[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak zatem pozwoliłem sobie wysłać papiery pańskiemu służącemu, który powiedział mi, że cieszysię pańskim pełnym zaufaniem.Gdy będzie pan w Anglii, mam nadzieję, że dowie się pan czegoś w sprawie pretensjiStuarta.Karol Stuart najwyrazniej poważnie traktuje swoje pretensje do korony i rzeczywiściezamierza przeciwstawić się Jerzemu.Tak ja, jak i Francja, dalecy jesteśmy od tego, by decydowaćw kwestii praw Jerzego II do tronu, lecz może pan zrozumieć, dlaczego nasz ukochany i NadeWszystko Katolicki król Ludwik XV zainteresowany jest sprawami Karola Stuarta, równieżkatolika, jednego z tych, których pretensje do tronu wynikają z dawniejszych koligacji niż te,którymi szczyci się Jego Brytyjska Mość Jerzy II.Będzie pan w idealnym miejscu, by poznaćzamiary rządu.Jakiekolwiek komentarze, które by pan usłyszał i przekazał dalej, do mnie, byłybyjak najbardziej mile widziane.Przygotowałem list dla pańskiego znajomego uczonego, Mr Sattina, który, jak mi panpowiedział, przez wiele lat studiował we Francji.W liście tym polecam pańskiego przyjaciela i jegowiedzę.Zasługuje on na zaufanie możnego patrona w Anglii.Proszę usilnie, by pański przyjacielSattin, w miarę możliwości, mnie nie skompromitował.(.) Kilka tygodni temu napomknął pan o planie wyjazdu do Prus.Jak pan powiedział,wróci pan do Francji przed latem.Ufam, że będziemy wtedy mogli szerzej porozmawiać o tychsprawach.(.) Jest już pózno i bardzo pragnę udać się na spoczynek.%7łyczę panu miłej podróży iłagodnego morza, by droga nie zajęła panu zbyt wiele czasu (chociaż moje doświadczenie prawiezawsze dowodzi, że podróż jest uciążliwa, a morze wzburzone).Najuniżeniej dziękuję panu zaprzyjęcie tego listu i załączników.Zobowiązany wobec panaPierre Renę Maxime lgnace Ferrand VivienLaurent Monhutinle Duc de ma Mer-Herbeux12Szarża Saint Sebastiena omal nie zakończyła się powodzeniem.Saint-Germain zdołałuniknąć ciosu, posyłając barona na kamienną posadzkę.Gniew wyznawcy Szatana rozpalił się zezdwojoną siłą i tylko zadanie cierpienia mogłoby go ugasić.Ale i to nie było mu dane.Gdyusiłował się podnieść by ponowić atak, poczuł rozdzierający ból w kostce i osunął się na ziemię.Kątem oka dostrzegł, jak palce markiza de Montalia wczepiają się w jego stopę.Twarz Roberta,pełna cierpienia wywołanego wrzynaniem się lin w ciało, przypominała krwawą maskę.SaintSebastien miotał się w uścisku, usiłując drugą nogą odkopnąć ręce markiza.Każde uderzenie wobolałe dłonie nieludzko wykrzywiało twarz nieszczęśnika, lecz nie poluzniał chwytu.Krzyczał cośbez związku, wstrząsając się, gdy nagle Vandonne upadł na niego, zsuwając się pod ołtarz.Narozpustnym obliczu młodzieńca gościł szeroki uśmiech, wyrażający jak gdyby zdziwienie i rozpacz.Jego niedawne spięcie z Saint-Germainem zakończyło się tragicznie: Vandonne miał wyłamaneobydwa barki i zmiażdżoną stopę.Przerażony leżał nieruchomo, wodząc wzrokiem po mrocznympomieszczeniu.Widział, jak Robert de Montalia - niczym potwór z "Kuszenia Zwiętego Antoniego"- przyciąga coraz bliżej ku sobie barona Saint Sebastiena, każdym ruchem obiecując zagładę wskrwawionych, jak u rzeznika, ramionach.Tuż obok Saint-Germain zmagał się z pozostałymi członkami Kręgu.De la Sept-Nuitschwycił hrabiego za włosy, pragnąc odgiąć jego głowę i wymierzyć serię błyskawicznych ciosóww szyję.Na szczęście zdołał jedynie wyrwać kępkę ciemnych włosów.W chwilę potem zwinął się zbólu, gdy wprawne dłonie Saint-Germaina zacisnęły się na jego przedramionach łamiąc je.Po razkolejny pomieszczenie wypełniło się przenikliwym wrzaskiem.Hrabia błyskawicznie obrócił de laSept-Nuit plecami do siebie i, trzymając za bezwładne ręce, parł kolanem na kręgosłup młodzieńca,z zimnym wyrazem twarzy wsłuchując się w trzask pękających kręgów.Tymczasem Saint Sebastien z desperacją opierał się szaleńczej sile Roberta, który, cal pocalu, przyciągał go do siebie.Baron nie miał wątpliwości, że jeśli skrwawione dłonie de Montaliasięgną jego gardła, wówczas szansę na ocalenie zmaleją do zera.- Zabiję cię - wycedził przez zęby markiz.Saint Sebastien usłyszał te słowa ponadmieszaniną jęków, krzyków i przekleństw rzucanych przez swoich kompanów.Wszystko działo się jednocześnie.Jueneport zdjął ze ściany dwie pochodnie i niósł je przed sobą niczym krótkie miecze.Gestem nakazał współwyznawcom odsunąć się na boki, po czym ruszył w kierunku Saint-Germaina, mierząc w jego twarz.Chwila ta wydała się Saint Sebastienowi zbawienną.Ponowił kopnięcie w dłonie Roberta izawył z całych sił:- W imię naszego Zlubu Krwi, pomóżcie!!!Chateaurose i de les Radeux natychmiast odwrócili się w jego stronę i błyskawicznie rzucilina Roberta de Montalia, przyciskając go do podłogi.Madelaine obserwując tę straszliwą walkę była niemal pewna, że wszyscy o niej zapomnieli.Przerażał ją gniew ojca i brutalny atak, którym go pokonano.Nie płakała jednak, nie czułanienawiści ani zbliżającego się szaleństwa.Nic nie czuła.Musiała przekonywać samą siebie, że tonie sen, że to wszystko dzieje się naprawdę.Dopiero widok Achille Cressie taszczącego masywnykoksownik w pobliże miejsca, gdzie przytrzymywano jej ojca, zmusił ją do działania.Po razkolejny sprawdziła siłę krępujących ją więzów.Przy trzeciej próbie zauważyła, że część zwojów wpobliżu lewej ręki nieco się zluzowała.Upatrując w tym szansę, ponowiła czynność, zdecydowanauwolnić się.Achille Cressie, tymczasem, odepchnął Chateaurose i stanął nad markizem.- Nikt nie będzie cię już miał po mnie! - krzyknął.W chwilę pózniej ciężki, żelazny kociołekzmiażdżył twarz de Montalia, odbierając jej wszelkie podobieństwo ludzkiego oblicza.- Dobra robota, Achille - skrzywił się Saint Sebastien.- Tego mamy już z głowy.- Wskazałna Saint-Germaina.- Chcę, żeby zginął.Ale niech zdycha powoli.Wyznawcy Szatana raz jeszcze otoczyli hrabiego, który przyjął to ze stoickim spokojem.Skutecznie unikał płomieni pochodni trzymanych przez Jueneporta, kilkakrotnie zręcznościąruchów zmuszając go do odwrotu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]