[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Krzesło przewróciło się i zaczęło sunąć po gładkim parkiecie.Gray popędził za nim.Krzesłouderzyło w zamknięte drzwi tuż pod zjeżdżającą w dół stalową żaluzją.%7łaluzja zatrzymałasię, rozległo się zgrzytanie trybów i nad drzwiami zaczęła błyskać czerwona lampkasygnalizująca awarię.Gray był pewien, że gdzieś na tablicy kontrolnej błyska analogicznalampka.W chwili gdy dobiegał do drzwi, drewniane krzesło zaczynało już trzeszczeć i pękaćpod naciskiem żaluzji.Gray usłyszał za plecami zdyszany oddech Monka, któremu związane ręce bardzoutrudniały poruszanie się.Gray schylił się i sięgnął do gałki na drzwiach.Opuszczona nisko żaluzja bardzoprzeszkadzała i ledwo jej dosięgnął.Uchwycił ją palcami i obrócił.Drzwi były zamknięte na klucz.- Jasna cholera! - syknął.Krzesło trzeszczało i było coraz bliższe rozpadnięcia się.Z oddali dobiegał tupotlicznych nóg i rzucane podniesionym głosem rozkazy.- Podeprzyj mnie! - syknął Gray.Jedynym wyjściem było wypchnięcie drzwi siłą.Wsunął się na plecach pod żaluzję, skulił nogi i zaczął pchać.Monk wpierał się w jegoramię, powiększając jeszcze siłę nacisku.Drzwi odskoczyły i ukazały drewniany podest ze stojącą na nim parą nóg wkombinezonie khaki.Widać któryś ze strażników usłyszał alarm i podszedł do drzwi, żebysprawdzić, co się dzieje.Gray wycelował w golenie i kopnął z całej siły.Cios zaskoczył strażnika.Nogi się pod nim ugięły, uderzył głową w żaluzję i jak długirunął na kładkę.Gray wysunął się na zewnątrz i wymierzył mu piętą jeszcze jednegokopniaka.Ciało strażnika zwiotczało.Monk wysunął się tuż za Grayem.Pamiętał, by po drodze wykopnąć spod żaluzjikrzesło.%7łaluzja ponownie ruszyła w dół i po chwili ze szczękiem dotknęła podłogi.Gray oskubał strażnika z wszelkiej broni.Nożem rozciął więzy Monka i wręczył mupistolet - półautomatyczny model HK Mark 25 - dla siebie zatrzymał karabin.Z bronią w rękach puścili się biegiem i po chwili dotarli do pierwszego rozgałęzieniakładek na granicy dżungli.Rozejrzeli się.Jak na razie obie drogi wydawały się wolne.- Musimy się rozdzielić - zdecydował Gray.- To zwiększy nasze szanse.Musiszwezwać pomoc.Znajdz jakiś telefon i zawiadom Logana.- A ty co?Gray nie odpowiedział.Właściwie nie musiał.- Gray.ona może już nie żyć.- Ale tego nie wiemy.Monk wlepił spojrzenie w jego twarz.Oglądał monstrum na ekranie monitora iwiedział, że Gray nie może postąpić inaczej.Skinął głową i bez słowa rozeszli się wprzeciwne strony.Godz.6.34Po drzewie rosnącym na drugim krańcu polanki Khamisi wspiął się na podniebnąkładkę.Poruszał się szybko i bezszelestnie.Ukufa wciąż krążyła wokół drzewa, pilnując zdobyczy.Chwilę wcześniej donośnadetonacja na tyle ją wystraszyła, że zeskoczyła z pnia i zaczęła krążyć wokół niego,rozglądając się czujnie i nasłuchując postawionymi na sztorc uszami.Od strony dworudochodziły stłumione nawoływania i dzwonki alarmowe.Hałasy zaniepokoiły też Khamisiego.Czyżby Tau i Njongo zostali złapani?A może natknięto się na ich zamaskowany obóz po drugiej stronie ogrodzenia? Swojąbazę wypadową upozorowali na jedno z wielu obozowisk zakładanych przez wędrujących zmiejsca na miejsce myśliwych.Ktoś mógł się jednak zorientować, że tym razem chodzi o coświęcej.Cokolwiek spowodowało alarm, hałasy wyraznie zaniepokoiły monstrualną hienę -ukufę - i pohamowały jej zapędy.Khamisi wykorzystał jej wahanie i wspiąwszy się na kładkę,położył na deskach i zdjął z ramienia dubeltówkę.Miał wyostrzone wszystkie zmysły, alepierwsze przerażenie minęło.Odnotował niepewny chód potwora, jego chrapliwepomrukiwanie i wydawany od czasu do czasu nerwowy chichot przechodzący w wycie.Typowe zachowanie hieny.Wprawdzie jej rozmiary budziły grozę, ale sama nie była czymś mitycznym czynadprzyrodzonym.To dodało Khamisiemu odwagi.Przebiegł przez pomost w pobliże drzewa i wyciągnął z plecaka linę.Przechylił się przez stalowy drut podtrzymujący kładkę i wypatrzył ofiarę hieny.Zagwizdał głośno, imitując głos ptaka, ale uwaga chłopca była skierowana na poszycie upodnóża drzewa.Kolejny głośny gwizd tuż nad jego głową musiał jednak zwrócić jegouwagę, bo poderwał głowę, spojrzał w górę i napotkał wzrok Khamisiego.- Wydostanę cię stamtąd.- Khamisi zawołał cicho po angielsku w nadziei, że chłopakzna ten język.Ale jego wołanie dotarło też do uszu zwierzęcia.Ukufa spojrzała w górę i jej płomiennie czerwone ślepia dostrzegły Khamisiego.Powieki potwora lekko opadły i zwierzę zaczęło badawczo przyglądać się człowiekowi napomoście.Potem wyszczerzyło zęby i widać było, że zastanawia się, co robić.Czy to ten sam potwór, który napadł na Marcie?Khamisi z największą rozkoszą wycelowałby z obu luf prosto w rozdziawionąpaszczę, ale bał się, że huk wystrzału z wielkokalibrowej broni przyciągnie czyjąś uwagę.Wszyscy w dworze i tak postawieni byli na nogi, dlatego odłożył strzelbę na kładkę.Potrzebne mu są teraz obie ręce.- Chłopcze! - zawołał.- Spuszczę ci linę.Obwiąż się nią w pasie.- Na wszelkiwypadek powtórzył polecenie na migi.- Wciągnę cię na górę.Chłopak kiwnął głową.Miał twarz napuchniętą od łez i wpatrywał się w Khamisiegooczami okrągłymi jak spodki.Khamisi wychylił się i zrzucił w dół zwój liny, która rozwinęła się, zaszeleściła wśródliści i zatrzymała na gałęziach nad głową chłopca.- Musisz się do niej wspiąć!Chłopak nie potrzebował zachęty.Pojawiła się szansa ucieczki i to dodało mu sił ienergii
[ Pobierz całość w formacie PDF ]