[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To moja wada.- Bardzo chwalebna - roześmiała się Susannah.- Jeśli o mnie chodzi, to z przyjemnością pomogę.- Wszyscy pomożemy - dodała Tempie.- Doskonale - rozpromieniła się Diana.- W końcu to nie ma nic wspólnego z Północą czy Południem.Tu chodzi o ulżenie doli cierpiącym i biednym.- Eliza stale biada nad tym, że wielebny Cole ma pełne ręce roboty, a jej pomoc nie na wiele się zdaje - powiedziała Tempie.- A jak tam Eliza? I Sorrel?Gawędziły chwilę o rodzinie, starannie unikając jakiejkolwiek wzmianki o wojnie i udziału w niej Blade’a i Lijego.Rozmowa stawała się coraz bardziej męcząca.Susannah szukała jakiegoś wyjścia z sytuacji i spostrzegła, że filiżanka Jeda jest pusta.- Czy chciałby pan jeszcze herbaty, majorze? - zapytała pospiesznie.Spojrzał na filiżankę, jakby dziwiąc się, że jest pusta.Jednocześnie Susannah dostrzegła na jego twarzy pierwsze oznaki zmęczenia.- Nie, już nie - odpowiedział i pochylił się, by odstawić filiżankę na tacę.- Ja to zrobię, ojcze.- Diana wyjęła mu ją z ręki.- Myślę, że czas już na nas - oznajmiła Susannah.- Nie chciałybyśmy pana zamęczyć, poza tym czeka nas jeszcze długa droga.Jed zaprotestował bez przekonania, co wyraźnie świadczyło o jego słabej kondycji.Nie uszło to uwagi Tempie i Diany.- Przyjedziemy jeszcze któregoś dnia - obiecała Tempie i wstała z kanapy.- Odprowadzę was do drzwi - zaofiarowała się Diana.Odchodząc od fotela, spojrzała na ojca.Zgarbił się, spuścił głowę, a ciało jakby zapadło się w fotel.Wróciły wszystkie jej wcześniejsze obawy.Przy drzwiach Tempie odwróciła się z zamiarem pożegnania, tymczasem Diana uniosła ostrzegawczo palec i pokazała, żeby wyszły na zewnątrz.Sama również to zrobiła, przymykając za sobą drzwi.- Nie mogłam go o to zapytać - zaczęła bez wstępów.- Powiedzcie, co z jego ręką?Tempie zawahała się.- Możliwe, że nigdy nie odzyska w niej władzy - powiedziała w końcu.- Ale mogło być gorzej, Diano.- Tak - skinęła sztywno głową.- Powiedziano mi, że pułk Watiego zaatakował pociąg z zaopatrzeniem.Czy to prawda?- Tak, ale.nie możesz za to obwiniać Lijego - powiedziała szybko Susannah.Diana obrzuciła ją chłodnym spojrzeniem, za którym krył się ból.- A więc brał w tym udział.Susannah chciała skłamać, lecz tylko pokręciła głową.- Nie traktuj tego w ten sposób, Diano.Ona jednak odwróciła się bez słowa do drzwi i wyciągnęła rękę ku klamce.- Proszę, odwiedźcie jeszcze mojego ojca.Niech moja osoba wam w tym nie przeszkodzi.- Zapewniam cię, że nie - odparła zdecydowanie Susannah.- Tak długo jesteśmy przyjaciółkami.I tak pozostanie, bez względu na okoliczności.Diana spojrzała na nią z wdzięcznością.- Dziękuję.Weszła do środka, zatrzymała się i chwilę przyglądała ojcu.Miał zamknięte oczy, a twarz wykrzywiał lekki grymas bólu.Spojrzała na pusty rękaw bluzy przypięty do ramienia.Nagle zachciało jej się płakać.Nie było jednak na to czasu ani na rozpamiętywanie tego, co się stało.Pchnęła mocno drzwi.Zamknęły się z głośnym trzaskiem, dając znać Jedowi, że córka wróciła.- Na dworze jest tak gorąco, że można ugotować jajko - oznajmiła lekkim tonem.- W taki dzień powinno się brać przykład z Meksykanów i zrobić sobie sjestę.Jed uniósł w górę brew.- Czyżbyś sugerowała, że powinienem się położyć? Uśmiechnęła się i cmoknęła go w policzek.- Zawsze wiedziałam, że mądry z ciebie człowiek.Co do mnie to mam mnóstwo rzeczy do zrobienia, ale najpierw muszę wziąć kąpiel.Kiedy tylko się położysz, Johnson może zacząć nosić wodę.Boże, jak mi jej brakowało.Mam na sobie chyba cały kurz z Traktu Teksańskiego.Zachichotał, złapał ją za rękę i mocno uścisnął.