[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miałem nadzieję, i\ nie jestem nadto cyniczny, a jednak wiedziałem, \e przysporzyłem muwielu kłopotów, zaś barbarzyńcy nie słyną z wyczuwania niuansów towarzyskich.Niebawem odkryłem przyczynę.Puk podniósł łeb, zabrzęczał łańcuchami i podszedłdo mnie.- Chcesz, \ebym na tobie jechał? - zapytałem, zdumiony.-Nie pobiegniesz sam wostępy tej głuszy, wiedząc, \e w tej chwili brak mi sił oraz chęci, \eby cię znowu złapać?Prawdę mówiąc, opchałem się pasztecikami, więc byłem raczej ospały ni\ słaby, alete\ po raz pierwszy wykorzystałem moją nową twarz i układ pokarmowy.Rozruch jestzawsze trudny i wymaga kilku godzin na usunięcie usterek; wydzielałem zbyt du\o gazów itrochę pozieleniałem.Jednak przy ka\dym beknięciu ulatywała kolejna usterka, więcwiedziałem, \e za parę godzin nie zostanie ani jedna.Mimo wszystko nie ulegałowątpliwości, \e jestem niedo\ywiony - z mięśniami w opłakanym stanie.Za kilka dni będęjak nowy, mniej lub bardziej dosłownie, ale tymczasem potrzebowałem solidnegowypoczynku i po\ywienia.Nie byłem czarodziejem; musiałem z umiarem u\ywać mojegotalentu.Naprawdę doceniałem propozycję Puka, bez względu na to, z jakich uczynił jąpobudek.Dopóki nie odrosną mi mięśnie nóg, łatwiej będzie mi jechać ni\ iść.Zerwałemwięc kilka poduszek z pobliskich krzaków, uło\yłem z nich siodło, \eby łańcuchy nieszczypały mnie w siedzenie, i dosiadłem konia.Niespiesznie ruszyliśmy na południe.Wtedy pojawiły się elfy.Aha! To dlatego Puk mnie potrzebował.Elfy zasadniczo zostawiają ludzi w spokoju irzadko bywają widziane, lecz czasami zachowują się dziwnie.Potrafią być śmiertelnieniebezpiecznymi wojownikami, chocia\ respektują prawa własności.Gdyby znalazły Pukasamego, złapałyby go i ujarzmiły, robiąc z niego konia pociągowego.Mogły tego dokonać,poniewa\ było ich wiele, posiadały małe zaczarowane lassa i znały teren; miałydoświadczenie w polowaniach całą grupą.Jeśli jednak uznają, \e koń jest moją własnością,zostawią go w spokoju - przynajmniej dopóki nie załatwią sprawy ze mną.Byłem buforemchroniącym go przed elfami.- Sprytne posunięcie, Puk! - mruknąłem z pewnym niechętnym podziwem.Pewienaspekt tej sprawy trochę mnie niepokoił.Elfy zazwyczaj, jak powiedziałem, nie wtrącają siędo spraw ludzi, przestrzegając istniejącej między naszymi ludami umowy.To rodzajniepisanego paktu o nieagresji.Poniewa\ interesy ludzi oraz elfów rzadko kolidują ze sobą,przestrzeganie go jest niezwykle łatwe.I na pewno pozwala unikać kłopotów.Jednakzarówno ludziom, jak i elfom przydałoby się takie stworzenie jak Puk.Gdyby elfy naprawdęchciały widmowego rumaka, mogłoby dojść do sporu.A niedobrze jest spierać się z elfami naich terytorium.One nie zawsze są takie małe, jak wyglądają.Przynajmniej teraz wiedziałem, \e Puk miał sporo oleju w tym swoim końskim łbie.Nie umiał mówić - jednak dar mowy niezawsze świadczy o inteligencji.On sprawił, \e jego problem stał się i moim.Niestety,w tej chwili nie byłem w dobrej formie do walki.Oddziałek składał się z sześciu elfów.Byłyuzbrojone w rozmaity orę\ i nosiły zielone tuniki.Wyglądały i były ubrane jak ludzie - och,tak, ludzie czasami noszą tuniki - tyle, \e sięgały mi najwy\ej do kolan.Potraktowałem je zszacunkiem, poniewa\ wiedziałem, \e - w najlepszym wypadku - znacznie lepiej było mieć wnich przyjaciół ni\ wrogów, zaś ten wypadek zaliczał się do takich sobie albo nawet ikiepskich.Wytę\yłem mój niecywilizowany umysł, poszukując właściwej formy zwracaniasię do elfa.Sire? Nie, raczej sir.