[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. No cóż& Pomyślałam, że zebranie jak największej ilości informacjio twoim pracodawcy przyniosłoby wszystkim pożytek.Chciałam poprostu przyśpieszyć trochę ten etap pracy. Rozumiem. Oczywiście zrelacjonowałabym ci tę wizytę, żebyś mógł opowiedziećo niej panu Crace owi. To naprawdę wspaniała wiadomość.A skoro już oboje tu będziemy,uważam, że powinniśmy się spotkać któregoś dnia. O tak, z prawdziwą przyjemnością.Ale co ty porabiasz w Dorset? Szukam pewnych materiałów dla pana Crace a.Jak wiesz, maobsesję na punkcie własnej prywatności.Zabronił mi wyjawiania celumojej wizyty.Kazał mi tu przyjechać i dowiedzieć się tego i owego zczasów, gdy był nauczycielem, ale bez ujawniania prawdziwych intencji.Powiedział mi, że nie chce nawet, by ktoś tu dowiedział się, że on jeszczeżyje.Dlatego musiałem uciec się do trochę głupawego wybiegu i udajęstudenta historii sztuki prowadzącego badania dotyczące opactwa, dziękiczemu zyskałem dostęp do niektórych akt z archiwum. Naprawdę? W jej głosie słychać było zaciekawienie, ale czy tylko?Czyżbym usłyszał też nutę podejrzliwości? Wiem, brzmi to na trochę naciągane, ale pan Crace upierał się przytym.Sam wymyślił taki plan.Mam niby to dowiedzieć się, jak dawninauczyciele i absolwenci postrzegają eksponaty wystawiane w opactwie,jakie są ich osobiste związki z relikwiami i rzezbami.Możesz mi wierzyć,że niełatwo było mi przeforsować tę bajeczkę. W to akurat nie wątpię odpowiedziała. Posłuchaj, chętnie porozmawiałbym z tobą dłużej, tyle że za kilkaminut mam kolejne spotkanie.Gdzie się zatrzymasz? W hotelu Hazelbury Manor.Masz tamtejszy numer telefonu? Nie, ale bez trudu go znajdę. To zadzwoń do mnie jutro po śniadaniu, dobrze? Zwietnie.Zadzwonię.Wróciłem do sekretariatu szkoły, ale pani Barwick jeszcze tam nie było.Odnalezienie starych akt najwyrazniej wymagało znacznie więcej czasu,niż się spodziewała.Czekając, rozejrzałem się po pokoju.Sekretariat byłprzykładem wydajnej pracy, ze wszystkim porządnie posegregowanymi umieszczonym w wyraznie oznakowanych szafkach.Była tu też półkaz książkami, wśród nich dojrzałem słownik, Biblię, słownik wyrazówbliskoznacznych, komplet encyklopedii i sfatygowany egzemplarz Who isWho.Na ścianach wisiały rzędy wyblakłych zdjęć szkoły, kilka szkicówprzedstawiających opactwo oraz oprawione w ramki listy od sławnychabsolwentów.A choć rozpoznałem tam aktora, prezentera telewizyjnegoi kilku rzeczywiście znanych sportowców, nigdzie nie dojrzałem Crace a.Usłyszałem, że drzwi się otwierają, obróciłem się i zobaczyłem paniąBarwick. Jak widzę, wśród absolwentów macie państwo całkiem sporo sław powiedziałem, uśmiechając się. I wszystkie dobrze się wyrażają oszkole.Nie odpowiedziała.Jej oczy, tak błyszczące i wesołe jeszcze takniedawno, patrzyły na mnie surowo i poważnie.Wyglądała starzej,smutniej.W ręku trzymała kartkę. Mam szczegółowe informacje, o które pan prosił rzekła w końcu. Och, to dobrze. Obawiam się jednak, że nie wszystkie pana ucieszą. Nie rozumiem.Usiadła przy biurku, kartkę położyła przed sobą. Zaraz panu pokażę. Przywołała mnie gestem.Spojrzałem jej przez ramię na kawałek papieru.To na nim zapisałemimiona i nazwiska osób, z którymi chciałem nawiązać kontakt.Przykażdym z nich pani Barwick zrobiła krótkie notatki ołówkiem, ale jejpismo było tak małe, że nie potrafiłem niczego odczytać. Proszę spojrzeć powiedziała, suwając palcem po kartce. Mamadresy tych absolwentów.Greason, Downing, Simmons, Cooper-Lewis,Alderman, Jones i Booth-Clibborn.Były to nazwiska, które wybrałem przypadkowo. Historię Levensona już pan zna, to dobrze.Ale pani Chaning odeszła,nie zostawiając adresu, więc nie mamy z nią kontaktu.A co do reszty,przykro mi to mówić, ale& naprawdę nie wiem, jak to ująć& cóż, chodzio to, że Matthew Knowles, Timothy Fletcher i David Ward odeszli& toznaczy nie żyją od jakiegoś czasu. Jest pani pewna? Tak, wszystko jest zapisane w ich aktach. Kiedy umarli? W różnym wieku. Przyjrzała się bliżej notatkom zrobionymołówkiem na papierze.Przy trzech nazwiskach dostrzegłem małekrzyżyki. Pan Knowles w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym, panFletcher w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym drugim, a pan Ward wtysiąc dziewięćset siedemdziesiątym trzecim. I wszyscy jeszcze tacy młodzi powiedziałem. Czy w aktachodnotowano przyczyny śmierci? Nie, na pewno nie. Tak& to rzeczywiście złe wieści zacząłem głośno myśleć.Zastanawiam się, co mogło się im przydarzyć. Bóg jeden wie.Niezależnie jednak od tego, co się stało, niewiele topomoże panu w badaniach, prawda?Kiedy obróciłem się gotów do wyjścia, pani Barwick powiedziała,że sprawdzi automatyczną sekretarkę, na wypadek gdyby Levensonsię odezwał.Okazało się, że tak, dzwonił, kiedy wyszedłem na chwilęporozmawiać z Lavinią.Choć powiedział, że prawdopodobnie niewielewniesie do moich badań, proponował spotkanie przed opactwem zadwadzieścia minut.Adrian Levenson robił imponujące wrażenie kondycją fizyczną,mimo że był już dobrze po pięćdziesiątce.Miał co najmniej metrosiemdziesiąt pięć wzrostu i szerokie bary.Wyglądał na kogoś, kimnaprawdę był na zawodnika rugby, który został nauczycielemwychowania fizycznego.Nadal był uderzająco przystojny, o wyrazistejpomarszczonej twarzy i krótkim nosie, noszącym ślady kilku złamań,nieprzeniknionych czarnych oczach i gęstej grzywie siwych włosów.Kiedy się witaliśmy, zauważyłem, że miał dłonie dwa razy większe odmoich.Palce bolały mnie po jego uścisku. Miło pana poznać.Jak się pan nazywa? Woods.Adam Woods. No właśnie.Miło poznać.Jestem Adrian Levenson.Był z pozoru wyjątkowo przyjacielski, ale wiedziałem, że jegobrutalność, którą Chris opisywał w dzienniku, drzemała tuż pod maskąłagodności.Należało zatem postępować ostrożnie. Jak pan widzi powiedział, wskazując ręką na swoje niebieskiespodnie od dresu pobrudzone błotem jestem zdeklarowanymzwolennikiem otwartych przestrzeni.Zawsze taki byłem.Nigdy taknaprawdę nie interesowało mnie, co dzieje się między murami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]