[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Degarmo wstał z fotela, podszedł i pochylił się nade mną. Mógłbyś to powtórzyć? zaproponował, nie podnosząc głosu.Więc powtórzyłem.Trzasnął mnie w twarz otwartą dłonią.Głowa gwałtownie odskoczyła mi na bok ipoczułem, jak mój policzek rośnie i robi się gorący. Mógłbyś to powtórzyć jeszcze raz? zapytał tym samym spokojnym tonem.Powtórzyłem jeszcze raz.Jego dłoń wykonała tę samą drogę, a moja głowa znowugwałtownie odskoczyła na bok. Jeszcze raz?Tym razem odparłem: Nic z tego.Powiedziałem to trzy razy, a jak to mówią do trzech razy sztuka.Zanastępnym mógłbyś nie trafić.Pocierałem dłonią policzek, podczas gdy on dalej zwisał nade mną z odsłoniętymizębami i zwierzęcą wściekłością w tych swoich bardzo błękitnych oczach. Za każdym razem kiedy się tak odezwiesz do gliniarza wycedził będziesz z górywiedział, jaka będzie jego odpowiedz.I gdybyś jednak miał ochotę spróbować jeszcze raz, towiedz, że nie ograniczę się już do odpowiedzi otwartą dłonią.Mocno zacisnąłem usta i dalej masowałem sobie policzek. A jak będziesz wtykał nos w nasze sprawy, to pewnego dnia ockniesz się w jakiejściemnej alejce i zobaczysz, jak przypatrują ci się bezpańskie głodne koty dorzucił jeszcze.Nic na to nie odpowiedziałem, więc głośno dysząc odszedł i z powrotem usadowił sięw fotelu.Dałem spokój masażowi, a za to wyciągnąłem przed siebie rękę i zacząłem napinaćjeden po drugim palce, żeby nie skurczyły się w pięść. Będę pamiętał o obu tych możliwościach obiecałem.ROZDZIAA 22KIEDY DOTARAEM z powrotem do Hollywood i do swojego biura, zaczynał się już wieczór.Budynek opustoszał, korytarze były ciche, za to w części pokojów przez otwarte drzwi widaćbyło sprzątaczki, które krzątały się ze swoimi odkurzaczami, szczotkami i ściereczkami dokurzu.Przekręciłem klucz w drzwiach swego biura i machinalnie podniosłem z podłogikopertę wrzuconą przez otwór na listy i nie czytając, położyłem ją na biurku.Otworzyłemokna i wychyliłem się na zewnątrz, żeby przez chwilę popatrzeć na migotanie neonów inawdychać się ciepłego, bogatego w zapachy powietrza, które wydmuchiwał na zewnątrzwentylator kafejki mieszczącej się w sąsiednim budynku.Potem uwolniłem się od marynarki i krawata, zasiadłem za biurkiem, wydobyłem zgłębokiej szuflady dyżurną butelczynę i golnąłem sobie szklaneczkę.Nie poczułemspodziewanego odprężenia.Poczęstowałem się więc następną, ale i ta nie poskutkowała.O tej porze Webber miał już pewnie za sobą wizytę u Kingsleya, po której albo jużzostał, albo za chwilę zostanie ogłoszony powszechny alarm w sprawie zniknięcia jego żony.Była to sprawa jakby skrojona dla policji: niemiła afera z udziałem dwu niezbyt miłych osób.Za dużo miłości, za dużo alkoholu i za dużo rozwiązłości, co w rezultacie dałoniepohamowaną nienawiść, morderczy impuls i śmierć.Wydało mi się to jednak trochę zbyt proste.Sięgnąłem po znalezioną pod drzwiami kopertę, na której nie było znaczkapocztowego.Rozerwałem ją i znalazłem w środku zwięzły list:Panie Marlowe,rodzice Florence Almore to pan Eustace Grayson z żoną, zamieszkali obecnie wRossmore Arms, przy South Oxford Avenue 640.Adres znalazłam w