[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kłodzko wybraliśmy sobie jako największe miasto w pobliżu.W komendzie MO wysłuchał mnie uprzejmie sam zastępca komendanta.Zanotował personalia zaginionej, datę wyjazdu z Warszawy, dzień, godzinę i okoliczności zaginięcia, okiem nie mrugnął usłyszawszy, że ubrana była w lnianą ścierkę, przy młodym facecie natomiast spojrzał na mnie dziwnie.- A ta pani nie miała czasem takich.romansowych skłonności? - spytał nieco podejrzliwie.- Nie miała - odparłam bardzo stanowczo.- A pieniądze miała?- Niewiele.Parę dolarów i ze trzysta złotych.-- Biżuterię jakąś miała?Opisałam z detalami sławetny pierścionek.Zastępca komendanta wypytał mnie jeszcze troskliwie o nastrój Teresy, stosunki rodzinne, ilość i jakość ewentualnych nieporozumień oraz plany na przyszłość.Miał pełen powątpiewania i jakby niesmaku wyraz twarzy, obiecał jednak wszcząć poszukiwania.Wróciłam do samochodu, powiedziałam rodzinie, co o nich wszystkich myślę, i ruszyłam dalej.Pomiędzy Nysą a Prudnikiem wyprzedziłam autobus pospieszny PKS.Fakt sam w sobie nie stanowił nic niezwykłego, niejednokrotnie wyprzedzałam na szosach rozmaite autobusy, tym razem jednakże odbyło się to nietypowo.Autobus zachował się dziwnie, na moment przyhamował, zaryczał klaksonem, po czym ruszył za mną, gwałtownie przyspieszając.Pomyślałam, że zapewne zachodzi tu zjawisko opisywane przez pana Zasadę, mianowicie normalna reakcja kierowcy-mężczyzny na wyprzedzanie go przez kierowcę-kobietę, podobno oni bardzo tego nie lubią.Wzruszyłam ramionami, docisnęłam nieco i oddaliłam się bez trudu, droga wiodła bowiem pod górkę, co dla autobusu stanowi różnicę, dla mojego Volkswagena zaś nie.Potem jednakże zrobiło się z górki, zwolniłam, bo z przeciwka jechali, a przede mną była furmanka i w rezultacie autobus, trąbiąc okropnie i migając światłami, zaczął mnie doganiać.Przestraszyłam się, że wariat, i znów docisnęłam.Sytuacja wytworzyła się niepokojąca.Jednym okiem patrzyłam przed siebie, drugim zaś we wsteczne lusterko.Autobus grzmiał za mną z góry, aż gwizdało, niewątpliwie był w pełni sprawny, trąbił i świecił jak oszalały cały czas.Zaczęła mnie ogarniać lekka panika i po dość krótkim czasie przepuszczenie go do przodu stało się szczytem moich marzeń.Nic już więcej nie chciałam, tylko żeby sobie jechał do wszystkich diabłów, bałam się jednakże zwolnić, bo jego droga hamowania z całą pewnością była znacznie dłuższa od mojej.Prułam przed siebie, wyciskając z volkswagena wszystkie siły i modląc się o przystanek PKS.Górka skończyła się, szosa odzyskała układ poziomy, ale za to ukazał się zakręt i wieś.Nie lubię brać zakrętów we wsiach z szybkością 130 kilometrów na godzinę, jakoś nie mam serca do tego, zaczęłam zatem z duszą na ramieniu subtelnie dotykać hamulca i błyskać stop--światłem, w napięciu czekając chwili, kiedy mnie ta rozpędzona machina trzaśnie w kuper.Ryczący potwór apokaliptyczny znalazł się tuż za mną i wtedy wreszcie we wstecznym lusterku dostrzegłam znaki kierowcy.Znaki wydały mi się dość zagadkowe, odniosłam wrażenie, że grozi mi pięścią, obok jakieś osoby machały rękami, przeraziłam się ostatecznie, że może mam z tyłu coś podejrzanego, nie wiem, zwłoki mi wystają z bagażnika czy też wlokę za sobą niewypał na sznurku, w każdym razie podjęłam desperacką decyzję.Zatrzymać się za wszelką cenę!Decyzję wprowadziłam w czyn dobry kawałek za wsią, już prawie blisko następnej, bo ciągle mi było za wąsko jak na to monstrum, lecące za mną.Zwolniłam wreszcie dostatecznie, żeby odzyskać zaufanie do jego hamulców, i zatrzymałam się na poboczu.Autobus zatrzymał się za mną.Zanim zdążyłam się ruszyć, otoczył mnie tłum pasażerów.Kierowca był pierwszy, zapewne dlatego, że sam decydował o kolejności otwierania drzwi.