[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Isiedząc obok ciebie, który piszesz coś, co przecież jest twoją książką odrodze z kapliczką, ośmielam się, ja, johan janssens, dodać tutaj, że tenchiński mąż stanu, choć tak rozumnie się wypowiada, to znów jednakpoplątał jedno-z-drugim: nie dostrzegł on żadnej różnicy pomiędzypolityką a interesem partyjnym, który niezauważalnie przesuwa się tam iz powrotem od interesu partyjnego do interesu osobistego.bo popatrztylko na partię socjałów i ultrasocjałów, dla których jedni zapracowują sięjak konie, dla których szeregowy aktywista na wietrze i deszczukolportuje prasę, dla których ja piszę tyle, że aż nieraz moje palce chwytakurcz.a wszystkie te poświęcenia, ten bohaterski duch i skurcz wpalcach są niepotrzebne.bo ich polityka coraz bardziej przechyla się odinteresu partyjnego ku interesowi osobistemu.I siedząc obok ciebie,który to wszystko zapisujesz w swojej książce, ja, johan janssens, muszędodać jeszcze rzecz ostatnią: że ponad tymi partiami musiałaby powstaćpartia uczciwych.światowe zrzeszenie Uczciwych.to znaczy, że jeśli0 mnie chodzi, to socjaliści lub komuniści lub anarcho--syndykaliści lubtrockiści niech sobie będą, jacy są.ale że ci bardzo uczciwi z tychwszystkich partii którzy teraz są odsunięci w kąt przez tych, którzyumieją rozpychać się łokciami i bardzo głośno wykrzykiwać swojekłamstwa i niebezpieczne idee a więc że ci bardzo uczciwi musząukręcić kark swojemu głupiemu idealizmowi i stać się bardziej praktyczni1 zadać sobie nawzajem pytanie, po co dali się przez tych wszystkichkarierowiczów zepchnąć w kąt, albo pozwalają się wykorzystywać jakoczysta flaga, która ma przykryć śmierdzący ładunek? I postawiwszy topytanie, powinni wrócić do swojej własnej kliki, partii, religii,światopoglądu.nie po to, żeby znowu stworzyć coś Nowego albo cośInnego.bo od tych wszystkich nowości i tych wszystkich inności aż sięroi i czynią one chaos jeszcze bardziej chaotycznym.ale żeby tycharywistów, tych niebezpiecznych karierowiczów we własnych szeregachchwycić za gardło i w końcu samemu przejąć kierownictwo.JAK TACZKI, HA!Jednego dnia ondyna powiada, że woli umrzeć, niż żyć dalej takniedoceniana i zapomniana, a innego dnia myśli o tym, żebyodwiedzić panów, w niedzielą.wszystko jedno, w jakiej będą wsi.żeby wpaść tam do gospody, żeby zepchnąć z ich kolan tę czy innągłupią kozę i wydrapać jej oczy.A znów innego dniasądzi, że mogłaby się zemścić nie wychodząc więcej z domu i jużnigdy więcej się nie odzywając to nigdy-więcej-się-nie-odzywającstało się w jej życiu czymś periodycznym, nikogo więcej nieoglądając i tylko wieczorem wychodząc się przewietrzyć do ogródka,gdzie jej ojciec w największym pośpiechu na-wtykał w ziemię trochękarłowatej brukselki; jednak zapomnieć panów nie umiała.Przychodziła gdzieś, gdzie nigdy nie widziano na oczy pana achillesaani0 nim nie słyszano, i choć trudno w to uwierzyć, zaczynano o nimrozmawiać.Wtedy, kiedy nie tęskniła jeszcze za nim tak jak.jak.no, w końcu to obojętne, ale kiedy jeszcze nie męczył jej takstraszliwy głód jego osoby, nikt go wtedy nie znał, nikt wtedy niesłyszał jego imienia.A teraz, kiedy chciała o nim zapomnieć, nawetnajmniejsze dziecko wszystko o nim wiedziało.wiedziano o takichrzeczach, których ona sama nigdy nawet nie podejrzewała, którychsię nawet nie domyślała: ona, ta, która siedziała na jego kolanach1 syciła się nim! Udawała jednak obojętność.mówiła: ach, tak, panachilles, znam go.i natychmiast zaczynała rozmawiać o jegoprzyjacielu, panu ludwiku, bo rozmowa o nim nie sprawiała jejtakiego bólu.Ale i o panu ludwiku miano najnowsze wiadomości:prawie zawsze bywał w niejkercken, sad.ybie bardzo daleko odter-muren, niemal na drugim końcu miasta z 2 fabrykami,gourmonprezowie mieli tam willę, zamek.ludwik mieszkał tam zwłaścicielką gospody, bardzo piękną babą, było ze 3 miesiące.zdaje się, że widziano ich, jak biegali na gołasa po parku.a teraz,kiedy była w TAKIM stanie, zwrócił ją mężowi, jak łopatę, jak taczki,które się pożyczyło, i które się zwraca, jeśli się w nich coś zepsuło,ha.Och, ondyna musiała się oderwać od tych opowieści, serce jejkrwawiło i budziła się nagle wśród nocnej ciszy czując, że kawałkitych opowieści siedzą w niej wczepione jak zadziory:ostra baba.zdaje się, że widziano ich obydwoje biegających nagolasa po parku i że on.o, miły boże, wyrwij te.sceny z mojej głowy,wyrwij, wyrwij.że wdrapywał się tam na nią jak pies.o boże, rwijm,oc-niej, rwij mocniej, bo sceny te wczepiły się zadziorami.taczki,które zwrócił, bo coś się w nich popsuło.ha.ha.1 obudziławszystkich krzyknąwszy nagle: przestań! Jak to przestań.? przecieżnic nie robię, odezwał się walerek.MORDERCY ID!Aby miara się dopełniła, ondyna znów poszła do lizy.wyglądałojednak na to, że to ona sama chciała dopełnić tej miary: czy to nieona sama powiedziała, że nigdy nie należy zbyt blisko przyglądać sięmaluczkim? Wydaje się, że o tym zapomniała, zobaczyła, że liza maznów o jeden ząb mniej i o jedno dziecko więcej, ale nie wzbudzało tow niej już takiego obrzydzenia, wyglądało na to, że z nędzą byłopodobnie jak ze wszystkim innym: gdy się tego dosyć widziało,człowiek się przyzwyczajał, jeśli się najpierw siebie przekonało, żewszystko jest tak, jak być powinno, to wtedy można było patrzećnajwiększej biedzie prosto w oczy.Ten chłopak, za którego lizawyszła, mógł właśnie niedawno zejść z dziedzińca filatury i zacząćczyścić maszyny, ale wtedy zachorował
[ Pobierz całość w formacie PDF ]