książce telefonicznej.Pańska ADRIENNE FROMSETT.Pismo równie eleganckie jak ręka, która trzymała pióro.Odłożyłem liścik i nalałemsobie jeszcze jedną szklaneczkę.Poczułem wreszcie, że troszkę mniej się już we mnie gotuje.Zacząłem bezsensownie przesuwać rzeczy leżące na biurku.Moje własne ręce wydałymi się grube, rozpalone i niezręczne.Przejechałem palcem po rogu szklanego blatu iprzyjrzałem się smudze, którą nakreśliłem w pokrywającym go kurzu.Potem przyjrzałem sięczubkowi palca, który ją nakreślił, i otarłem go z brudu.Potem spojrzałem na zegarek.Potemna ścianę.Potem w pustą przestrzeń.Wreszcie odstawiłem butelkę do szuflady i opłukałem szklankę nad umywalką, poczym obmyłem ręce i zwilżyłem zimną wodą twarz, której się następnie przyjrzałem.Lewypoliczek nie był już czerwony, ale jakby trochę spuchnięty.Nie za mocno, ale wystarczającowyraznie na to, żebym na jego widok wziął się w garść.Przyczesałem włosy i przy tej okazjiprzyjrzałem się tym siwym.Było ich już całkiem sporo.Na dobitek twarz pod tymi włosamibyła twarzą człowieka schorowanego.Nic mi się w niej nie podobało.Wróciłem do biurka iponownie przeczytałem liścik panny Fromsett.Wygładziłem go na szkle blatu, przytknąłemdo nosa, wygładziłem jeszcze raz, po czym złożyłem i wsunąłem do kieszeni marynarki.Siedziałem nieruchomo i przez otwarte okna wsłuchiwałem się w wieczór, którystawał się coraz cichszy, coraz spokojniejszy.Aż poczułem, że i we mnie z wolna zaczyna się rodzić spokój.ROZDZIAA 23ROSSMORE ARMS był to dość posępnie prezentujący się budynek z czerwonej cegły, który ztrzech stron otaczał wielki dziedziniec.Wchodziło się doń przez obity pluszem hall,zawierający oprócz ciszy donice z roślinnością, znudzonego kanarka zamieszkującego klatkęo rozmiarach psiej budy, odór kurzu, starego dywanu oraz wciąż wyczuwalny zapachgardenii, których dawno tu już nie było.Graysonowie mieszkali w północnym skrzydle, na piątym piętrze od frontu.Przyjęlimnie w pokoju, który sprawiał wrażenie, że z rozmysłem urządzono go wedle mody, jakapanowała przed dwudziestoma laty: wielkie, przeładowane ozdóbkami i grubą tapicerkąmeble, mosiężne klamki w kształcie jaj, na ścianie ogromne lustro w pozłacanej ramie, stół zmarmurowym blatem i ciemnoczerwone pluszowe kotary w oknach.Wszystko to przesyconebyło zapachem tytoniu, oprócz którego rozpoznałem zapach niedawnej kolacji, na którąskładały się barani kotlet i brokuły.Pani Grayson była pulchną niewiastą, która niegdyś mogła mieć duże oczy o barwiedziecięcego błękitu.Teraz były wyblakłe, trochę wyłupiaste i przyćmione przez szkłaokularów.Jej siwe włosy miały jakiś dziwny odcień.Siedziała ze skrzyżowanymi w kostkachnogami, przy czym stopami ledwie sięgała podłogi.Na kolanach trzymała duży wiklinowykoszyk z przyborami do szycia, gdyż zajmowała się właśnie cerowaniem skarpetek.Jej małżonek, Eustace Grayson, był wysokim, przygarbionym mężczyzną o pożółkłejtwarzy, podciągniętych ramionach, szczeciniastych brwiach i prawie nieistniejącej brodzie.Górna część jego twarzy świadczyła o zamiłowaniu do konkretów i rzeczowości, dolna byłajak gdyby w zaniku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]