[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.VIINa­za­jutrz dzień był tak sa­mo za­desz­czo­ny i po­sęp­ny.Co chwi­la ktoś wy­cho­dził z ja­kiejś cha­łu­py i dłu­go a fra­so­bli­wie po­glą­dał w omglo­ny świat, czy się gdzie nie prze­ja­śnia — ale nic, kro­mie bu­rych chmur, pły­ną­cych tak ni­sko, że dar­ły się o drze­wa, wi­dać nie by­ło; deszcz mżył bez­u­stan­nie, ty­le że ja­koś za­raz z po­łu­dnia prze­szedł w ule­wę, ja­ko­by kto upu­sty nie­bie­skie otwo­rzył, że ino dud­ni­ło po da­chach.Lu­dzie się kwa­si­li po cha­łu­pach; ja­ki ta­ki lazł po tym bło­cie i desz­czu do są­sia­dów na wy­rze­ka­nie, że to czas ta­ki, co i psa na dwór wy­go­nić trud­no, a tu nie­je­den ściół­kę miał jesz­cze w le­sie, kto znów drew nie zwiózł, a in­sze, bez ma­ła wszyst­kie pra­wie, nie do­cię­li w po­lu ka­pu­sty, po któ­rą i nie wy­je­chać dzi­siaj, bo ano staw tak przy­brał w no­cy, że mu­sie­li do dnia wy­wrzeć sta­wi­dła i pu­ścić wo­dę do rze­ki, któ­ra i przez to roz­la­ła się sze­ro­ko, aż łą­ki sta­nę­ły pod wo­dą, a ka­pu­śni­ska ja­ko te wy­spy czer­nia­ły się grzbie­ta­mi za­go­nów spo­śród si­wej, spie­nio­nej to­pie­li.U Do­mi­ni­ko­wej też nie zwieź­li tej resz­ty, ja­ka w po­lu osta­ła.Ja­gna już od ra­na nie mo­gła dać so­bie ra­dy, cho­dzi­ła ino z ką­ta w kąt, to pa­trzy­ła przez okna na krzę geo­r­gi­nii, po­wa­lo­ną przez fa­lę, w ten świat za­desz­czo­ny i wzdy­cha­ła ża­ło­śnie.— Cni mi się, że la­bo­ga! — szep­ta­ła, z nie­cier­pli­wo­ścią ocze­ku­jąc zmro­ku i pój­ścia do Bo­ry­nów na to obie­ra­nie ka­pu­sty, a tu dzień wlókł się tak wol­no, kiej ten dzia­dek po bło­cie, tak nud­nie i tak ja­koś smut­nie, że już wy­dzier­żyć by­ło nie spo­sób.Roz­draż­nio­na też by­ła, że cię­giem krzy­cza­ła na chło­pa­ków i po­trą­ca­ła, co się jej tyl­ko pod rę­ce na­wi­nę­ło, a do te­go gło­wa ją po­bo­li­wa­ła, aż se owsem roz­pra­żo­nym i octem skro­pio­nym ob­ło­ży­ła cie­mię — do­pie­ro prze­szło.Mi­mo to miej­sca so­bie zna­leźć nie mo­gła i ro­bo­ta le­cia­ła z rąk, a ona za­pa­trza­ła się w staw roz­chlu­sta­ny, któ­ren ni­by ptak ja­ki roz­wi­jał cięż­kie skrzy­dła, bił ni­mi, pod­ry­wał się z szu­mem, aż wo­da wy­pry­ski­wa­ła na dro­gi, a ule­cieć nie mógł, jak­by no­ga­mi wro­śnię­ty w zie­mię.A za wo­dą stał dom Bo­ry­ny, do­brze by­ło wi­dać zie­lo­ny ze sta­ro­ści dach i ga­nek świe­żo po­kry­ty gon­ta­mi, bo się jesz­cze żół­ci­ły, i za­bu­do­wa­nia za sa­dem, ale cał­kiem nie wie­dzia­ła, na co pa­trzy.Do­mi­ni­ko­wej nie by­ło od sa­me­go ra­na, bo ją we­zwa­li do ro­dzą­cej ko­bie­ty na dru­gi ko­niec wsi, ja­ko że le­ku­ją­ca by­ła i zna­ją­ca się na róż­nych cho­ro­bach.A Ja­gnę aż pod­ry­wa­ło, że­by gdzie bie­żyć we świat, do lu­dzi, ale co się przy­odzia­ła na gło­wę w za­pa­skę i wyj­rza­ła za próg na bło­to i plu­chę — to się jej ode­chcie­wa­ło wszyst­kie­go.