[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Opadając na dno łodzi, spytał kompana: -Co cię.zatrzymało?- Jakiś cholerny idiota puścił konia luzem.i dostałem kopytem.Głupie zwierzę niemal mi, psiakrew, złamało nogę.Wiedziałem - ciągnął, siadając na ławeczce - że w porcie rozpęta się wielka zawierucha, pomyślałem więc, że jeżeli wydostaniecie się z zamętu, to pewnie będziecie płynąć tędy.No i jestem.- Bystre chłopię! - mruknął de Longueville, siadając z Calisem do wioseł.- A teraz za wiadra i wybierać!- Co to znaczy „wybierać”? - spytał Roo.- Bierzesz ten ceber - Erik wskazał mu leżące na dnie łodzi wiadro.- Napełniasz tu - skinął ręką ku zęzie - i wylewasz za burtę.- Jestem ranny! - żachnął się Roo.Rozejrzawszy się po łodzi, w której nie było ani jednego człeka, który nie odniósłby jakichś obrażeń, Erik odparł: - Serce mi krwawi, przyjacielu.Wybieraj!- Co z Natombim i Greylockiem? - spytał po chwili.- Natombi nie żyje - odpowiedział Roo.- Jakiś żołnierz pchnął go z tyłu, gdy usiłował przemknąć obok drugiego.Greylocka zaś nie widziałem od chwili, kiedy wróciliśmy do portu.- Mów, ile chcesz - warknął de Longueville - ale zacznij wreszcie wybierać!Roo zmełł w zębach jakąś gniewną odpowiedź, ale zanurzył ceber w wodzie zbierającej się na dnie łódki i wylał zawartość wiadra za burtę.Nagle poczuli w powietrzu przepływ niezwykłej mocy, a usłyszawszy śpiewny dźwięk, wszyscy obrócili się ku miastu.Wiosłując mozolnie przez ponad godzinę, wydostali się już niemal na otwarte morze, wystarczająco daleko, by mogli zwolnić tempo.Teraz zaś zawracali ku północnemu wschodowi, kierując się w stronę Miasta nad Wężową Rzeką.Świetlny most dotykał już niemal gruntu i na całej jego długości zgromadziło się wojsko.Przenikliwy dźwięk był na tyle głośny, że wszyscy w łodzi poczuli mrowienie.Erik nie mógł zobaczyć Jak się mają wojownicy na moście, pomyślał jednak, że skoro oni w takiej odległości dotkliwie odczuli „burzę”, to tamtym nie ma czego zazdrościć.I nagle most zniknął.- No proszę.- rzekł Roo.W sekundę później nad wodami rozległ się straszliwy łoskot, a potem ogarnął ich powiew ciepłego wiatru, tak intensywny, że łódź zatańczyła na fali.- Ktoś sprawił, że most diabli wzięli - rzekł obrazowo Sho Pi.De Longueville parsknął śmiechem.Był to długi.i wredny chichot.- Co cię tak bawi? - spytał go Erik.- Mam nadzieję, że te jaszczury, co były na moście, potrafią pływać.- Chłopie! - rzekł Jadów z uśmiechem, który rozjaśnił zapadający z wolna wieczorny półmrok.- Pomyśl o wysokości tego mostu! Ja mam nadzieję, że potrafią latać!- Wiecie.- zamyślił się Roo - tam ich było kilkanaście tysięcy.- Im więcej, tym lepiej dla nas - mruknął de Longueville.- A teraz.dobrze by było, gdyby ktoś wziął ode mnie wiosła.- I nagle osunął się na dno łodzi.Jego miejsce szybko zajął Erik, a Roo i Sho Pi przenieśli sierżanta na tylną ławeczkę.- Jest ranny w ramię - mruknął Erik.- I w bok - dodał Sho Pi, obejrzawszy podoficera.- Stracił mnóstwo krwi.Ster przejął Jadów, a Calis oznajmił: - Musimy wiosłować aż do świtu.a potem odpoczniemy.Do tego czasu powinniśmy już wyprzedzić uciekinierów, którzy wieją wzdłuż wybrzeża, i może znajdziemy jakieś miejsce na lądowanie.- Kapitanie! - Sho Pi aż wstał z miejsca.- Co jest?- Chyba widzę jakiś statek - rzekł, pokazując w dal dłonią.Calis odłożył wiosła i odwrócił się, by popatrzeć.Rzeczywiście, w pewnej odległości widać było piętrzące się na tle ciemniejszych chmur jasne żagle okrętu.- Mam nadzieję, że są nastawieni przyjaźnie - mruknął Roo.Calis patrzył przez chwilę, a kiedy się odwrócił, na jego twarzy jaśniał szeroki uśmiech.- Dziękować bogom! To „Tropiciel”!- Chłopaki.ucałuję kapitana! - uradował się Jadów.- Cofnij to, coś powiedział, bo jeszcze usłyszy! - żachnął się Roo.- Chcemy, by się zatrzymał, a nie odpłynął precz!Wszyscy parsknęli śmiechem, a potem Calis polecił, by zaczęli machać czymkolwiek, by zwrócić na siebie uwagę obserwatora z gniazda na topie.Ludzie wstali i zaczęli wymachiwać mieczami, usiłując złapać na ich ostrza ostatnie błyski zachodzącego słońca, inni zaś wywijali w powietrzu zdjętymi szybko koszulami - którym niestety daleko było do śnieżnej bieli.I oto statek zmienił kurs i zaczął skręt w ich stronę.Po nieskończenie długiej chwili zbliżył się na tyle, by mogli usłyszeć okrzyk stojącego na dziobie: - To wy, lordzie Calisie?- Pomóżcie nam! Mamy rannych!Statek zwolnił jeszcze bardziej, a po opuszczonych z pokładu linach szybko zsunęli się ludzie, którzy pomogli rannym dostać się na górę.Szalupę puszczono w dryf, a gdy wszyscy znaleźli się na pokładzie, spomiędzy załogi wysunął się kapitan.- Dobrze jest znów zobaczyć znajome twarze! - powiedział.- Wasza Wysokość? - zdumiał się Erik.- Tu możesz mi mówić po prostu „Admirale” - odpowiedział Nicholas, Książę Krondoru.- Jak zdołałeś namówić Króla, by cię puścił? - spytał Calis.- Kiedy „Tropiciel” wrócił z wieściami, które nam przysłałeś, powiedziałem po prostu Borrikowi, że jadę i tyle.Erland jest w Krondorze z Patrickiem, który pełni rolę jego synowskiego Regenta, obaj więc trafiliśmy tam, gdzieśmy chcieli.Zawiłości polityki wyjaśnię ci później.Teraz zejdź na dół i znajdź sobie jakieś suche ubranie.Calis kiwnął głową.- Wynośmy się stąd.Mamy wiele spraw do omówienia.- Panie Williams! - zawołał Nicholas.- Ay, sir?- Zechce pan zawrócić i podnieść tyle żagli, ile się da.Ruszamy do domu!- Ay, ay, sir! - padła odpowiedź.Erik był pewien, że w głosie pierwszego oficera słyszy ulgę.Żeglarze sprowadzili wszystkich na dół
[ Pobierz całość w formacie PDF ]