[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na czas połogu przyjechała pani d'Amberieux.Oczekiwała tęgiegochłopaka.Córka! Ci Mercadierowie naprawdę niewiele dokazali.Na drugidzień wyjechała do Paryża.Paskal, nieszczęśliwy i oczarowany, odczuwał zrazu do siostrzyczkinadzwyczajną miłość.Siadał przy kołysce na małej ławeczce, machałrękami, starał się porozumieć z malutką.Ona przypatrywała się plamomświetlnym i lekceważyła brata. Męczysz ją" mówiła mama.Wtedy Paskal, który miał wówczas pięć i pół roku, stawał w przedpokojuprzed drzwiami, za którymi drzemała siostrzyczka, przyciskał obie ręce doserca i szeptał: Joasiu, mała Joasiu, poświęcę ci całe moje życie." Oczymiał pełne łez i zachwycony był własną szlachetnością i ofiarnością.Nigdyjednak równie wzniosła przysięga nie była w tak małej mierze dotrzymanai tak bez pokrycia w przyszłości.Gdy Joasia zaczęła mówić, chodzić, brat przestał się nią interesować.Wogóle stała się nieciekawa.I tak Paskal, chociaż nie był jedynakiem, pędziłwśród skłóconych rodziców samotne dzieciństwo.Właściwie niezupełniesamotne.Dzieciństwo, z którego zapamiętał barwę ciemnych, gęstych liści,zapach leszczyny i kóz, jakiś błysk sprzed burzą, kiedy to puszczamy siębiegiem mimo pewności, że już za pózno, aby schronić się pod dachem.viUpał był cudowny.Może nie w liceum, w przepełnionych, zle wietrzonychklasach, gdzie ujmą dla profesorów byłoby zrzucić surduty, nie nosićkamizelki lub sztywnego, uwierającego kołnierzyka, który, jak u PiotraMercadier, zostawiał na karku czerwoną pręgę.Co gorsza, Piotr miałwrzód, który mógł się przemienić w karbunkuł.Mali Normandczycy tęgopocili się przy pulpitach.Ale w domu, gdzie wszystko pachniało świeżością i lawendą, zaokiennicami, w zapachu jabłoni płynącym przez okno, za którym wogrodzie suszyła się niebieskawa bielizna, upał wydawał się cudowny, byłto wreszcie ów prawdziwy upał, który trzyma się miesiącami, a człowiekaczyni leniwym.Dom stał trochę za miastem, a chociaż dochodziło się tam rodzajemniegościnnej ulicy, po drugiej stronie domu był teren zacieniony, jakbyliściasty szyb, a z okien widać było pola.Dokoła biegł bardzo wysoki,szary, omszały mur, porośnięty czerwonym rojnikiem.Paulina miło guzdrała się przy toalecie.Uwielbiała swój pokój.Była tojedyna rzecz, do której odnosiła się z żywym uczuciem.Nie dlatego, abyjej alensoński pokój wiązał się z jakimiś wspomnieniami lub zawarł wsobie wysiłek jej wyobrazni skopiowała go dokładnie wedle pokoju panide Lassy de Lasalle, która była jej przyjaciółką z pensji i wyszła za mąż wParyżu.Ale pani Deniza de Lassy, z domu Courtot de la Pause, była dlaPauliny wyrocznią w dziedzinie dobrego smaku.Pokój był kopią, wiernąkopią, bez żadnych zmian.W półcieniu przymkniętych okiennic, przed zdobną w falbanki gotowalnią,gdzie tłoczyły się: woda ogórkowa, ocet toaletowy Bully", woda kolońskamarki Johann Maria Farina, słoiki z kremem, którego sekret znała tylkoDeniza, mnóstwo sarnich nóżek, dłutek, rozpylaczy, szczoteczek i szczotekdo włosów ozdobionych anielskimi główkami, jakie powtarzały się i nalusterku, a także różne pudełeczka, okrągłe, podłużne, kwadratowe, wśródktórych leżał przyrząd do rozciągania rękawiczek siedziała Paulina,usadowiona na pufie z różowego pluszu, ozdobionym tysiącem pomponów,zdjąwszy nawet matinkę z batystu w kwiatki.Siedziała tak, w halce, znagimi ramionami, w staniczku obszytym wąską walansjenką, w całejkrasie młodości, z piersią lekko skrępowaną gorsetem, który, podnosząc iściskając nieco biust, nadawał mu tak stromą linię.Popielatoblond włosymiała podczesane do góry, tak że odsłaniały kark, gdzie wiły się dwaloczki, a pozostawione jeszcze dwa ostatnie papiloty tworzyły nad jejszczęśliwą, wypoczętą twarzą jeszcze jedną ponętę.Macierzyństwoprzeszło nad tą młodą kobietą nie tylko nie przynosząc jej szkody, leczjeszcze dodało jej nowego blasku.Gdy tak siedziała, wydawała się królową różowych krzesełekzaludniających pokój, gdzie schodziła złota drabina.Wielka muchabrzęczała w powietrzu, co wywoływało zmarszczenie brwi na spokojnymobliczu.Wszystko w pokoju było w tym różowym kolorze, któremu takniewiele trzeba, aby stał się czerwonym, wszystko prócz czarno-złotegostolika inkrustowanego masą perłową, na którym stała giloszowana lampaz różowym abażurem, całym w drobne fałdki i riuszki.Pokój miał wnękę,co wyglądało staroświecko, ale było nadzwyczaj wygodne w porannymrozgardiaszu.Szafa, duża szafa z całą masą lustrzanych szybek, byłaszeroko otwarta, a na sukniach, wiszących pod białymi płachtamigroszkowanego płótna, umieszczone były podwójne saszetki z werweną.Paulina z zatroskaną miną przypatrywała się sobie w lustrze toalety.Miała urządzić wielki obiad.Nie martwiła się o menu ani o wina.tesprawy uregulowane były niezawodną tradycją.Ale cały ten ceremoniałprzy stole! Miał to być obiad, aby mieć spokój z kolegami Piotra i ichżonami.W Alencon, jak gdzie indziej, te panie raczej niechętnie odnosiłysię do Pauliny.Mercadierowie byli zamożniejsi niż inne rodzinynauczycielskie, a Paulina garnęła się przede wszystkim do miejscowegodobrego towarzystwa, pomijając nauczycieli, dyrektora itd.Toalety jejbywały tematem licznych komentarzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]