Trzeba je wyrazić, uwolnić i samemu się od nichuwolnić.- Oj.- Po prostu żałuję, że nie było mnie przy nim, kiedy zrobiłpierwsze samodzielne kroki - wyjaśniłam.Anjoli uśmiechnęła się, nie z lekceważeniem, ale zewspółczuciem i zrozumieniem.- Przez resztę twojego życia będzie stawiał kroki.Ibędziesz na to patrzyła - ożywiła się.- Myślę, że mampodejście do dzieci.On ma ze mną autentyczny kontakt.-Wyobraziłam sobie, jak Anjoli zachęca Adama, mówiąc: chodz, chodz", i powtarza znów to samo, kiedy on klapie nazapieluszkowaną pupę.- Stąpa twardo po ziemi, krok pokroku.I tak ma być. - Mamo, czy wszystko przygotowane na przyjęcie gościAdama? - zapytałam.- Wszystko na czas i poniżej kosztów - zaświergotała.Nabrała nowego zwyczaju i z upodobaniem tak mówiła.- Jakto głupio z mojej strony, że o tym zapomniałam.Przecież niema żadnych ustalonych kosztów, kochanie!- Tort, napoje, jedzenie w drodze, talerze i kubki na stole?Płyty z muzyką w odtwarzaczu? - Zerknęłam na stół w jadalnii boom box na podłodze.Zdziwiłam się, że wszystko idzie owiele szybciej, kiedy ktoś pomaga.- Mamy dwie godziny doprzyjścia gości - stwierdziłam zdumiona.Przypomniałamsobie tablicę informacyjną przy głównej drodze, kiedy wzadymce śnieżnej skręcaliśmy w stronę naszego domu.-Mamo, czy możesz popilnować Adama jeszcze mniej więcejprzez godzinę?- Jasne, że mogę, kochanie.A dokąd się wybierasz?- Kupić trochę orzechów macadamia - odparłam.- Zadzwoń do Jacka na komórkę i poproś, żeby wpadł ponie do sklepu - rzuciła Anjoli.- Nie o takie orzechy macadamia mi chodzi - wyjaśniłam.- Chodzi mi o takie, po które muszę sama pojechać.- Dzięki Bogu, mamusia ma miliony, kochanie -powiedziała Anjoli do Adama, rozsiadając się z nim napodłodze.- Teraz możemy ją nazywać ekscentryczką zamiastkompletną wariatką.- A potem w moją stronę: - Jedz po teswoje orzechy.Mam powiedzieć Jackowi, że wrócisz októrej?- Nie pózniej niż za dwie godziny.Podjeżdżając do zalesionej posiadłości, uświadomiłamsobie, że powinnam była zadzwonić i się umówić.Mójsamochód wjechał na podjazd, a ja dostrzegłam w oddalikobietę krzątającą się wokół stajni. - Halo! - zawołałam, żeby zwrócić jej uwagę.Jej brązowykoński ogon rozhuśtał się i wylądował po drugiej stronieznoszonej skórzanej kurtki lotniczej.Zamachała do mniedłonią obciągniętą skórzaną rękawiczką, wyraznie biorąc mnieza kogoś innego.- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - powiedziałam.-Właśnie sprowadziliśmy się tu niedaleko i zauważyłam waszątablicę o konnych przejażdżkach.Jaki to piękny koń.-Umięśniony brązowy ogier zdawał się wiedzieć, że o nimmowa, i arogancko kiwał łbem.- Jestem Gwen - wyciągnęła do mnie rękę.- Bardzo mi miło.Jestem Lucy.Lucy Klein.Mój mąż,syn i ja w ostatnią środę wprowadziliśmy się do starejposiadłości Adlerów.- Witajcie - powiedziała, wracając do konia, żebypoprawić mu wędzidło.- Chyba masz ochotę na przejażdżkę?- Kiwnęłam twierdząco głową, ale dodałam, że rozumiem, żetrzeba wcześniej zadzwonić, żeby się umówić.- Niee, akuratdobrze trafiłaś.Miałam właśnie wyprowadzać Chestera,prawda? - zwróciła się do konia.- Czy już kiedyś jezdziłaśkonno?- Kiedyś dużo - odpowiedziałam.- Ale nie jeżdżę już odtrzynastego roku życia.- I dziś postanowiłaś znów zacząć jezdzić, co? - zaśmiałasię Gwen.Przypominała mi moją pierwszą trenerkę jazdy konnej,Marie Costello z Akademii Jezdzieckiej Jamaica Bay.Gwen,podobnie jak Maria, była niska, a jej skóra ogorzała ipomarszczona jak rodzynki.Miała żółte zęby i chmurnespojrzenie.Kiedy pomagałam Gwen sprawdzić popręg,zapach koni i skóry przeniósł mnie w lata dzieciństwa, kiedyuczestniczyłam w zawodach jezdzieckich, na które stawiałamsię z ojcem, moim jednoosobowym fanklubem.Kiedy miałam dziesięć lat, zdobyłam pierwsze miejsce wswojej kategorii w Manhattan Classic.Było to na tyle dziwne,że wszyscy zawodnicy między trzynastym a szesnastymrokiem życia walczyli o mistrzostwo w kategorii dziecięcej.Nie było specjalnej kategorii dla dzieci poniżej trzynastegoroku życia.- Przypnij z powrotem swój numer - błagał mnie ojciec,kiedy wychodziłam z areny z błękitną wstążką.- Pojedzieszpo trofeum.- Tato, jestem za młoda - przypomniałam mu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]