[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Cholerny krzyż! - stęknął, kiedy się wreszcie wyprostował.Spojrzał na jaśniejącyczystością bandaż i spytał Króla: - Masz jakąś koszulę?Król chwycił pierwszą lepszą z wiszących na ścianie koszul i podał mu ją.Timsenoddarł rękaw, podarł go na kawałki i tym prymitywnym bandażem owinął właściwyopatrunek.- A to znów po co? - spytał słabym głosem Król.- Kamuflaż - wyjaśnił Timsen.- Wyobrażasz sobie pewnie, że będzie paradował poobozie z czystym bandażem na ręce i że nie zatrzyma go żaden żandarm, zdziwiony, skąd ongo wytrzasnął?- Rozumiem.- No, proszę, kto by się spodziewał!Król puścił mimo uszu przytyk.Robiło mu się niedobrze na wspomnienie rękiMarlowe a, jej wyglądu, zapachu, przyprawiał go o mdłości widok krwi i pozlepiany, pokrytyśluzem bandaż, który leżał jeszcze na podłodze.- Ej, Tex, zrób coś z tym paskudztwem.- Kto, ja? Dlaczego.- Zrób coś z tym.Tex z ociąganiem podniósł bandaż z podłogi i wyszedł.W miękkiej ziemi wygrzebałnogą dołek, zakopał bandaż i zwymiotował.- Bogu dzięki, że nie musze tego robić codziennie - powiedział, wróciwszy do baraku.Timsen drżącymi rękami wciągnął do strzykawki surowicę i pochylił się nad rękąMarlowe a.- Musisz patrzeć, co robię.Patrz, do jasnej cholery! - huknął, widząc, że Król sięodwraca.- Jeżeli Steven nie przyjdzie, być może sam będziesz musiał to zrobić.Zastrzykmusi być dożylny, kapujesz? Znajdujesz żyłę.Potem wbijasz igłę i powolutku cofasz tłok, ażwciągniesz do strzykawki trochę krwi.Widzisz? Wtedy masz pewność, że igła siedzi w żyle.A jak już się upewnisz, wtedy po prostu naciskasz i wstrzykujesz surowicę.Byle nie zaszybko.Ten jeden centymetr przez trzy minuty.Król przyglądał się z odrazą, aż wreszcie Timsen wyszarpnął igłę i przycisnął miejscepo nakłuciu małym tamponikiem z waty.- Cholera - zaklął Król.- W życiu tego nie zrobię.- Jak chcesz, żeby umarł, to proszę bardzo - powiedział Timsen.Był zlany potem i teżmu się zbierało na mdłości.- A mój stryj chciał, żebym został lekarzem! - Odepchnął Króla,wystawił głowę przez okno i gwałtownie zwymiotował.- O Jezu, zrób mi kawy.Marlowe poruszył się i spojrzał wpółprzytomnym wzrokiem.- Wyjdziesz z tego, bracie.Rozumiesz mnie? - spytał Timsen, pochylając się nad nimłagodnie.Marlowe kiwnął głową i uniósł chorą rękę.Przez chwilę wpatrywał się w nią, jakbynie dowierzał własnym oczom, a potem wymamrotał:- Co się stało? Jeszcze.jest.jeszcze jest!- Pewnie, że jest - rzekł z dumą Król.- Właśnie ci to załatwiliśmy.Surowica i te pe.Ja i Timsen!Ale Marlowe nic nie odpowiedział, wpatrywał się tylko w Króla, bezgłośnieporuszając ustami.- Jeszcze.jest - wyszeptał wreszcie.Sięgnął prawą ręką, żeby dotknąć lewej, którejnie powinien był mieć, a jednak miał.Upewniwszy się, że to nie sen, opadł na przepoconysiennik, zamknął oczy i rozpłakał się.Wkrótce potem zasnął.- Biedaczyna - rzekł Timsen.- Pewnie myślał, że leży na stole operacyjnym.- Jak długo będzie tak spał?- Jeszcze ze dwie godziny.Słuchaj uważnie.Co sześć godzin musi dostawać zastrzyk,tak długo, aż wyjdzie z niego cała trucizna.Powiedzmy, przez mniej więcej dwie doby.Trzeba mu codziennie zmieniać opatrunek.I dawać sulfamidy.Nie wolno ci zapomnieć.Bezwarunkowo musi dostawać zastrzyki.I nie dziw się, jak ci tu wszystko zarzyga.Reakcja, ito ostra, nastąpi na pewno.Zaaplikowałem mu dużą pierwszą dawkę.- Myślisz, że z tego wyjdzie?- Na to pytanie odpowiem za dziesięć dni - odparł Timsen i zebrawszy zawartośćtorby, zrobił zręczny, niewielki pakunek z ręcznika, mydła, strzykawki, surowicy isulfamidów.- No, to się teraz policzymy, dobra?Król wyjął zostawioną mu przez Shagatę paczkę papierosów.- Zapalisz? - spytał.- Dzięki.Kiedy obaj zapalili, Król zaproponował:- Możemy się rozliczyć po załatwieniu sprawy z brylantem.- O nie, bracie.Ja dostarczam towar, a ty mi za niego płacisz.Jedno nie ma z drugimnic wspólnego - sprzeciwił się ostro Timsen.- A co ci szkodzi parę dni zaczekać?- Masz dość forsy, nie mówiąc o zysku.- Timsen urwał nagle, pojąwszy, w czymrzecz.- Aha! - wykrzyknął, uśmiechając się od ucha do ucha i wskazując na Marlowe a.- Niema forsy, dopóki kolega po nią nie pójdzie i nie przyniesie, mam rację?Król zsunął z ręki zegarek.- Chcesz go wziąć pod zastaw? - zaproponował.- Coś ty, bracie, mam do ciebie zaufanie - rzekł Timsen i spojrzał na Marlowe a.-Wygląda na to, stary, że dużo od ciebie zależy.- Kiedy znowu zwrócił się w stronę Króla,wokół oczu miał zmarszczki wesołości.- A ja też mam dzięki temu więcej czasu, no nie?- Mhm?- Nie udawaj, bracie.Dobrze wiesz, że ktoś ukradł pierścień.W całym obozie ty jedenmożesz załatwić tę transakcję.Myślisz, że dopuściłbym cię do interesu, gdybym mógł tozałatwić na własną rękę? - Na twarzy Timsena pojawił się rozanielony uśmiech.- Więc mamczas, żeby znalezć złodzieja, tak czy nie? Bo jeśli przedtem zdąży on przyjść do ciebie, niebędziesz miał mu czym zapłacić.Zgadza się? A bez tego on nie wypuści brylantu z ręki.Mamrację? Nie ma forsy, nie ma interesu.- Nie doczekawszy się odpowiedzi, dodał dobrotliwie: -Mógłbyś mnie oczywiście powiadomić, kiedy ten drań się do ciebie zgłosi.W końcu to mojawłasność, tak czy nie?- Owszem - zgodził się Król.- Ale nie zrobisz tego - rzekł Timsen i westchnął.- Cholerny świat, co za złodziejskietowarzystwo.Pochylił się nad Marlowe em i zmierzył mu puls.- Hm - mruknął w zamyśleniu.- Puls mu podskoczył.- Dziękuję ci za pomoc, Tim.- Nie ma o czym mówić, bracie.Ja też będę coś z tego miał, kiedy skubaniecwyzdrowieje, no nie? Tak czy owak, oka z niego nie spuszczę.Mam rację?Znów się roześmiał i wyszedł.Król padał z nóg.Poczuł się lepiej, kiedy napił się kawy, a potem usadowiwszy się nakrześle zasnął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]