- Ale pani leci, jak rany! - powiedział z niezadowoleniem.- Macham i macham, a pani nic, tylko premio Argentyna! Tu jedna pani koniecznie chciała państwa dogonić.- Teresa! - krzyknęła z nadzieją moja matka, całkowicie nieświadoma niebezpieczeństwa, któremu świeżo uszła.Przez kupę ludzi przepchnęła się jakaś młoda osoba, wielce poruszona i tak ładna, że bez trudu zdołałaby nakłonić nawet stu kierowców do najdziwniejszych wybryków.- Ach, proszę pani, to ja! - zawołała z ożywieniem.- Ja widziałam tę panią, która zginęła! Czy ona się znalazła?Zaprzeczyłam.Czyniłam właśnie usilne starania, żeby ochłonąć nieco po straszliwej pogoni.Kierowca ustąpił miejsca młodej osobie, która wetknęła głowę w moje okno.O tym, żeby wysiąść, nie było mowy, ludzie z autobusu oblepili mi samochód ze wszystkich stron, dociskając drzwiczki.- To ja ją widziałam! - powiedziała z przejęciem prześliczna dziewczyna.- Wie pani, ja tam byłam na górze, jak pani jej szukała, i potem zapamiętałam pani samochód i w ogóle wszystko.Miałam zamiar napisać kartkę do Polanicy pod ten adres, który pani podała, ale zobaczyłam właśnie, że pani jedzie, i pan kierowca zgodził się panią dogonić.Niska dosyć, taka średnia, niegruba i niechuda, czarna, krótko ostrzyżona, prawda? Miała czarne spodnie, czerwoną bluzkę, czerwone pantofle i ten pierścionek, nie? To ona była?- Ona - przyświadczyłam.- Powinna mieć jeszcze torbę, czarną, z czerwonymi ozdobami.- Torby nie widziałam.- A ścierkę? - przerwała nagle Lucyna.Proszę? - zdziwiła się dziewczyna niepewnie.- Lucyna, odczep się od tej ścierki, na litość boską! Widocznie było ciepło! Odzieją pani widziała i kiedy?- Dzisiaj rano! Na campingu koło Jeziora Otmuchowskiego.Ja tam nocowałam, a ta pani wyszła z jednego domku, akurat, jak leciałam do autobusu, tuż koło mnie wyszła, prawie na nią wpadłam, ten pierścionek mignął mi w oczach i dopiero potem pomyślałam, że to przecież ta pani, nawet się za nią obejrzałam, stała tam ciągle, ale już nie mogłam wracać, bo musiałam zdążyć na autobus! W Nysie miałam przesiadkę.Wie pani, ja czytam wszystkie kryminalne powieści i dlatego od razu sobie skojarzyłam.Co za szczęście, że pani akurat jechała!- To musiała być Teresa - powiedziała stanowczo Lucyna.- Niemożliwe przecież, żeby akurat na tych terenach znalazła się druga baba, wyglądająca identycznie jak ona, tak samo ubrana i w dodatku z takim samym pierścionkiem.Teresa, z pewnością!Przyznałam jej słuszność, czując się cokolwiek oszołomiona.Co, u diabła, Teresa robiła na campingu koło jeziora i na którym campingu?! Jest ich tam dookoła zatrzęsienie!Młoda osoba mniej więcej określiła drogę, jaką odbyła od owego domku do przystanku autobusowego.Należało po prostu zapamiętać ją odwrotnie i od razu pojawiała się szansa trafienia.Kierowca usiadł na zboczu rowu, oświadczając, że nadrobił trochę za dużo czasu i musi go teraz zmarnować.Pasażerowie życzliwie udzielali nam rad i czynili pocieszające uwagi.Zawróciłam i ruszyłam z powrotem w kierunku Nysy.Campingi nad Jeziorem Otmuchowskim zwiedziliśmy wszystkie z nadzwyczajną dokładnością.W żadnej administracji, w żadnym biurze zakwaterowań, w żadnym punkcie rozdziału i wynajmu domków nie było po Teresie najmniejszego śladu.Późnym wieczorem, zmęczeni i zrezygnowani, zdecydowaliśmy się zostać tu na noc
[ Pobierz całość w formacie PDF ]