- Có\ cię przywiodło na ziemie elfów, Człowieku? - zapytał ichprzywódca.- Jestem tylko przejazdem, sir - odparłem ostro\nie.- Jak udało ci się ominąć gobliny?- Zapędziły nas w góry, sir, a gdy tamtejsze potwory uznałymnie za martwego, uratował mnie mój koń-widmo.Elf spojrzał na mnie podejrzliwie.Oswoiłeś widmowego konia?- Hmm, przynajmniej częściowo.Trudno całkowicie oswoićtakie stworzenie.Elf zastanowił się, spojrzał na Puka i wzruszył ramionami, przyjmując wyjaśnienie.- Nie szukasz z nami zwady, Człowieku?- Nie, sir.Jestem zwyczajnym barbarzyńcą poszukującym uczciwej przygody.- Uczciwej przygody, hę?Przyjrzał mi się ponownie; nie wiedziałem, jakie myśli krą\yły mu po głowie.- Czy nie sądzisz, \e są ciekawsze przygody ni\ walka z kallikan-carami?W ten sposób dowiedziałem się, jak nazywano te potwory z gór.- Mam szczerą nadzieję, sir!- A zatem bądz dziś wieczór naszym gościem.Zdumiony, z trudem powstrzymałem się od rozdziawienia ust.Liczyłem przecie\jedynie na to, \e bez awantur pozwolą mi przejechać.- To niezwykle uprzejmie z waszej strony, sir.- Jak masz na imię, Człowieku?- Jordan, sir.- Jam jest Elf Oleander, z plemienia Kwietnych Elfów.To są -rzekł wskazując po kolei swoich towarzyszy - Kaktus, Psiząb, Wiąz,Krwawnik i Strzałkowiec.Rzeczywiście, zauwa\yłem, \e ka\dy z nich nosił broń odpowiadającą jego imieniu.Kaktus miał sztylet zrobiony z kolca kaktusa, Strzałkowiec posiadał mały łuk i kołczan zestrzałami, Wiąz miał długą linę, Krwawnik czerwony bukłak z płynem, który zapewne byłsilną trucizną, a Psiząb trzymał drewnianą włócznię o grocie zrobionym z du\ego psiego kła.Tylko u Oleandra nie dostrzegłem \adnego orę\a - jednak był ich przywódcą, więcpodejrzewałem, \e coś ma, mo\e bojowe zaklęcie.Po tej stronie góry nie było goblinów, a toz pewnością dzięki elfom.Te stworzenia nie wyglądały tak groznie i na pewno nie były takliczne jak gobliny, które jednak trzymały się od nich z daleka.Ten fakt mówił za siebie.Jakwielu ludzi, zastanawiałem się nad tajemnicą elfów, poniewa\ - o ile wiedziałem - gobliny nierespektowały niczego prócz brutalnej siły.Oleander poprowadził Puka i mnie krętą ście\ką do ukrytej dolinki.Chętnieposzedłem z nimi, gdy\ takie zaproszenie było zaszczytem, a elfy słynęły z prawości; jako ichgość, byłem całkowicie bezpieczny.Jednak nadal dziwiłem się, dlaczego tak uhonorowaliwędrownego barbarzyńcę.Przyjemność przebywania w moim towarzystwie nie mogła byćjedynym powodem; barbarzyńcy nie są a\ tak dobrymi kompanami.Podró\ trwała ponad godzinę, poniewa\ mali ludkowie nie wędrowali tak szybko jakludzie, chocia\ szli dość szparko.Nie przeszkadzało mi to, poniewa\ jechałem konno, aponadto goiłem moje ostatnie rany
[ Pobierz całość w formacie PDF ]