- Kocham cię.- Ja też cię kocham, tatusiu.Zapragnęła nagle znowu stać się małą dziewczynką, usiąść mu na kolanach i znaleźć pociechę w jego ramionach.Niestety, nie była już dzieckiem, a z problemami musiała uporać się sama.Najważniejszym z nich był Lije.To jego obraz wciąż ją ścigał i nie dawał spokoju.Dobry Boże, ona wciąż go kocha i jednocześnie nienawidzi za to.Rozpaczliwie pragnęła wymazać go z pamięci i ukoić ból serca.Kiedyś tego dokonam, przyrzekła sobie.Z Terytorium Czirokezów Wrzesień 1863Żołnierze w niebieskich mundurach Unii przeszukiwali stojący na drodze wóz, wyrzucając z niego większość z tego, co znaleźli.Popołudniową ciszę przerywał co chwila brzęk metalowych garnków i rondli, tłuczonej porcelany i trzask pękającego drewna.Towarzyszyły im pełne zadowolenia gwizdy.Alex zsunął czapkę na tył głowy i przyglądał się wszystkiemu z obojętnością.Wóz i jego zawartość należały do Johna Meynarda, Czirokeza, znanego orędownika sprawy Południa.Żona Meynarda podbiegła do siedzącego na czarnej klaczy Aleksa i chwyciła go za nogę.- Oni wszystko niszczą.Niech pan im każe przestać.Proszę.To cały nasz dobytek.W odpowiedzi spojrzał w kierunku jej męża, który z kamiennym wyrazem twarzy stał przed Kippem.Ze skroni spływała mu strużka krwi od ciosu wymierzonego kolbą rewolweru za to, że nie chciał udzielić informacji o znajdujących się na tym terenie oddziałach rebeliantów.Po raz kolejny powtórzył, że są jedynymi żołnierzami, jakich dziś widzieli.Alex, podobnie jak ojciec, nie miał wątpliwości, iż ten człowiek kłamie.Od kilku dni krążyły wieści, że duży oddział konfederatów przekroczył rzekę Arkansas i kieruje się na północ.Na oddalonej o trzy kilometry od drogi farmie dowiedzieli się, że około południa widziano tam grupę dwudziestu może trzydziestu rebeliantów, przeprawiających się przez rzekę.Właściciel twierdził również, że widział na zachodzie dużą chmurę kurzu i przysięgał, że nie wznieciło jej stado bizonów.Jeśli ta chmura oznaczała główne siły konfederatów, to grupa jeźdźców musiała być patrolem zwiadowczym.A jeśli jechali drogą, to ci ludzie musieli ich widzieć.Nad wozem uniosła się biała chmura mąki wysypanej właśnie przez żołnierzy z worka.Rechocząc, cisnęli go w czarną kałużę smaru obok przewróconego do góry dnem wiadra.Kobieta jeszcze raz zwróciła się z prośbą do Aleksa.- Zostawcie nam żywność.Mamy dzieci do wykarmienia.Alex spojrzał na zasmarkaną dziewczynkę trzymaj ącą się kurczowo sukni matki.Obok wołów zaś stał siedmioletni chłopiec z mokrymi od łez policzkami, trzęsącą się brodą i wzrokiem płonącym nienawiścią i strachem.- Proszę ich powstrzymać.Kiedy kobieta podeszła bliżej, czarna klacz zarżała i zatańczyła w miejscu.Alex nie powstrzymał konia.- Jeśli chce pani, byśmy przestali, niech pani przekona męża, żeby nam wszystko powiedział.Spojrzała na niego z wahaniem, po czym bezradnie spuściła wzrok.- Nie widzieliśmy żadnych rebeliantów - powiedziała drewnianym głosem, po czym odwróciła się i patrzyła bez słowa, jak z wozu spada ciężki drewniany kufer.Wieko się otworzyło i na ziemię wysypały się ubrania i koce.Przycisnęła pięść do ust, tłumiąc mimowolny okrzyk protestu.Alex zauważył, że ubrania są dobrej jakości, znacznie lepsze od tych, jakie mieli na sobie członkowie rodziny.Następnie przyjrzał się dobrze odżywionym wołom, mocno zachlapanym błotem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]