że w koń­cu aż się jej pła­kać chcia­ło z tej ja­kiejś dziw­nej tę­sk­no­ści.to nie mo­gąc so­bie po­ra­dzić, otwo­rzy­ła swo­ją skrzyn­kę i ję­ła z niej wyj­mo­wać a roz­kła­dać po łóż­kach przy­odzie­wek świą­tecz­ny.aż po­czer­wie­nia­ło w izbie od weł­nia­ków pa­sia­stych.za­pa­sek.ka­fta­nów.ale nie cie­szy­ło ją to dzi­siaj, nie.pa­trzy­ła obo­jęt­nym, znu­dzo­nym wzro­kiem na do­bro swo­je, tyl­ko wy­cią­gnę­ła spod spodu chust­kę Bo­ry­no­wą i wstąż­kę, ustro­iła się w nią i dłu­go prze­glą­da­ła się w lu­ster­ku.— Nie­zgo­rzej.trza się na wie­czór w to przy­odziać.— po­my­śla­ła i zdję­ła za­raz, bo ktoś szedł opłot­ka­mi do cha­łu­py.Wszedł Ma­te­usz.Ja­gna aż krzyk­nę­ła ze zdzi­wie­nia, bo ten ci to był, o któ­re­go naj­wię­cej po­ma­wia­no ją, że z nim w sa­dzie no­ca­mi się scho­dzi, a czę­sto i gdzie in­dziej pusz­cza.Pa­ro­bek był star­szy, bo mu już do­brze by­ło po trzy­dzie­st­ce, ka­wa­ler jesz­cze, ale że­nić się nie chciał, że to sio­stry miał nie po­wy­da­wa­ne, a jak Ja­gu­styn­ka plot­ko­wa­ła, że mu to dzieu­chy abo i cu­dze żo­ny le­piej sma­ko­wa­ły.Chłop był roz­ro­sły jak dąb, moc­ny, du­fa­ją­cy w sie­bie i przez to tak har­ny i nie­ustę­pli­wy, że ma­ło kto się go nie bo­jał.A spo­sob­na ju­cha by­ła do wszyst­kie­go; na fle­ci­ku gry­wał, że aż do du­szy szło, wóz zro­bić zro­bił, cha­łu­py sta­wiał, pie­ce wy­le­piał, wszyst­ko ro­bił tak spraw­nie, że ino mu się ro­bo­ta w gar­ściach pa­li­ła; grosz go się ino nie trzy­mał cał­kiem, choć za­ra­biał spo­ro, bo wszyst­ko za­raz prze­pił i prze­fun­do­wał al­bo i roz­po­ży­czył.Go­łąb by­ło mu na prze­zwi­sko, choć i do ja­strzę­bia prę­dzej był po­do­bien z twa­rzy i z onej za­pal­czy­wo­ści.— Niech bę­dzie po­chwa­lo­ny!— Na wie­ki.Ma­te­usz!— Jam ci, Ja­guś, ja.Ści­snął ją za rę­kę i tak go­rą­co pa­trzył w oczy, aż się dziew­czy­na za­ru­mie­ni­ła i nie­spo­koj­nie na drzwi po­glą­da­ła.— A to z pół ro­ku by­łeś we świe­cie.— szep­nę­ła zmie­sza­na.— Ca­łe pół ro­ku i dwa­dzie­ścia i trzy dni.do­brzem li­czył.— a rąk jej nie pusz­czał.— Za­pa­lę świa­tło! — za­wo­ła­ła, że to się już mro­czy­ło na do­bre i że­by mu się wy­rwać.— Przy­wi­taj­że mnie, Ja­guś — pro­sił ci­cho i chciał ją ob­jąć, ale wy­su­nę­ła się pręd­ko i szła do ko­mi­na za­pa­lić świa­tło, bo­ja­ła się, że­by ich tak po ciem­ku mat­ka nie ze­szła abo i kto dru­gi, ale nie zdą­ży­ła, bo Ma­te­usz chy­cił ją wpół, przy­ci­snął moc­no do sie­bie i jął za­pa­mię­ta­le ca­ło­wać.Za­trze­po­ta­ła się kiej ptak, ale nie jej moc wy­rwać się ta­kie­mu głod­ne­mu smo­ko­wi, któ­ren ści­skał, aż że­bra trzesz­cza­ły, i tak ca­ło­wał, że cał­kiem ze­sła­bła, oczy jej za­szły mgłą, tchu zła­pać nie mo­gła, że ino ostat­kiem skam­la­ła:— Puść.Ma­te­usz.Ma­tu­la.— Jesz­cze ździeb­ko, Ja­guś, jesz­cze raz, bo się cał­kiem wściek­nę.— I tak ca­ło­wał, że mu dziew­czy­na cał­kiem zmię­kła i le­cia­ła przez rę­ce kiej wo­da, ale pu­ścił ją, bo po­sły­szał w sie­niach kro­ki, sam za­pa­lił nad oka­pem lamp­kę i skrę­cał pa­pie­ro­sa, a roz­iskrzo­ny­mi ucie­chą ocza­mi spo­glą­dał na Ja­guś, że to jesz­cze przyjść do sie­bie nie przy­szła, bo się moc­no dzier­ży­ła ścia­ny i dy­sza­ła cięż­ko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire