[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pan do kogo?- Do pana Andrzeja Nowaczyka.Czy dobrze trafiłem?- Tak.Pan Andrzej tu mieszka.Ma pokój na poddaszu.Aleteraz nikogo tam poza Norą nie ma.Państwo Kle- szczewscyoboje pracują.Dzieci wyjechały na wakacje.Pan Andrzej całymidniami w domu nie bywa.Jest gdzieś pod Warszawą u swojegoprzyjaciela, uczą się razem, a może pomaga mu w gospodarce?- A czyj to pies?- To pana Nowaczyka.Suka.Nazywa się Nora.Ale prawdęmówiąc więcej się nią opiekuje pani Kleszczewska niż jej pan.Jego całymi dniami nie ma.Dobry pies.Zły.Nikomu nie daweiść do ogrodu.- Stary?- Pan Andrzej ma go chyba ze dwa lata.Powiem nawet, żedawniej ta suka nie szczekała tak dużo jak ostatnio.Teraz nawetna mnie ujada, gdy podejdę do siatki.Pana Nowaczyka trudnozastać.Najlepiej wieczorem.A czego pan chce od niego? Może japowtórzę?- O, głupstwo.Pracowaliśmy razem rok temu - gładko skłamałporucznik.- Byłem w pobliżu, więc pomyślałem, że wstąpię ipogadam ze znajomym.Skoro go nie ma w domu, to trudno.Dowidzenia pani.- Do widzenia.Zrobiło się już dość pózno.Dochodziła druga i porucznikuznał, że na dzisiaj koniec z wywiadami.Postanowił wrócić naSierakowskiego, do Komendy, aby podzielić się uzyskanymiinformacjami z kapitanem Kowalczykiem.Zastał go w pokoju.- Cały dzień straciłem - rzeki porucznik na zakończenieswojego sprawozdania.- Nabiegałem się z Mokotowa naBielany.I nic.Kompletne fiasko.Z naszej listy można skreślićwszystkie babki i Nowaczyka.- To także sukces.Im mniej osób zostanie na liście, tym bliżejbędziemy celu.Wydaje mi się jednak, że skreślenie tej czwórkijest na razie przedwczesne.Wiemy tylko, że żadne z nich niemiało psa.A raczej, że wszystkie dziewczyny nie miały psów.Nowaczyk miał go i ma dalej.To bardzo ważna dla niegookoliczność.Stawia go prawie poza kręgiem podejrzeń.Wiemytakże, co wczoraj robiła Nowakowska.W tym czasie, gdy takniefortunnie polowaliśmy na szantażystę.A reszta?Wykluczyłem bezpośredni udział w akcji jakiejś kobiety.Przypuszczałem, że sukę prowadził mężczyzna.To się jużpotwierdziło.Zrobiliśmy wywiad w Jankach Małych i naautostradzie do Krakowa.Ustalono, że pojawiał się tam częstojakiś mężczyzna z psem-owczarkiem i tresował go.To na pewnobyła nasza suka ze swoim właścicielem.- Czy macie rysopis tego człowieka?- Niestety nie.Starsi byli zajęci własnymi sprawami.Nie mieliczasu ani chęci dokładnie przyglądać się nieznajomemu z psem.Najwięcej informacji uzyskaliśmy od dzieci.One interesowałysię przede wszystkim suką.Zeznały, że pies biegł na rozkaz wżyto i przynosił schowane tam paczki.- Prosta historia.Najpierw nauczył sukę odnajdywać iprzynosić paczkę.Zawsze jedną i tę samą.Owiniętą w lnianąszmatę.Pózniej chował ją zawsze w to samo miejsce.Poddrzewem za przystankiem PKS, a za to wydłużał drogę, jaką piesmiał przebyć biegnąc po paczkę.W ten sposób wyrobił w suceodruch warunkowy, że aport znajduje się w Jankach Małych.Gdy więc wczoraj dotarł do autostrady krakowskiej i wydalrozkaz suce, ta od razu, bez wahania pobiegła pod znane sobiedrzewo i przyniosła to, co pod nim leżało.- Widzę, że świetnie orientujesz się w zagadnieniach tresury.- Nic dziwnego.Kończyłem szkołę oficerską MO w 1949 roku.Mieściła się wtedy jeszcze w Słupsku, gdzie była również szkołapodoficerska i szkoda psów milicyjnych.Napatrzyłem się tam naznacznie trudniejsze sztuki, jakich można wyuczyćinteligentnego owczara.Ta z aportem jest jedną zpodstawowych.Po dwóch tygodniach nauki każdy pieswykonają bezbłędnie.Chyba.Chyba że na swojej drodze spotkakota.Wtedy instynkt okaże się silniejszy niż nauka.- Tak.Słyszałem, że w czasie okupacji hitlerowcy pilnującygranicy Reichu i Generalnej Guberni sprowadzili specjalnietresowane psy dla łapania przemytników.Tropiły one ludzi nalinii granicznej.Rzucały się na nich, obalały i szczekaniemprzywoływały hitlerowskich strażników.Początkowo cały ruchgraniczny ustał, ale wkrótce przemytnicy wybierali się na wypra-wy z kotem za pazuchą.Gdy pies wyśledził człowiekaprzekraczającego granicę, ten wyjmował kota i puszczał go naziemię.Kot uciekał do najbliższego drzewa, psy za nim irozpoczynało się oblężenie.A ludzie oddalali się spokojnie.Hitlerowcy zwabieni ujadaniem zjawiali się i zastawali swojąsforę, siedzącą wokół sosny z łbami zadartymi ku górze i kota nagałęzi.A przemytników ani śladu.Wtedy bardzo poszły w ceniewarszawskie i łódzkie koty.- My również zrobiliśmy raz figiel komendantowi tej psiejakademii.Codziennie rano odbywał się w szkole przeglądzwierząt i przodowników.Przodownicy wraz ze swoimi psamiustawiali się w dwuszeregu.Psy siedziały koło ich lewych nóg.Na komendę przodownicy przechodzili na drugą stronę placu,zostawiając psy na poprzednim miejscu.W środku tworzyła sięwolna przestrzeń: po jednej stronie dwuszereg ludzi, po drugiejtaki sam.psów.Wtedy dopiero wychodził z budynkukomendant szkoły i odbierał raport.Wszystko to działo się tużprzy ulicy za niewielkim płotem.Kiedyś złapaliśmy dużego sza-rego kocura i zaczailiśmy się za parkanem.Gdy już wszystkobyło gotowe i komendant odbierał raport, rzuciliśmy kota wsam środek psów.Co tam się działo! Najpierw psy skoczyły nakocura, pózniej zaczęły gryzć się między sobą.Chyba z godzinęnie mogli ich rozdzielić.Leli wodę sikawkami.Harmider byłosłychać w całym Słupsku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]