[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy nie dość, że pomyślałam o wyprawie do Cheniere i zbudzeniu pana? - odparła ze śmiechem.- Czy naprawdę powinnam pamiętać o wszystkim - jak twierdzi Léonce, kiedy jest w złym humorze? Nie ganię go; nie byłby nigdy w złym humorze, gdyby nie ja.Poszli na przełaj przez piaski, by skrócić sobie drogę.Już z daleka ujrzeli dziwny pochód: para kochanków wlokła się krok za krokiem ciasno do siebie przytulona; dama w czerni powoli ich doganiała, za nią - wyraźnie zwalniając kroku - dreptał stary Monsieur Farival, a procesję zamykała młoda, bosonoga Hiszpanka w czerwonej chusteczce, niosąca na ramieniu koszyk.Robert znał tę dziewczynę i zamienił z nią parę słów, gdy znaleźli się w łodzi.Nikt z obecnych nie rozumiał ani słowa.Na imię jej było Mariequita.Miała krągłą, sprytną, zalotną buzię i ładne czarne oczy, drobne dłonie, które złożyła na rączce koszyka, i brzydkie, szerokie, zaniedbane stopy.Nie próbowała nawet ich schować czy też zakryć.Edna dostrzegła piasek i muł między brązowymi palcami nóg.Beaudelet narzekał na obecność Mariequity, mruczał, że zajmuje dużo miejsca.W istocie drażnił go pan Farival, który miał się za lepszego żeglarza.Lecz z człowiekiem tak starym jak Monsieur Farival Beaudelet nigdy by, się nie spierał, kłócił się więc z Mariequitą.Dziewczyna to pokornie błagała go o litość, to znów, w następnej chwili, nadąsana na Beaudeleta, szelmowsko kręciła główką i robiła oko do Roberta.Kochankowie zapomnieli o bożym świecie, niczego nie słysząc, niczego nie widząc.Dama w czerni po raz trzeci odmawiała różaniec, Stary Monsieur Farival nie przestawał chełpić się, że wie o prowadzeniu łodzi takie rzeczy, o jakich Beaudelet nie ma zielonego pojęcia.Ednie wszystko się podobało.Zmierzyła wzrokiem postać Mariequity, od brunatnych, brzydkich stóp aż po śliczne czarne oczy.- Czemu ona na mnie tak patrzy? - spytała dziewczyna Roberta.- Może myśli, że jesteś ładna.Czy mam ją zapytać?- Nie.Czy to twoja ukochana?- To kobieta zamężna i ma dwoje dzieci.- No to co! Francisco uciekł z żoną Sylvana, która miała czworo dzieci.Zabrali wszystkie jego pieniądze i jedno dziecko i do tego ukradli mu łódź.- Cicho bądź!- Czy ona rozumie?- Och, przestań!- Czy tych dwoje to małżeństwo - ci, co się tak do siebie przytulają?- Pewnie, że nie - zaśmiał się Robert.- Pewnie, że nie - powtórzyła jak echo Mariequita, potakując głową z powagą.Słońce było wysoko i zaczynał się skwar.Ednie wydało się, że ostry powiew wiatru wzmagał ukłucia słońca na skórze jej twarzy i rąk.Robert osłonił ją swym parasolem.Płynęli zakosami przez zatokę, żagle wydymały się na wietrze, niełatwo było nad nimi panować.Stary Monsieur Farival złośliwie zaśmiał się z czegoś rzucając spojrzenie na liny i Beaudelet zaklął pod nosem.Gdy tak płynęli przez zatokę do Cheniére Caminada, Edna doznawała uczucia jakby zerwania się z kotwicy, do której była uwiązana; łańcuchy rozluźniły się i wreszcie pękły - pękły poprzedniej nocy, gdy bawiący tutaj tajemniczy duch obdarzył ją wolnością po to, by mogła swobodnie poddać się swym żaglom, gdziekolwiek ją poniosą.Robert mówił coś do niej bez przerwy; przestał dostrzegać Mariequitę.Dziewczyna wiozła w bambusowym koszyku krewetki, przykryte warstwą hiszpańskiego mchu.Zirytowana przyklepywała raz po raz mech mrucząc coś pod nosem z nadąsaną minką.- Pojedziemy jutro do Grande Terre? - spytał przyciszonym głosem Robert.- Po co?- Jest tam na wzgórzu stary fort, a w nim pełno złotych węży i jaszczurek, które wygrzewają się na słońcu.Posłała spojrzenie w stronę Grande Terre i pomyślała, że przyjemnie byłoby znaleźć się tam z Robertem, leżeć w słońcu, wsłuchiwać się w ryk oceanu i obserwować zręczne jaszczurki biegające w ruinach starego fortu.- A następnego dnia albo jeszcze następnego możemy popłynąć do Bayou Brulow - ciągnął dalej.- I co będziemy tam robić?- Byle co.Łowić ryby na przykład.- Nie.Wrócimy do Grande Terre.Zostawmy ryby w spokoju.- Pojedziemy tam, gdzie pani zechce - odrzekł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]