[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Ale to co innego.Przecież nie w Kabulu, tylko tu, w Islamabadzie.I ciągle będę cię odwiedzał, dopóki nie będziemy mogli zabrać cię do Ameryki.– Proszę! Nie! Proszę! – wychrypiał.– Boję się tam iść.Zrobią mi krzywdę! Nie chcę!– Nikt nie zrobi ci krzywdy.Nikt i nigdy.– A właśnie, że tak! Zawsze mówią, że nie, ale kłamią! Kłamią! Boże, proszę, nie!Otarłem kciukiem łzę płynącą mu po policzku.– A pamiętasz kwaśne jabłka? To tak samo, jak z tymi jabłkami –powiedziałem cicho.– Wcale nie.Ja nie chcę.O Boże, Boże! Proszę, nie! – Dygotał cały, smarki i łzy rozmazywały mu się już po całej twarzy.– Ciii.– Przytuliłem go do siebie, otaczając ramionami trzęsące się, drobne ciało.– Ciii.Wszystko będzie dobrze.Pojedziemy razem do Ameryki.Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.Wtulał się we mnie z całych sił, ale w glosie brzmiała prawdziwa panika.– Proszę, obiecaj, że mnie nie oddasz! O Boże! Amirze ago, obiecaj, że nie!Jak mogłem mu to obiecać? Tuliłem go z całych sił i kołysałem.Płakałw moją koszulę, dopóki nie brakło mu łez, dopóki nie przestał drżeć i dopóki jego przerażone błaganie nie przeszło w szloch.Czekałem, kołysałem go, póki jego oddech całkiem się nie uspokoił.Przypomniałem sobie coś, co przeczytałem dawno temu: „Dzieci tak właśnie radzą sobie ze strachem -zasypiają".Zaniosłem go na łóżko.Potem wróciłem na swoje i leżąc, wpatrywałem się w purpurowe niebo nad Islamabadem.– 286 –Niebo było już całkiem czarne, gdy dzwonek telefonu wyrwał mnie ze snu.Było trochę po wpół do jedenastej – spałem prawie trzy godziny.Podniosłem słuchawkę.– Halo?– Telefon z Ameryki.– To znudzony głos pana Fajjaza.– Dziękuję.W łazience paliło się światło – Sohrab znów brał długą kąpiel.Kilka trzasków.Soraja:– Salom! – Od razu wyczułem w jej głosie podniecenie.– Cześć.– Jak poszła rozmowa z adwokatem?Powtórzyłem jej propozycję Omara Faisala.– Żadne takie r- powiedziała.– To niepotrzebne.Usiadłem na łóżku.– Rausti? A co się stało?– Telefonował kaka Szarif.Powiedział, że najważniejsze, żeby przywieźć Sohraba do Stanów.Jak już tu będzie, jakoś uda się go zatrzymać.Kaka rozmawiał z kolegami z INS.Dzwonił do mnie dziś wieczór.Mówi, że prawie na sto procent uda mu się załatwić Sohrabowi wizę humanitarną.– Serio? – zapytałem.– Bogu niech będą dzięki! Porządny chłop, ten Szarif-dżan!– Wiem.Na razie zostaniemy opiekunami Sohraba.To załatwimy szybko.Wizę dostanie najpierw na rok, więc będzie mnóstwo czasu na złożenie wniosku o adopcję.– No, to chyba rzeczywiście nam się uda, co, Soraja?– Chyba tak – powiedziała.Była uszczęśliwiona.Powiedziałem, że ją kocham, ona też.Odłożyłem słuchawkę.– Sohrab! – zawołałem wstając z łóżka.– Mam świetną wiadomość!-Zapukałem do drzwi łazienki.– Sohrab! Sorąja-dżan właśnie dzwoniła z– 287 –Kalifornii! Wcale nie musisz iść do sierocińca! Jedziemy do Ameryki, Sohrab! Razem! Słyszysz? Jedziemy do Ameryki!Otworzyłem drzwi.Wszedłem do łazienki.Nagle klęczałem przy wannie i wrzeszczałem.Wrzeszczałem przez zaciśnięte zęby.Wrzeszczałem tak, że myślałem, że pęknie mi gardło i płuca.Potem mówiono mi, że wrzeszczałem aż do przyjazdu karetki.25Nie chcą mnie wpuścić.Widzę, że przewożą go przez podwójne drzwi.Idę za nimi.Wpadam do środka, uderza mnie woń jodyny i wody utlenionej, ale widzę już tylko dwóch mężczyzn w chirurgicznych czepkach i ubraną na zielono kobietę, pochylonych nad wózkiem.Z wózka zwisa białe prześcieradło, ociera się o brudną szachownicę płytek na podłodze.Spod prześcieradła wystają dwie zakrwawione nogi.Widzę, że paznokieć wielkiego palca u jednej z nich jest nadłamany.Nagle wysoki, mocno zbudowany, ubrany na granatowo mężczyzna przyciska mi dłoń do piersi i wypycha mnie z powrotem za drzwi.Czuję na skórze chłód jego obrączki.Opieram się i przeklinam go, ale on tłumaczy, że nie wolno, mówi po angielsku, uprzejmie, ale stanowczo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire